Inicjacja

Mnie, jak byłem mały, bardzo się to podobało. Te wielkie szczoty, piana, polewanie, polerowanie, suszenie

Tosia idzie z mamą do teatru. A my co?

- My pojedziemy do myjni. Co ty na to, Franiu?

- Brum dżżżż - odpowiada Franio, uśmiecha się i kiwa główką. Znaczy postanowione.

- Będziesz się bał, Franiu - przestrzega Tosia.

- Tato, on będzie się bał. Ja się bałam.

To prawda.

Gdy wybraliśmy się do myjni, Tosia miała wtedy mniej więcej tyle, co Franio teraz. Byłem przekonany, że będzie się jej podobało. Mnie, jak byłem mały, bardzo się podobało. Te wielkie szczoty, piana, polewanie, polerowanie, suszenie.

Jednak musiałem być sporo starszy, skoro pamiętam te rzeczy.

Tak, to mogło mieć wpływ na sposób przeżywania. No, ale cóż, słowo się rzekło, Franio się zafiksował, jedziemy. A po drodze gadamy. O tym, że samochód brudny, naprawdę bardzo brudny, więc trzeba go umyć.

- Brum, tata, brudny - mówi Franio.

- No właśnie, brudny, a to niedobrze, jak brudny, bo wtedy, wiesz synku.

- Brum, tata, brudny.

- No właśnie, kochany, więc zaraz go wymyjemy. Wjedziemy do takiego jakby domku.

- Dom.

- Dokładnie. I tam będą takie wielkie szczotki, które będą robić bżżż.

- Bżżż, brum, tata, brudny.

I tak dalej w tym stylu.

Aż podjeżdżamy pod myjnię.

Jest kolejka, więc czekamy, a przy okazji patrzymy, jak kolejne samochody wjeżdżają się myć.

- Teraz, widzisz Franiu, pan bierze mydło i gąbką.

- Boi się - mówi Franio, a głosik ma zalękniony, cichutki.

- Nie ma czego, syneczku. Zobacz, robi się piana i teraz ten samochód.

- Boi się - mówi Franio.

- Nie bój się, kochany. Tata będzie z tobą - ale przez głowę przelatuje mi myśl, że może się jednak wycofać. Sęk w tym, że dokładnie w tej samej chwili ten pan, co myje, kiwa na nas ręką. Puszczam więc sprzęgło, dodaję gazu, a potem otwieram okno, hałas się wdziera do auta.

- Boi się. - Franio pociąga noskiem.

Płacę, zamykam okno, odwracam się do Frania.

- Spokojnie, syneczku. Nic się nie stanie - obiecuję. - I będę cię trzymał za nogę.

Łapię go za nogę. A on wpatrzony w wirujące przed nami szczoty. I buzia mu idzie w podkówkę, oczy się rozszerzają, zaczynają błyszczeć.

- Piękną atrakcję mu zafundowałem - myślę, ale wycofać się już nie sposób, bo program uruchomiony, panowie z gąbkami kręcą się przy samochodzie.

A Franio za nimi główką, oczami.

Pękł, gdy jeden z panów chlusnął w jego okno.

Aż się wzdrygnął.

A potem skulił główkę i zaczął płakać.

Ściskałem jego nóżkę, uspokajałem, powtarzałem, bardziej sobie niż jemu, że to tylko chwilka, że zaraz się wszystko skończy. I patrząc na tę jego, wtuloną w ramionka, kochaną, przerażoną buźkę, czułem, że serce mi zaraz pęknie z żalu.

Ale nie pękło. A on przestał płakać dokładnie w tym momencie, gdy myjnia nas wypluła.

- Plac zabaw, rura - zaordynował dalszy ciąg wycieczki. A potem zaczął mówić: - Brum, tata, brudny, dżżż...

- Tak, byliśmy w myjni i.

- Franio boi.

- Tak, Franio się bał.

I tak przez cały dzień.

A potem przez kolejne. Wszystkim opowiadał. To znaczy mnie, Tosi, Agnieszce, babciom i niani.

I powiem wam, że nie było we mnie żalu, że coś takiego mu zafundowałem. Nie. Była we mnie duma, że było ciężko, ale daliśmy radę. Mieliśmy przygodę i nie stchórzyliśmy.

Tak, ja i mój syn, wspólnie, niezależnie od tego, jak to było straszne, umyliśmy samochód.

Brum, tata, brudny, dżżż!

Więcej o:
Copyright © Agora SA