Było bardzo trudno, wciąż jest. Wszyscy są poddenerwowani prawie półroczną nieobecnością w szkole. Przed wakacjami przyzwyczailiśmy się już nieco do zdalnego nauczania. Dzieci szaleją, w większości cieszą się, że wróciły do szkoły, od początku musimy budować u nich dyscyplinę. Poza tym oczywiście obowiązują nowe zasady, do których musimy się przyzwyczaić. Niektóre z nich są bardzo kłopotliwe.
Problem maseczek w naszej szkole nie istnieje, bo prawie nikt ich już nie nosi. W pierwszych dniach nowego roku szkolnego uczniowie bardziej przestrzegali tej zasady bezpieczeństwa. Teraz po maseczkach na twarzach większości z nich nie ma już śladu. Tylko nieliczni się pilnują. Maseczki noszą nauczyciele, ale też nie cały czas. Kiedy w czasie lekcji muszę podejść do któregoś z uczniów, pochylić się nad jego zeszytem, zakładam maseczkę. Jego proszę o to samo. Często słyszę: nie mam, zapomniałem, zgubiłem. I co mam zrobić? Moi uczniowie to jeszcze dzieci. Maseczka przeszkadza mi w pracy, nie zawsze słyszę i rozumiem, z czym zwracają się do mnie uczniowie, oni też mają czasem problemy ze zrozumieniem, co do nich mówię.
Bezpieczeństwo w szkole zależy w dużej mierze od dyscypliny uczniów. Shutterstock
Podobnie. Uczniowie zapominają o myciu i dezynfekowaniu rąk. Nie robią tego nawet przed jedzeniem, wciąż muszę im o tym przypominać. Chociaż wiedzą, że nie powinni się nim dzielić, częstują się chipsami, napojami etc. Nauczyciele zwracają na to uwagę, ale to działa tylko chwilę, nie pamiętają, za moment robią to samo. Poza tym w salach lekcyjnych, między poszczególnymi ławkami nie ma zachowanych odstępów, bo po prostu nie ma na to miejsca. Ostatnio zauważyłam nową zabawę wśród uczniów szóstej klasy. Podchodzą do siebie niespodziewanie i wybuchają udawanym kaszlem w twarz.
Tak, tego akurat nie brakuje. Tyle że te szkolne płyny tak śmierdzą, że nie da się ich używać. Do tego, już po kilkukrotnym użyciu, koszmarnie niszczą dłonie. Uczniowie przynoszą swoje. Poza tym jeszcze pierwszego września na całą szkołę był jeden termometr, dostępny w świetlicy. Powstał wniosek, żeby dokupić, ale nie wiem, jaka ostatecznie zapadła decyzja w tej sprawie. Nauczyciele dostali przydział trzech jednorazowych maseczek, nie wiemy kiedy będzie więcej. Większość z nas prowadzi lekcje w kupionych za swoje pieniądze przyłbicach. Nie dotarły jeszcze te obiecane przez szkołę.
Uczniowie zasadniczo nie przemieszczają się między salami lekcyjnymi. Większość zajęć mają w jednej, tej samej. Wychodzą tylko do toalety, czasem na lekcje WF-u. W klasach spędzają też przerwy, więc ktoś ich musi pilnować. Wcześniej mieliśmy średnio po trzy dyżury w ciągu dnia na korytarzu. Teraz każda przerwa jest dyżurem. Nie mamy kiedy zrobić sobie herbaty, spokojnie zjeść, pójść do toalety. Biegamy między piętrami i salami. Poza tym nieczynny jest szkolny sklepik, bo przed nim zawsze był wielki tłok. Zamiast tego pojawiły się dwa automaty z napojami i przekąskami.
Nigdzie nie czuję się bezpiecznie. W ostatnim czasie, w trakcie wakacji unikałam zatłoczonych miejsc. Dużo czasu spędzałam w domu, do sklepu chodziłam raz w tygodniu. Teraz jestem wrzucona w morze ludzi. I to dzieci. Większość nauczycieli jest niespokojna, obawia się niewiadomego. Z dnia na dzień może zapaść decyzja, że przechodzimy na zdalne nauczanie. Poza tym oczywiście boimy się o swoje zdrowie, najbardziej ci starsi, schorowani. Moim zdaniem, wszystkie stosowane w szkołach środki ostrożności, nie pomogą. Uczniowie szkoły podstawowej to jeszcze dzieci. Niektórzy nie zdają sobie sprawy z zagrożenia, inni nic sobie z niego nie robią. Nie upilnujemy ich, nie ochronimy przed koronawirusem. Prędzej, czy później wszystkie szkoły będą zainfekowane.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest to rozwiązanie na dłuższy czas. Jednocześnie zaobserwowałam, że niektórym z moich uczniów w takim trybie nauka przychodziła łatwiej, poprawiły się ich wyniki, oceny poszły w górę. Może nauczanie hybrydowe byłoby dobrym rozwiązaniem? Sama nie wiem...