"Zadbany jak gej, a kobieta nie może zarabiać więcej od męża" - czego polskie dzieci uczą się w szkole?

Uczniowie skarżą się, że na lekcjach "Wychowania do życia w rodzinie" otrzymują nierzetelne i często kuriozalne informacje. Kto prowadzi takie zajęcia i czego uczy dzieci?

Ala, która kończy właśnie piątą klasę szkoły podstawowej, wróciła pewnego dnia ze szkoły i poinformowała mamę, że kobieta nie powinna zarabiać więcej od mężczyzny, bo wtedy on będzie czuł się niespełniony. A w ogóle to mężczyzna nie powinien być zadbany, bo wtedy jest "damski" i podobny do geja. Zszokowaną mamę szybko uspokoiła zapewnieniem, że nie są to jej poglądy. Spokój był krótki, bo dziewczynka wyjaśniła, że to opinia jej katechetki. Przekazana dzieciom w ramach zajęć z "Wychowania do życia w rodzinie", które ta pani prowadzi w klasie Ali.

Pogadanki o seksie

Zakładając, że większość rodziców chce, żeby ich dziecko w przyszłości założyło rodzinę, a do tego czasu unikało przygodnych kontaktów seksualnych, nie wróciło do domu "z brzuchem" lub z "narzeczoną z konieczności", wychowanie do życia w rodzinie jako przedmiot zajęć szkolnych wydaje się mieć sens. Zwłaszcza, że dla wielu dorosłych rozmowy z dzieckiem o antykoncepcji i miesiączkach są wciąż zbyt niewygodne, a permanentny brak wolnego czasu oznacza, że nieczęsto mają okazję przekazywać potomstwu pozytywne wzorce tworzenia relacji w związku z partnerem.

I tutaj kończy się pochwała konceptu, a zaczyna się zwyczajna rzeczywistość polskich szkół. Porównywalna do problemu braku lekcji etyki dla dzieci nieuczęszczających na religię i organizowanie tejże w środku dnia, żeby dzieci, które nie podzielają katolickiego światopoglądu większości swoich kolegów, mogły poczuć się podwójnie wyalienowane, oczekując na kolejne zajęcia na korytarzu lub w świetlicy... Nie bez powodu w tekście o "Wychowaniu do życia w rodzinie" wspominam o braku zajęć z etyki w szkołach - tutaj również często czegoś brakuje... właśnie rzeczonego wychowania do życia w rodzinie! Czego uczą się polskie nastolatki w szkole, od osób z założenia mądrzejszych i przemawiających z pozycji autorytetu w danej dziedzinie?

Co to w ogóle jest?

Rozporządzenie Ministerstwa Edukacji Narodowej wyjaśnia, że "Wychowanie do życia w rodzinie" (WDŻWR) to nauczanie "wiedzy o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji zawartych w podstawie programowej kształcenia ogólnego". Na zajęcia przewidziano14 godzin lekcyjnych, z czego 5 odbywa się z podziałem na grupy dziewcząt i chłopców - by nie poruszać zbyt intymnych i wrażliwych kwestii w towarzystwie dzieci innej płci. Do teraz nieobowiązkowe zajęcia z "WDŻWR" były w programie 5 i 6 klas szkół podstawowych oraz wszystkich klas gimnazjalnych i licealnych. Wystarczy sprzeciw rodzica lub pełnoletniego ucznia i dziecko nie musi chodzić na te lekcje. Czytając raport grupy "Ponton" (stowarzyszenia edukatorów seksualnych), ukazujący, jak naprawdę wyglądają takie zajęcia - być może warto, żeby rodzic rzeczywiście przyjrzał się sytuacji w szkole jego dziecka i w razie czego taki sprzeciw zgłosił. Po kolei jednak...

Ciało z kwalifikacjami

Wszystko zostało dokładnie przemyślane. To nie tak, że nauczycielka biologii czy fizyki dostaje klasę z poleceniem zrobienia jej czternastu pogadanek o seksie - nic z tych rzeczy! Zajęcia powinny być prowadzone przez osoby odpowiednio wykwalifikowane - nauczyciele muszą mieć dyplom wyższej uczelni w zakresie nauk o rodzinie albo ukończone studia podyplomowe z tej dziedziny. Mogą to też być nauczyciele innych przedmiotów, którzy ukończyli specjalistyczne kursy przygotowujące do nauczania "WDŻWR". Przekazywana przez nich wiedza powinna być neutralna światopoglądowo i obiektywna. Tyle w teorii.

Z raportu grupy "Ponton" wynika, że większość uczniów, którzy odpowiedzieli na pytania edukatorów, uważa, iż osoby prowadzące zajęcia z "WDŻWR" sa niekompetentne i przekazują uczniom swoje własne poglądy. Młodzież skarży się, że nauczyciele są skrępowani poruszaniem tematów związanych z edukacją seksualną i jak czytamy w raporcie - "zamiast informować straszą, czy obrzydzają seks młodzieży, lub opowiadają na lekcji dziwne historie zupełnie niezwiązane z tematem zajęć". Nic dziwnego, jeśli okazuje się, że zajęcia prowadzone są przez katechetów - tak jak u Ali i 24,1% uczniów, którzy wzięli udział w badaniu Pontonu. Pozostała grupa nauczycieli to pedagodzy szkolni (13,1%). nauczyciele biologii (13,9%), języka polskiego (8%) oraz WOS-u (9,5%). Zdarza się, że do życia w rodzinie przygotowuje ksiądz, czasem jest to seksuolog, pielęgniarka lub psycholog.

