W szkole absurd goni absurd. Nauczycielka: Uczniowie izolowani podczas lekcji, w świetlicy spotykają się ze wszystkimi

- Absurdy w szkole to codzienność - opowiada Beata, nauczycielka z trzydziestoletnim stażem, która uczy dzieci z klas 1-3 w podwarszawskiej szkole podstawowej. - Do biblioteki uczeń zanosi książkę i trafia ona na kwarantannę, a w klasie ten sam uczeń daje zeszyty, karty, klasówki nauczycielowi. Czasami dochodzi do komicznych wręcz sytuacji - dodaje.

MS: Jest pani czwartą nauczycielką, z którą rozmawiam. Wszyscy odmawiali. Dostawali zakaz od dyrekcji, tłumaczyli: "Brakuje nam kilku jakichś drobnych pozwoleń... Jeśli rodzic przeczyta wywiad, coś mu się nie spodoba i wpadnie kontrola... Albo po prostu wpadnie kontrola". To dlatego chce pani pozostać anonimowa?

Dokładnie tak. Powstały liczne procedury, staramy się je wdrażać, ale nie wszystkie są możliwe do  wyegzekwowania w tak dużej zbiorowości. W razie kontroli jest się do czego przyczepić. A właściwie za wszystko odpowiada dyrektor, który dostał wytyczne. Na ich podstawie, zasięgając opinii nauczycieli, przygotował procedury dla swojej placówki, zapoznał z nimi uczniów, rodziców i zobowiązał do wdrażania i egzekwowania nauczycieli oraz obsługę.

Nie bez znaczenia jest też to, że pracuje w miejscowości, w której w samorządzie zasiada PiS. Ale o tym nie chcę rozmawiać. Niektórzy rodzice bywają też – powiedzmy dyplomatycznie – problematyczni. Taka rozmowa mogłaby się nie spodobać.

Nie wspierają?

Rodzice są różni: jedni wspierający i współpracujący. Rozumieją powagę sytuacji i zgadzają się na pewne niedogodności. Drudzy pełni pretensji. Mają zastrzeżenia o niedostateczne zabezpieczenia (na przykład o kumulację klas przy schodzeniu do szatni), ale też problemem bywa nadmiar ostrożności. Negują nakaz noszenia maseczek, używanie zbyt dużej ilości płynów dezynfekujących, które niekiedy wywołują podrażnienia i alergie u dzieci.

Tak jak zawsze rodzice reagują różnie. Czasami jest to niegrzeczne zachowanie wobec pani w szatni, która "utrudnia", a postępuje zgodnie z procedurami, wejście do boksu, czasami obraźliwy e-mail do wychowawcy albo dyrekcji.

Są jednak rodzice, którzy dostosowują się do obowiązujących zasad. Zauważają poprawę w jakiejś dziedzinie, np. rozładowanie tłoku w szatni, który pojawił się w pierwszych dniach. Pytają wychowawcę, czy czegoś nie trzeba, proponują zakup ręczników, plastikowych pojemników do przechowywania, które łatwo dają się dezynfekować.

TO TEŻ CIĘ ZAINTERESUJE: MEN o zamknięciu niektórych placówek: Pozostawienie decyzji lokalnym władzom przynosi efekty

Oprócz rodziców, dzieci i nauczycieli, jest też obsługa. Ile osób przebywa w szkole ciągu jednego dnia?

Szkoła jest duża, liczy ponad 800 uczniów. Kadra pedagogiczna to 70 nauczycieli i około 30 pracowników obsługi i administracji.  Myślę, że w ciągu dnia może przewinąć się przez mury szkoły do 1000 osób jednocześnie, uwzględniając zmianowość może to być około 500 osób. Co do wytycznych, ile osób może jednocześnie przebywać w placówce, to ich nie ma.

Jak wyglądało przygotowanie do nowego roku szkolnego?

Wytyczne od MEN-u dla wszystkich szkół były jednakowe, każda placówka miała je dostosować do własnych potrzeb i możliwości. W praktyce, dokument - Procedury funkcjonowania placówki  - opracowywał dyrektor. Oczywiście po konsultacjach z radą pedagogiczną, radą rodziców, organem prowadzącym.

Żeby powstały procedury, muszą być rady, spotkania z innymi nauczycielami. Organizujecie zebrania też zebrania z rodzicami. Czy to wszystko nie mogłoby się odbywać online?

