Dyrektor szwedzkiej szkoły o uczniach z Polski: Są rewelacyjni z matematyki i fizyki

Z dyrektorami szkoły podstawowej w Bräcke umówiłam się na rozmowę drugiego dnia naszego pobytu w Szwecji. Rano. Jak co dzień Seved Hallerström, dyrektor, i Torfed Söyland, pedagog szkolny, stali przed szkołą i witali się z dziećmi. Kiedy uczniowie rozeszli się do sal, usiedliśmy, aby porozmawiać. Seved podał mi plan lekcji jednej z klas. "Co myślisz?" - zapytał. Moją uwagę zwróciło to, że dzieci mają po cztery-pięć godzin zajęć dziennie. A biologia, przyroda, geografia to jeden przedmiot.

Materiał jest częścią projektu serwisu Edziecko.pl o skandynawskiej szkole. Chcesz zobaczyć, czym różni się od polskiej? Przeczytaj więcej na stronie: www.edziecko.pl/skandynawskaszkola

***

Joanna Biszewska: W naszych szkołach każdy przedmiot jest odrębnym bytem. Przez to dzieci siedzą w szkole po siedem–osiem godzin lekcyjnych.

Seved Hallerström, dyrektor szkoły podstawowej w Bräcke: Z tego, co wiem, to w waszych prywatnych szkołach jeszcze dłużej. Bo po lekcjach dzieci mają jeszcze dodatkowe zajęcia.

To prawda. U nas jest jeszcze tak, że do każdego przedmiotu musi być osobny nauczyciel: fizyk, matematyk, chemik, biolog, geograf.

Torfed Söyland, pedagog szkolny, wicedyrektor: U nas do VI klasy dzieci uczą się w blokach tematycznych. Jeden nauczyciel prowadzi matematykę, fizykę, chemię, inny historię, geografię, wiedzę o społeczeństwie. Dopiero od VII klasy rozdzielamy przedmioty.

Wygodne jest takie nauczanie w blokach?

T.S.: Sprawdza się. Nauczyciele sami decydują o tym, czego i kiedy będą uczyć na lekcjach, czy matematyki, czy fizyki, a może będą robić doświadczenia, do których potrzebna jest wiedza i z matematyki, i z fizyki.

To ma sens. Nauczyciel widzi, że jeśli dziecko nie załapało czegoś z matematyki, to nie zrozumie fizyki. Wie, nad czym trzeba popracować z dzieckiem, aby ruszyło dalej.

T.S.: O to w tym chodzi. Nie szatkować, tylko prowadzić uczniów i uczennice kompleksowo. Matematyka z fizyką, historia z geografią i wiedzą o społeczeństwie. Wiedza musi się przenikać. Trzeba znać trochę historii i geografii, żeby zrozumieć, co i dlaczego dzieje się dzisiaj w społeczeństwach.

Kompleksowe uczenie prowokuje do stawiania pytań. Dzieci zdobywają zdolność łączenia wiedzy z własnym życiem i otaczającym je światem. Nie zależy nam na przekazywaniu dzieciom wiedzy wyrywkowej.

Zobacz, to jest książka od szwedzkiego rządu, którą dostają wszystkie szkoły podstawowe w kraju. Jedna dla wszystkich szkół. Tu jest zawarta cała nasza podstawa programowa.

To przykazania od rządu, czego i jak uczyć?

T.S.: Kilka pierwszych rozdziałów jest o tym, że szkoła powinna być miejscem demokratycznym, sporo jest o prawach człowieka, o tym, że w szkole wszyscy jesteśmy równi, a naszą społeczność tworzymy z szacunkiem dla każdego.

To atmosfera w szkole. A reszta? Podstawa programowa, kanon lektur, zakres materiału do nauczenia w poszczególnych klasach?

T.S.: O reszcie decydujemy my, dyrektorzy szkół i nauczyciele. Do każdego przedmiotu jest po jednym rozdziale w książce.

I nie ma przykazania, że np. w VII klasie na historii dzieci muszą nauczyć się tego i tego?

S.H.: Nie, skąd taki pomysł? Nauczyciele najlepiej wiedzą, czego mają uczyć i w jakim tempie.

Pełna dowolność?

T.S.: Ufamy naszym nauczycielom. Znają swoich uczniów, wiedzą, co i kiedy wprowadzać, aby było dobrze.

U nas są sztywne podstawy programowe do każdego przedmiotu. Wszystko jeszcze musi być przez nauczycieli udokumentowane, że odhaczyli.

S.H.: Nie umielibyśmy tak pracować. Chyba też nie chcielibyśmy. Dla nas nasz system się sprawdza. Mamy bardzo dobry eksport, doskonałych inżynierów, świetnych muzyków, nauczycieli, lekarzy, powstaje dużo prywatnych, innowacyjnych firm.

Co zatem jest sprawdzone i godne polecenia z waszego systemu edukacji?

