"Chciałbym nigdy cię nie poznać": Zanim kładłem się do łóżka, zostawiałem otwarte drzwi do pokoju

Książka Wiktora Krajewskiego "Chciałbym nigdy cię nie poznać", opowiada o miłości dziecka do babci. Historia o dziecięcej wrażliwości, ukazująca, jak relacja zbudowana przez drobne gesty, sceny z codzienności i ciche słowa na stałe utrwala się w naszej pamięci.

Wiktor Krajewski jest dziennikarzem i autorem takich książek jak "Łączniki. Wspomnienia z Powstania Warszawskiego", "Pocztówki z powstania" czy "Wiem, jak wygląda piekło". Swoją kolejną powieść "Chciałbym nigdy cię nie poznać" poświęcił relacji łączącej babcię z dzieckiem. W artykule publikujemy fragmenty książki.

"Chciałbym nigdy cię nie poznać" – historia o niezwykłej więzi babci z dzieckiem

1.

Wieczór zawsze był nasz: ona i ja, i nikt więcej. Choć nie do końca. Było jeszcze coś – jej przygody. Tak je nazywaliśmy, "przygodami" – wojenne historie mojej babci. Dzieliła się nimi chętnie. Były oczywiście ocenzurowane, ale wciąż pełne grozy. Śmierci, bólu, głodu, zmęczenia, rezygnacji. Rozdartego serca. Utraty wiary w Boga. Strachu, który dusił. Ale i nadziei. Byłem zafascynowany. W tym wszystkim czułem się bezpiecznie – bo ona była obok. Zanim kładłem się do łóżka, zostawiałem otwarte drzwi do pokoju. Dzięki temu miałem pewność, że usłyszy, gdy będę wołać. Zawsze przychodziła, nigdy nie odmówiła mi tego małego święta w ciągu dnia. Zresztą jej też chyba sprawiało to przyjemność. Wiedziałem, że kiedy mam ją – nic mi nie grozi. To było coś więcej niż poczucie bezpieczeństwa. To było superkalifradalistodekspialityczne poczucie bezpieczeństwa.

Mieliśmy dwie piosenki, które uwielbialiśmy razem śpiewać. To znaczy ona mi śpiewała, a ja słuchałem ich z zamkniętymi oczami.

Idzie niebo ciemną nocą,

ma w fartuszku pełno gwiazd.

Gwiazdki świecą i migocą,

aż wyjrzały ptaszki z gniazd.

Nuciła po cichu. Nie była wyjątkowo uzdolniona wokalnie. Miała cienki głos, ale śpiewała melodyjnie.

Frapowały mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, jak wygląda spersonifikowane niebo. A po drugie, dokąd ono szło.

Jak wyjrzały, zobaczyły,

to nie chciały dalej spać.

Kaprysiły, grymasiły,

żeby im po jednej dać.

żeby im po jednej dać.

Gwiazdki nie są do zabawy,

tożby nocka była zła.

Ej! usłyszy kot kulawy,

cicho bądźcie! Aaa…

Zawsze kończyła piosenkę ściszając głos.

Ale na tym nie kończyliśmy.

– Teraz musisz mi opowiedzieć jakąś przygodę! – Nie wyobrażałem sobie zasypiania bez jej historii.

– Ale jaką? – Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że powtarzanie latami jednej czynności wieczór w wieczór może być męczące. Wytknie mi to ze śmiechem za kilkanaście lat, mówiąc, że przeze mniema dużo zaległych filmów do obejrzenia.

– Coś strasznego!

– „Strasznego” powiadasz… To może…

Wszystkie propozycje mnie przerażały, ale czułem jej ciepło, miałem ją obok siebie, wiedziałem, że nic mi nie grozi.

Gdy raz tradycji nie stało się zadość i miejsce mojej babci zajęła moja mama, poczułem pustkę. Nienawidziłem piosenki "Dziś do ciebie przyjść nie mogę", którą mi śpiewała. Nocy mrok, wzrok, który miał próżno utonąć we mgle,i czekająca leśna brać tylko potęgowały poczucie braku. Trwałoto krótko, kilkanaście minut, zanim zasnąłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że to jedynie przedsmak. Preludium do tego, co spotka mnie za chwilę. No, trochę później. Bo mimo jej zapewnień, że nie spotka, spotkało. Moje niebo nie doszło tam, dokąd zmierzało. Gdzieś się potknęło. Przewróciło się i pogubiło wszystkie gwiazdy, podziurawiło fartuch. Ptaki nie wyjrzały z gniazd, a kulawy kot okazał się agresywny. Przez nią. To wszystko stało się przez nią! Nie podejrzewałem, że to stanie się tak szybko.

2.

Zawsze umiała sprawić, że w moich oczach była prawdziwą bohaterką. Pierwszy raz zdobyła mój absolutny podziw umiejętnością zwijania języka w tutkę.

– Potrafisz zwijać język w rurkę?

– Nie. A co to znaczy?

Pamiętam mój szok, gdy pokazała mi tę sztuczkę. Nie mogłem oderwać od niej oczu.

– Tak to wygląda.