Pewnie niektóre mogłyby się odbywać zdalnie, ale nauczyciele i tak się często ze sobą spotykają. Początek roku wiąże się z organizacją pracy, podpisami, wyborami np. rady rodziców i do tego prawnie potrzebna jest fizyczna obecność. Przepisy nie zostały zmienione.

A co się zmieniło?

Pracujemy zmianowo, tak jak zawsze. Klasy są tak samo liczne, a lekcje tak jak zwykle trwają 45 minut. Ale zmian jest naprawdę dużo. Przede wszystkim klasy mają wyznaczone miejsca spędzania przerw, młodsze dzieci są często w salach, na obiady każda klasa wychodzi w wyznaczonym czasie, tak, żeby jak najmniej uczniów się ze sobą spotykało. Znacznie zostało ograniczone wejście rodziców do placówki.

Ale u nas nie ma kolejek przed wejściem do budynku, tak jak nagłaśniały to media w przypadku niektórych szkół. Uczniowie wchodzą różnymi wejściami, więc tłok jest rozładowywany. Kilkoro stoi przed wejściem w godzinach szczytu. Spowalnia to dezynfekcja rąk.

Czyli przestrzegacie zasad.

Reżim sanitarny jest stosowany tam, gdzie to tylko możliwe.  Wiadomo, że niemożliwa jest dezynfekcja różnego typu sprzętu na lekcjach wychowania fizycznego np. piłek, skakanek. Po lekcji uczniowie dezynfekują ręce. Nauczyciel  bierze zeszyt dziecka, rozdaje prace, wcześniej dezynfekując ręce. Oczywiście tak to powinno wyglądać. Staramy się, ale czasem zamiast dezynfekować ręce przed sprawdzeniem zeszytu, nauczyciel musi zrobić tysiąc innych rzeczy – choćby rozdzielić szturchające się dzieci.

A jeśli klasa wchodzi po klasie, sala lekcyjna jest dezynfekowana?

Na pewno po lekcjach przecierane są klamki, uchwyty, robi to pani z obsługi. Klasa jest wietrzona dosyć intensywnie, czasami nauczyciel spryskuje blaty ławek, biurka, a uczniowie je wycierają ręcznikiem. Wszystko zależy od czasu, ile zostało do rozpoczęcia lekcji i okoliczności. Zdarza się, że rozdaję uczniom papierowe ręczniki i proszę o przetarcie blatu. Pracujemy zmianowo, staramy się szybko wchodzić do klas. Ale nie zawsze jest czas, aby wszedł ktoś z obsługi i wszystko przygotował.

Zobacz wideo Szkoły nie są gotowe na drugą falę pandemii. Krytyczna ocena nauczycieli

Macie wszystkie niezbędne środki ochrony?

Płyny są w wystarczającej ilości, natomiast w maseczki czy przyłbice uczniowie mają być wyposażeni przez rodziców i noszą je poza salą lekcyjną.

I w zasadzie tu się zaczyna problem. Maseczki często są używane niewłaściwie, gubione, leżą na ławkach, zeszytach, przyborach. Część młodszych dzieci nie radzi sobie z ich ciągłym pakowaniem, wyjmowaniem, więc ochrona, którą mają zapewniać stoi pod dużym znakiem zapytania.

Poza tym uczniowie są izolowani podczas lekcji, którzy spotykają się tylko w obrębie swojej klasy, a w miarę możliwości na przerwach mają swoją część korytarza, w świetlicy spotykają się ze wszystkimi. Tam przebywają uczniowie różnych klas.

Absurd.

Jak dopisuje pogoda, tłok w świetlicy jest rozładowywany wyjściami na powietrze, place zabaw. Ale absurdy w szkole to codzienność. Czasami dochodzi do komicznych wręcz sytuacji. Na przykład do biblioteki uczeń zanosi książkę i trafia ona na kwarantannę, a w klasie ten sam uczeń daje zeszyty, karty, klasówki nauczycielowi. W przypadku młodszych dzieci nauczyciel cały czas monitoruje pracę ucznia: wpisuje znaczki, oceny, daje naklejki. Inaczej się nie da. I nie da się po przybiciu każdej pieczątki czy wklejeniu naklejki dezynfekować rąk.

Zakaz pożyczania się nie sprawdza. Bo jak prowadzić lekcję, gdy mierzymy linijką, a czworo uczniów tej linijki nie posiada? Nauczyciel ją po prostu daje. Oczywiście teoretycznie dezynfekuje przy tym ręce i linijkę.

