Szef MEN Dariusz Piontkowski ostatnio wyjaśnił, skąd decyzja o powrocie do tradycyjnej formy zajęć. - Dane, które mamy, pokazują, że kształcenie na odległość ma jednak pewne mankamenty i warto o nich pamiętać. Stąd decyzja o powrocie dzieci do szkół - przyznał 24 września w rozmowie z "Polskim Radiem". W sobotę 26 września wyjaśnił, że rząd nie chciałby powrotu do nauczania zdalnego.
Wolelibyśmy uniknąć zamykania szkół na dłuższy czas
- powiedział Piontkowski. Tymczasem dr Franciszek Rakowski z Uniwersytetu Warszawskiego, współautor modelu dotyczącego epidemii przygotowanego na zlecenie rządu, w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" przyznał, że otwarcie placówek przyczyniło się do wzrostu zakażeń w naszym kraju.
Jeden z powodów to otwarte szkoły. Proszę pamiętać, że testy wychwytują tylko część chorych – my szacujemy, że realnie jest ich 6 razy więcej. Rośnie też liczba zgonów
- wyjaśnił.
- Niestety sprawdzają się nasze wyliczenia prognozujące rozwój pandemii. To, co jest niebezpieczne, to to, że wzrósł wskaźnik R – mówiący o tym, ile osób zakaża jedna osoba. Ten obecny oznacza, że pandemia będzie się rozwijać. Tylko spadek poniżej 1 oznacza wygaszanie - wyjaśnił dr Franciszek Rakowski. Według eksperta zamknięcie szkół mogłoby przyczynić się do zmniejszenia zachorowań na COVID-19.
Jedną z metod, która według naszych obliczeń zadziała, byłoby zamykanie wszystkich szkół w tych powiatach, w których jest ponad 6 przypadków na 10 tys. Obecna metoda jest łagodniejsza, ale być może niewystarczająca
- przyznał w rozmowie z "DGP". - Liczba chorych może bardzo szybko rosnąć. Zanim wirus nie odpuści, trzeba regulować „ruchem” – czyli uniemożliwiać łatwe rozprzestrzenianie wirusa. Tutaj mogą pomóc działania administracyjne, tam, gdzie jest najwięcej chorych - powiedział.
Zobacz też: Rekord liczby szkół pracujących zdalnie od początku roku szkolnego. MEN zaktualizował dane