– Zrób tak jeszcze raz!

– Umiesz?

– A jak to się robi?

Wytłumaczyła mi krok po kroku,instrukcja wydawała się prosta, taka do ogarnięcia w trzy sekundy. Niestety. Nie umiałem zrobić rulonu z języka.

– Jeszcze raz! Jeszcze raz!

Za każdym razem chętnie pokazywała, jak się to robi. Mnie – nie wychodziło,mimo najszczerszych chęci i podejmowanych prób. Babcia cały czas patrzyła, mając zrolowany język.

– A mogę tam włożyć palec? – Zaintrygowało mnie, czy na języku są łaskotki. I chyba rozśmieszyło ją moje pytanie, bo pamiętam, jak z uśmiechem, ale kategorycznie odmawia mi tej przyjemności.

– Dziadek jest milszy. Jak goproszę, żeby pokazał mi sztuczną szczękę, to ją wyjmuje.

Pech chciał, że babci, nie wiedzieć czemu, nie spodobała się sztuczka dziadka. Pamiętam za to, że na Tadzika – jak w przypływach czułości nazywała mojego dziadka – spadł grad pytań, czy jest do końca sprawny umysłowo. Nie odpowiedział. Zrugany wyszedł z pokoju i wrócił do czytania gazety, jak gdyby nigdy nic.

Miała już wtedy duże problemy z chodzeniem i poruszała się o lasce. W wieku czterdziestu kilku lat przeszła skomplikowany zabieg wymiany panewki, który nie był udany. Babcia powoli przestawała wychodzić do świata, ale miała w sobie to coś, że świat przychodził do niej. Nie zapomniał o niej, przeciwnie, jej życie towarzyskie stało się jeszcze intensywniejsze. Mieszkanie stało się scenerią jej życia. Czuła strach, gdy wychodziła na zewnątrz. Stąpała niepewnie i coraz wolniej. Laska, która pomagała w chodzeniu, była wrogiem. Nie zaprzyjaźniły się ze sobą do końca życia.

3.

Nie chodziłem do przedszkola, nie pozwalały mi na to dalekie od ideału umiejętności adaptacyjne. Były dalekie od wszystkiego.

Oglądaliśmy razem w "Pustyni i w puszczy". Na środku pokoju, przed telewizorem, stanęły wtedy dwa fotele. Czułem się prawie dorosły. W momencie gdy Nel choruje, ma wysoką gorączkę i krzyczy do Stasia, żeby dał jej chininy, twarz mojej babci wykrzywia się w grymasie.

– Dlaczego robisz taką minę? – Ten moment był smutny, a nie obrzydliwy.

– Jezu… Przypomniało mi się, że ona zawsze tak piszczała. Wiecznie piszczała.

Babcia miała zdolności aktorskie i doskonale odegrała kilka pisków. Jak prawdziwa Nel.

– A gdzie ona tak piszczała?

– U mnie w przedszkolu.

– W przedszkolu?

– Przecież ja ją uczyłam.

Opadła mi szczęka. Dosłownie. Nie zapomnę tego gorąca, które rozpaliło mi policzki. Poderwałem się z kanapy i ze zdziwieniem wykrzyczałem:

– Znałaś Nel?!!!

– Znałam.

W okamgnieniu moja babcia z idolki kolejny raz stała się superbohaterką. Niespodziewanie wyciągała asa z rękawa. W tym przypadku były to dwa asy, albo nawet i joker.

– I ona tak piszczała?

– Tak, tylko ta dziewczynka nie ma na imię Nel. Naprawdę nazywa się Monika Rosca. I kiedy była małą dziewczynką, mniej więcej w twoim wieku, to chodziła do mojego przedszkola.

– I tak piszczała?

– Tak.

Odwróciła głowę, bo chyba nie chciała pokazać, że dusi się ze śmiechu.

– A lubiłaś ją?

– Bardzo.

– A Staś też tam chodził?

– Nie.

– A kogo jeszcze znasz?

– Nikogo.

– Kłamiesz! Powiedz, kogo znasz.

Okazało się, że Nel z "Pustyni i w puszczy" była jedyną znaną osobą, z którą moja babcia miała do czynienia. Choć na początku mi tym zaimponowała,to zaraz szybko rozczarowała. Przez dobre kilka godzin wierciłem jej dziurę w brzuchu, która postać z filmu albo bajki była jej wychowanką. Potwierdziły się moje obawy, wyszło na to, że nikt wyjątkowy. Nawet Scooby Doo nie, on też nie chodził do jej przedszkola.

4.

Nikt nie był i nigdy nie będzie gotów do takich poświęceń dla mnie jak ona. Gdy byłem mały, o siódmej rano emitowano bajki w telewizji. I to w niedziele. Od zawsze miałem problem z wczesnym wstawaniem. Nawet za cenę wykluczenia z podwórkowego towarzystwa. Wykluczany byłem, bo nie mogłem brać udziału w ożywionych dyskusjach na temat losów pokrzywdzonej dziewczynki, która wychowuje się bez rodziców, ale lekiem na jej bolączki jest wyobraźnia. Trochę kiepsko dla dziecka nie wiedzieć, o czym mówią rówieśnicy, i ja nie wiedziałem. A poczucie wyobcowania rosło. Kiełkowało pomału, ale w końcu całkowicie zarosło mnie od środka.