To jak ocenia pani pierwsze dwa tygodnie nauki w szkole?

I nauczyciele, i uczniowie do szkoły wrócić już chcieli. Myślę, że rodzice, szczególnie młodszych dzieci, też z chęcią, a nawet ulgą przyjęli wznowienie nauki w szkołach. Wśród uczniów w pierwszych dniach widać było podekscytowanie, radość ze spotkań z rówieśnikami. Trochę są kłopoty z dyscypliną, poczuciem obowiązku, uwagą na zajęciach, ale wszystko zaczyna zmierzać w dobrym kierunku.

Uczniowie deklarujący niechęć do szkoły, pytani wcześniej, zawsze chcieli mieć wakacje. A teraz większość widzi pozytywne strony pobytu w szkole: nawiązywanie relacji, efektywniejsza nauka, zorganizowany czas.

Nawet rodzice, którzy wiele czasu poświęcają swoim dzieciom i mogą sobie na to pozwolić, zauważają, że szkoła wymusza lepszą organizację pracy, dzieci stają się bardziej samodzielne, wymagają mniejszego wsparcia i więcej czasu zostaje dla rodziny i na przyjemności.

Czy jest coś, co można zrobić lepiej? Jaka pomoc by się wam, nauczycielom, przydała?

Na nauczycieli spadły dodatkowe wymagania i obowiązki, nie mają już żadnej przerwy podczas pobytu w szkole, wszystkie procedury, dezynfekcje, inna organizacja pracy, zabiera też trochę czasu przeznaczonego na zajęcia lekcyjne. Zasypano nas dodatkową dokumentacją – głównie monitorowanie różnych procedur związanych obostrzeniami. Wsparcia nie ma żadnego, jak zwykle.

O testach w uzasadnionych sytuacjach można zapomnieć, zwykle szczepienia na grypę przerastają większość samorządów. Maseczki oczywiście musimy mieć swoje. Środki do dezynfekcji mamy w wystarczającej ilości.

Myślę, że w sytuacji, kiedy utrudniony jest dostęp do lekarzy rodzinnych, zorganizowanie dla zainteresowanych szczepień na grypę wiele by pomogło. Zatrudnienie kilku dodatkowych osób z obsługi, które przejęłyby cześć obowiązków związanych z dezynfekcją, doprowadzaniem dzieci do klas czy odprowadzaniem do szatni też rozwiązałoby wiele problemów.

TO TEŻ CIĘ ZAINTERESUJE: "To się nie uda. Nie uchronimy uczniów przed koronawirusem". Wywiad z nauczycielką z Łodzi

W tej chwili w 51 szkołach odbywa się nauka zdalna, w 100 szkołach nauka mieszana (stan na 10 września – przyp. red.). Jesteście gotowi na pracę zdalną?

Na pracę zdalną jesteśmy względnie gotowi. W naszej szkole odbyły się szkolenia. Oczywiście nauczyciele, jeśli zajdzie taka potrzeba będą pracowali na swoim sprzęcie i swoich domowych łączach. Gdyby doszło do pracy w szkole na szkolnym sprzęcie i łączach mógłby być problem.

Praca zdalna w przypadku młodszych dzieci nie do końca się sprawdza. Są one zależne od pomocy rodziców, a co za tym idzie o określonych godzinach rodzice muszą dysponować czasem. Dzieci mniej samodzielne wymagają wtedy od rodziców dużego wsparcia.

Boi się pani pracować?

Obawa na pewno jest, gdyż przestrzeganie wszystkich procedur i obostrzeń w dużej szkole, nawet przy ogromnych staraniach, nie jest do końca możliwe. Uczniowie powoli się wdrażają i przystosowują do nowej sytuacji. Niektórym wydaje się to śmieszne, że w urzędach przychodniach, obowiązują specjalne procedury, są one egzekwowane w 100 procentach, a w szkole się nie da. Ale co nauczyciel ma powiedzieć dziecku, które szuka maseczki i nie może jej znaleźć, a jesteśmy właśnie w drodze na salę gimnastyczną, gdzie okazuje się, że zaginął woreczek na tę maseczkę i kilka z nich leży obok siebie?  A żółta kredka, która była potrzebna wcześniej, została pożyczona bez pytania z piórnika kolegi? To brzmi jak bełkot, ale takie problemy mają dzieci. I my je musimy rozwiązywać.

Wszyscy stawili się do pracy i naprawdę się starają. Obawy są raczej przed ponownym zamknięciem w domu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.