T.S.: Może to, że już od szkoły podstawowej chcemy pokazać uczniom, że to oni są odpowiedzialni za siebie i swoje decyzje, to od nich zależy, w czym chcą się rozwijać i doskonalić.

Wrócę jeszcze do planu lekcji. Bardzo mnie zainteresował. Zauważyłam, że dzieci w Polsce mają o wiele więcej godzin np. matematyki. Kiedy szwedzkie dzieci siedzą w szwalniach, kuchni, stolarni, w lesie, polskie w tym czasie wypełniają ćwiczeniówki, robią zadania.

S.H.: Zdajemy sobie sprawę z różnic, które nas dzielą. Mamy w naszej szkole uczniów ze Wschodu. Mówiąc "Wschód", mam na myśli Polaków i Ukraińców. Dzieci, kiedy do nas trafiają, są rewelacyjne z matematyki i fizyki. W tych przedmiotach na poziomie podstawówki wyprzedzają nasze dzieci. Zdecydowanie. Jeśli jednak chodzi o umiejętność dyskutowania, wyciągania wniosków, rozumienia otaczającego nas świata, praw człowieka, radzenia sobie z codziennością, muszą u nas nadrabiać spore zaległości.

Polskie dzieci są dobre z matematyki, bo sporo pracują w domu. Prawie codziennie mają zadawane prace domowe.

T.S.: Do VI klasy staramy się nie zadawać prac domowych w ogóle. Jedyny wyjątek robimy, kiedy dzieci chorują i nie ma ich w szkole. Wówczas nauczyciele przygotowują dla nich materiał z lekcji, w których nie mogły uczestniczyć. Głównie po to, aby nie czuły, że coś je ominęło, aby wiedziały, co działo się podczas ich nieobecności.

S.H.: Prac domowych nie zadajemy też dlatego, że wiemy, iż wchodzenie do domów dzieci ze szkolnymi obowiązkami generuje stres w całej rodzinie. Każdy po powrocie do domu ze szkoły czy z pracy chce mieć trochę czasu dla siebie. Kiedy dzieci wracają do domów z masą prac domowych, robi się problem, bo to oznacza, że my się nie wyrabiamy i zabieramy rodzinie czas na sport, sztukę, teatr, kino, rozrywkę, spacery, na normalne rodzinne życie. 

Zdrowy podział dnia. Jest czas na szkołę i naukę, jest czas na życie rodzinne i zainteresowania.

T.S.: Dla nas to oczywiste, że szkoła nie przerzuca swoich obowiązków na domy dzieci. Dla dzieci, które potrzebują dodatkowej pracy, bo coś jeszcze raz trzeba im wytłumaczyć, trzy razy w tygodniu nauczyciele zostają w szkole godzinę dłużej. I uczą się z dziećmi.

Jak to wygląda w praktyce? Nauczyciele wskazują dzieci i mówią: ty i ty będziesz chodził do mnie na dodatkowe lekcje, bo potrzebujesz się douczyć?

S.H.: Żaden nauczyciel nie zmusza dzieci do tego, by zostawały w szkole dłużej i nadrabiały zaległości. Relacje nauczycieli z uczniami i uczennicami są oparte na dialogu.

Jeśli komuś nie zależy, to przymus nie sprawi, że zacznie się czymś interesować. My dajemy dzieciom wybór. Staramy się pokazać, że motywacja do nauki powinna wypływać z nich, nie z tego, że my im coś nakazujemy. My dajemy szansę i możliwości. Mogą z tego korzystać.

A rodzice. Są w szkole obecni?

S.H.: Rodzice mają swoje życie i swoje sprawy. Za edukację jesteśmy odpowiedzialni my. Bardzo ważne dla nas jest to, aby mówić z rodzicami jednym głosem. My mówimy dzieciom, że szkoła to wielka szansa, otwiera bardzo dużo życiowych możliwości, jest trampoliną do dobrej przyszłości. My się staramy, pracujemy najlepiej, jak potrafimy, warto z tego korzystać. Tego samego oczekujemy od rodziców. Aby rozmawiając z dziećmi, wskazywali na te same wartości.

Podoba mi się w szwedzkim systemie edukacji to, że nawet kiedy człowiek zbłądzi, to bardzo długo w swoim życiu ma szansę to odmienić.

S.H.: To jest u nas świetne. Podstawówka trwa dziewięć lat, potem jest trzyletnie gimnazjum, studia. Wszystkie uniwersytety i inne szkoły wyższe są za darmo. Studenci płacą tylko za podręczniki. Może się zdarzyć, że ktoś nie zaliczy czegoś w gimnazjum, pójdzie do pracy. Zawsze może – już jako dorosły człowiek – wrócić do gimnazjum, douczyć się i pójść na studia. Do 46. roku życia można w Szwecji wracać do szkoły, zaliczać przedmioty, zapisywać się na studia. To nic nie kosztuje.