Opowiedziałem jej o tym, ale tylko dlatego, że nalegała. Weszła do mojego pokoju w sobotę wieczorem. Siedziałem na łóżku, licząc na to, że może następnego dnia obudzę się wystarczająco wcześnie, by już po południu razem z innymi móc opowiadać, co się stało i z pewnością stanie w kolejnym odcinku bajki.

Tak siedziałem i oszukiwałem sam siebie, że tym razem się uda. Wiedziałem, że nie mam najmniejszych szans…

– Jesteś smutny? – Jej głos wyrwał mnie z zamyślenia. Często łapię się na tym, że już nie pamiętam tego głosu. Ale tęsknię za nim. Bardzo. Nagrałem ją kiedyś na dyktafon, żeby nigdy go nie zapomnieć i móc go słuchać, gdy poczuję taką potrzebę. Podczas przeprowadzki zgubiłem stary telefon, na którym znajdowało się nagranie. Szukałem go wszędzie, na próżno. Jej głos przepadł, także w mojej pamięci.

– Nie – okłamałem ją.

– To skąd taka mina?

– Bo nie wstanę jutro rano. I znowu nie będę wiedział, o czym oni mówią.

– A o czym mówią? I co to za oni?

– No, inne dzieci. Cały czas mówią o tej bajce.

– Której?

– Na Dwójce leci rano.

– Kiedy?

– No, jutro.

Czułem, że za chwilę popłaczę się z bezsilności. A płakałem całe dzieciństwo,cały czas. Że dadzą w przedszkolu fasolę szparagową, a u mnie powodowała odruch wymiotny. Że psu jest ze mną źle, bo potrafi godzinami leżeć przy oknie balkonowym i nie reagować na moje wołanie. Że mama nie wróci od koleżanki, bo nie chce już ze mną mieszkać. Że obudzę się rano, a babci nie będzie, bo się jej znudziłem. Łzy potrafiły mi tak kapać… Latami tak kapały, do dzisiaj zresztą. Ale już nie przy ludziach, bo udaję, że nie potrafię płakać.

– Mam pomysł. – Uśmiechnęła się do mnie.

– Jaki?

– Obejrzę ją za ciebie. A gdy tylko rano się obudzisz, przyjdziesz do mnie, a ja opowiem ci wszystko z najmniejszymi szczegółami.

– Zapamiętasz wszystko?

Pamiętam tę nadzieję, która nagle pojawiła się we mnie.

– Zapamiętam.

– Wszystko?

– Czy ja cię kiedyś oszukałam?

– Nigdy.

– Uwierz mi więc.

Lubiłem, gdy całowała mnie w czubek głowy. Uratowała mnie przed kpiącymi spojrzeniami przy trzepaku.

– Tylko ja i ty będziemy o tymwiedzieć. Nikomu nie powiem.

– Przyrzekasz?

– Przyrzekam.

Wychodziła już z pokoju, przystanęła i odwróciła się do mnie.

– A teraz ty musisz mi coś przyrzec.

– A co?

– Ale przyrzekasz?

Małe zawahanie. Tak, nie, tak, nie, tak, nie. Ciekawość wzięła górę.

– Przyrzekam.

– Na wszystko?

– Na wszystko.

– Gdy kiedykolwiek będziesz miał jakiś problem, duży czy mały, zawsze przyjdziesz do mnie i mi o tym powiesz. A ja zawsze znajdę na wszystko rozwiązanie. Zgoda?

– Zgoda!

Po raz kolejny dała mi poczucie, że tylko na nią mogę liczyć. Że jest osobą, która uratuje mniez każdej opresji.

– Dobrze.

Przyrzekłem.

– I już się nie smuć.

– Nie będę.

Wychodziła, gdy w mojej głowie pojawiło się nurtujące pytanie.

– Babciu…

Jej ręka zawisła na klamce.

– Słucham cię, syneczku.

– …a ty mi nigdy nie umrzesz.

To nie było pytanie.

– Nigdy.

– Przyrzekasz?

– Przyrzekam.

– Na co?

– Na cały świat.

Znowu dzięki niej zasnąłem spokojny. Dziś czuję się przez nią oszukany. I nie potrafię jej wybaczyć tego kłamstwa. Wielokrotnie próbowałem, cały czas próbuję. W moim sercu zostanie już kłamczuchą. Oszustką, która ze mnie zakpiła.

Wiktor Krajewski w dzieciństwieWiktor Krajewski w dzieciństwie archiwum prywatne Wiktora Krajewskiego

'Chciałbym nigdy cię nie poznać' - okładka książki'Chciałbym nigdy cię nie poznać' - okładka książki Archiwum prywatne


 

Zobacz wideo Katarzyna Drewnowska: Założyłam firmę, żeby wydać książkę Nigelli Lawson [NEXT TIME]
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.