Ciemność widzę, ciemność!

Ala, gdyby potraktowała słowa swojej nauczycielki poważnie i uwierzyła, że prezentują one pożądane i obiektywne fakty, nie stworzyłaby związku partnerskiego. Wszystko dlatego, że dziecko jest bardziej przywiązane do mamy i to ona przede wszystkim powinna się nim zajmować. Nie mogłaby też dużo zarabiać, wszak nie chciałaby mieć sfrustrowanego męża, a przy wyborze zawodu kierowałaby się podziałem na profesje stricte męskie i żeńskie. Bojkotowałaby też firmę Pepsi, którą jej katechetka i nauczycielka "WDŻWR" w jednym, wraz z organizacjami pro-life, oskarża o próbę wprowadzenia na rynek napoju "przygotowanego z martwych dzieci". Rzeczywiście, świat obiegła informacja, że jeden z dostawców wzmacniaczy smakowych, których firma chciała użyć w swoim nowym produkcie, został oskarżony przez chrześcijańskie organizacje przeciwaborcyjne o używanie do produkcji słodzików komórek z nerek abortowanych płodów. PepsiCo wydała oficjalne oświadczenie, którym zdementowała informację o wykorzystywaniu do produkcji substancji słodzących ludzkich tkanek oraz linii komórkowych pochodzących z embrionów. W dementi firmy czytamy także, że "PepsiCo nie prowadzi i nie finansuje badań, w których wykorzystuje się ludzkie tkanki czy też linie komórkowe pochodzące z embrionów. Nasze produkty nie zawierają żadnych komórek ani tkanek". Informacja poszła jednak w świat i dotarła nawet do uczniów polskich szkół podstawowych. Jako element wiedzy przygotowującej je do życia w rodzinie.

Komu podpaski, komu?

Magda, gimnazjalistka, tak opowiada o swoich zajęciach z tego przedmiotu: - Treści są różne - od relacji rodzinnych, zachowań i stosunku do rodziny, rodzeństwa, poprzez koleżeństwo, przyjaźń, miłość, seks, rozmnażanie, antykoncepcję, choroby weneryczne, itp. Ogląda się przedpotopowe filmy, rozmawia i wymienia poglądy. Raz było w auli spotkanie z kimś, kto się zna, czyli nazwijmy to ładnie: fachowcem... i dostałyśmy podpaski. Moim zdaniem te zajęcia są niepotrzebne.

Magda wydaje się jednak mieć więcej szczęścia, skoro wspomina o rozmowach i wymianie poglądów. Z listów nadesłanych do Pontonu wynika, że na wielu zajęciach nie ma żadnej możliwości dyskusji - aż 79,2% uczniów stwierdziło, że określone wartości narzucane są przez osobę prowadzącą zajęcia. "Nie można zadawać pytań ani rozmawiać, istnieje jedynie możliwość zapoznania się i zgodzenia ze światopoglądem uznawanym przez danego prowadzącego" - czytamy w raporcie. - "Nauczyciele prezentują pewien zbiór wartości, które przedstawiają w trakcie lekcji uczniom jako obiektywną wiedzę i ucinają wszelkie próby polemiki czy przedstawiania innego punktu widzenia. Często ma to charakter ideologiczny i próba dyskusji z nauczycielem kończy się nieprzyjemnymi konsekwencjami dla ucznia (np. wyrzuceniem z klasy, obniżeniem stopnia ze sprawowania)".

"To szkodliwe i zacofane!"

Firmy organizujące kursy szkoleniowe dla nauczycieli wychowania do życia w rodzinie zauważają słusznie, że rola prowadzącego takie zajęcia jest trudniejsza niż w przypadku nauczania innych przedmiotów, głównie za sprawą wagi treści, które powinny być na takich lekcjach przekazywane. Zachęca się nauczycieli do niepodawania uczniom gotowych recept na życie, ale do prowokowania dyskusji i tworzenia warunków sprzyjających wyciąganiu własnych wniosków. I tacy nauczyciele też się zdarzają. Niestety jednak, jak jasno widać z wypowiedzi młodzieży, nie jest to oczywiste.

- Tak naprawdę powinniśmy wrócić do punktu wyjścia i zdecydować, co dokładnie powinno być przekazywane uczniom, czy ludzie o bardzo określonym światopoglądzie, np. ksiądz czy katechetka, to osoby kompetentne w tej dziedzinie, czy mogą one przekazywać nastolatkom wiedzę neutralną światopoglądowo - mówi zaniepokojona nauczycielka innego przedmiotu, a przy okazji matka przyszłej gimnazjalistki. - Nie wiem czy wyrażę zgodę na udział córki w zajęciach z "Wychowania do życia w rodzinie" w jej nowej szkole. To zależy od tego, kto będzie je prowadził. Nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko słuchało treści tak oburzających i tak niezgodnych z tym, w co my, jako rodzina, wierzymy, jak te, które pani przytacza. Myślę, że to jest szkodliwe, zacofane i absolutnie niedopuszczalne!

Więcej o:
Copyright © Agora SA