Rozmawiałam z nauczycielami z waszej szkoły. Mówili, że nie patrzą na klasę jak na zbiór dziesięciolatków, które muszą opanować ten sam materiał i w tym samym tempie. Do każdego dziecka mają indywidualne podejście. Jak to się robi przy licznych klasach?

T.S.: Pracują z dziećmi, znają je, wiedzą i widzą, na jakim są poziomie. W naszej szkole mamy nauczycieli, którzy są z nami ponad 20 lat, są dobrze osadzeni w zawodzie. Dopasowują stopień trudności do umiejętności dzieci. Nie może być tak, że na lekcji jedne dzieci się nudzą, bo już wszystko wiedzą, a inne nic nie rozumieją i muszą się jeszcze douczyć. Często dzieci w jednej klasie uczą się z różnych książek, z różnym stopniem trudności.

Wyrównuje się kiedyś ten poziom wśród dzieci?

T.S.: Niekoniecznie. Nie wszyscy muszą wszystkich przedmiotów uczyć się na tym samym poziomie. W starszych klasach, od VII do IX, dzieci z jednej klasy mają np. matematykę z różnymi nauczycielami. Niektórzy uczą się na bardzo wysokim poziomie, inni na mniej zaawansowanym. Zależnie od predyspozycji. Na świadectwie ukończenia szkoły podstawowej opisujemy, na jakim poziomie dziecko ukończyło poszczególne przedmioty.

Miałam okazję rozmawiać z uczniami i uczennicami po angielsku. Zaskoczyło mnie to, że w ogóle nie wstydzą się mówić w obcym języku. Opowiadają o sobie, żartują, świetnie sobie radzą.

S.H.: Dzieci dużo angielskiego łapią z muzyki, filmów, gier. My, Szwedzi, nie jesteśmy świetni w gramatyce, wiemy to, ale wszyscy komunikujemy się po angielsku. O to chyba chodzi? W pierwszych klasach na angielskim dzieci nie wkuwają gramatyki, uczą się pewności siebie, odwagi w mówieniu, komunikatywności.

Zastanawiam się, czy nauczyciele w waszej szkole muszą raportować wam, co robili na lekcjach, jaki program udało im się zrealizować w swoich klasach?

S.H.: Nie ma takiej potrzeby. My znamy naszych nauczycieli, a oni znają nas.

Co to znaczy być dyrektorem w szwedzkiej szkole, skoro nie chodzi o to, aby sprawdzać nauczycieli, co robią i jak uczą?

T.S.: My jesteśmy liderami, wiemy, jak tworzyć szkołę. Nasza szkoła dobrze funkcjonuje, bo potrafimy to robić i nikt nam w tym nie przeszkadza. Nikt nie musi kontrolować ani nas, ani naszych nauczycieli, bo wzajemnie sobie ufamy. Nasi nauczyciele nie odchodzą od nas, razem pracujemy latami, wszyscy się tu rozumiemy. Nasi nauczyciele doskonale wiedzą, co w szkole jest najważniejsze.

To co jest takie ważne?

S.H.: Nasi uczniowie i uczennice. I nasi nauczyciele. Szkoła to praca zespołowa. Aby była udana, ludzie muszą czuć się u nas szczęśliwi. Ja i Torfed jesteśmy w szkole po to, aby rozwiązywać problemy. Kiedy uczeń, nauczycielka, ktokolwiek z naszej szkoły ma pytanie albo wątpliwości, to my tu jesteśmy po to, aby o tym porozmawiać.

Jesteśmy liderami w szkole, to prawda, ale kiedy trzeba coś posprzątać, sprzątamy razem z woźnym. Kiedy nauczyciel jest chory, to prowadzimy za niego lekcje. Kiedy dzieci biegają po boisku, biegamy razem z nimi. Obiady zawsze jemy z dziećmi, na tej samej stołówce, przy tych samych stołach.

***

Czytaj więcej o szwedzkiej szkole:

- Nie każdy musi iść na studia, aby wieść szczęśliwe życie. Tutaj dzieciom mówi się to już w podstawówce

- Szwedzcy uczniowie wiedzą, jak obsłużyć pralkę, uprać wełnę i koce. A ty nadal dzwonisz do mamy

- Pojechaliśmy do szwedzkiej podstawówki. Tutaj nie tresuje się dzieci do wyścigu szczurów

- Polską i szwedzką szkołę dzieli przepaść. Uczeń może wejść do gabinetu dyrektora i powiedzieć: Cześć, Seved

Przyglądałam się z wielką ciekawością, czasami ze zdumieniem, temu, jak tworzy się szwedzką szkołę. Mój redakcyjny kolega Damian Obstawski rejestrował szkolne życie kamerą. Z naszej wyprawy przywieźliśmy filmowy reportaż, który przybliży wam realia tamtejszej edukacji.

Zobacz wideo
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.