Mój dom, moja praca

Wydaje się, że praca w domu to idealne rozwiązanie dla młodej mamy. Jak jest naprawdę, pisze nasza czytelniczka.

Od ponad dwóch lat nie mam biurka w siedzibie firmy. Pracuję w domu. Do pracy muszę mieć przenośny komputer, stałe bezprzewodowe łącze (abym mogła wykonywać pracę w dowolnym miejscu w domu z uwagi na przemieszczającego się synka) i telefon komórkowy. A! Zapomniałabym o moim kalendarzu! Każdy dzień w nim jest rozpisany, to właśnie dzięki niemu potrafię dobrze zorganizować sobie pracę.

Samodzielność i gadu-gadu

Jestem prawnikiem. Pracuję w dużej firmie jako redaktor merytoryczny serwisu internetowego. Moja praca polega m.in. na ciągłym śledzeniu zmian w przepisach, aktualizowaniu portalu w związku z wprowadzonymi zmianami z prawa pracy i ubezpieczeń społecznych, odpowiadaniu na pytania kierowane do redakcji, współpracy z ekspertami portalu, redagowaniu... Na początku prosiłam wydawcę o jeden dzień pracy w domu, abym mogła w spokoju skupić się nad tekstami. Później pracowałam dwa dni, aż w końcu dostałam laptopa. Później zrobiło się ciasno w moim pokoju w firmie, bo redakcja się powiększyła, i otrzymałam propozycję pracy w domu. Pracuję samodzielnie, mam zadaniowy czas pracy. Kontaktuję się z wydawcą i koleżankami z redakcji, jest przecież telefon, mail, skype i gadu-gadu. Jeżdżę do pracy na spotkania redakcyjne. Kiedy chcę, mogę pojechać i tam popracować przy małym stoliku z dostępem do internetu, ale szkoda mi czasu na dojazd. Ile rzeczy mogłabym wtedy zrobić, ile maili odebrać, na ile odpowiedzieć!

12 godzin z przerwą na pranie

Kiedy jeszcze Pawełka nie było na świecie, pracowałam nieraz ponad 12 godzin dziennie. Wstawałam rano, włączałam pranie, wyjmowałam mięso z zamrażalnika na obiad i siadałam do komputera. W przerwie na relaks wieszałam pranie, obierałam ziemniaki i dalej do komputera. W ciąży cały czas pracowałam. W przerwach przygotowywałam z mężem gniazdko dla synka.

Po urodzeniu dziecka poszłam na urlop macierzyński, ale gdy tylko się skończył, wróciłam do pracy (oczywiście w domu). Już kilka tygodni przed powrotem siedziałam wieczorami przed komputerem i czytałam o zmianach, które nastąpiły w ciągu mojej nieobecności, aby już w pierwszym dniu przystąpić do pracy. Cieszyłam się, że pracując w domu, nie będę musiała rozstawać się z synkiem na 10 godzin. Ale bałam się też trochę, jak to będzie wyglądało. Bo przecież pracę muszę wykonać, a nie jestem już sama...

Weekendowe nadrabianie

Tak jak przed urodzeniem synka wstawałam rano i włączałam komputer. Na początku było mi ciężko, praca czekała, a maluch płakał. Pomagała mi teściowa, która przyjeżdżała od poniedziałku do środy na kilka godzin. Ja karmiłam synka, a ona się nim zajmowała, przewijała, wychodziła na spacer. Mogłam wtedy sporo zrobić, ale to i tak była kropla w morzu moich obowiązków. Gdy mąż przychodził z pracy, ja dalej pracowałam. Gdy synek zasypiał, ja pracowałam do północy. Później wstawałam dwa razy w nocy na karmienie. W czwartek i w piątek byłam sama, mogłam pracować tylko wtedy, kiedy maluch spał. Było ciężko, bo synek spał w ciągu dnia trzy-cztery razy po 40 minut. Zaległości musiałam nadrabiać w weekendy.

Po dwóch miesiącach mąż już nie mógł patrzeć, jak się męczę. Pomagał, kiedy przyjeżdżał z pracy, często wstawał w nocy do synka. W końcu powiedział, że tak dalej być nie może.

Od stycznia zatrudniliśmy nianię.

Wybawienie zwane nianią

Od razu zrobiło się lepiej. Niania przychodzi na siedem godzin, pięć dni w tygodniu. Pracuję w innym pokoju, synek mnie nie widzi, ale kiedy wychodzę do kuchni, raczkuje w moją stronę. Wtedy mogę go ucałować (wtedy bardzo się cieszę, że pracuję w domu). Bym mogła wrócić do pracy, opiekunka szybko musi go czymś zainteresować i odwrócić jego uwagę. Czasem umawiamy się, że gdy ja wychodzę z pokoju, w którym pracuję, ona się chowa z maluchem do jego pokoju. Jest wtedy spokojniejszy i ładnie się bawi. Ale kiedy synek skrobie w moje drzwi, serce mi pęka...

Wiem jednak, że za kilka godzin niania pójdzie do domu, a ja muszę wykonać to, co sobie zaplanowałam, i jestem bardzo zmotywowana. Kiedy nie chcę słyszeć malucha, zakładam słuchawki i pracuję przy muzyce. A czasem słucham, jak Pawełek śmieje się i gaworzy. Dzięki zatrudnieniu niani nie jestem zmęczona, a po zakończonej pracy mam czas tylko dla rodziny!

Praca na urlopie wychowawczym?

Praca dobrze płatna i satysfakcjonująca to marzenie prawie każdego z nas.

Niestety, po urodzeniu dziecka to marzenie staje się jeszcze trudniejsze do zrealizowania. Czy można pogodzić opiekę nad maluchem z rozwojem zawodowym i dobrą pracą?

Można - twierdzą autorzy projektu "Rodzic pracownik - rozwój zawodowy rodziców podczas urlopu wychowawczego" skierowanego do mieszkańców Dolnego Śląska, którzy w najbliższym czasie wybierają się na urlop wychowawczy lub planują pozostanie na nim jeszcze przynajmniej przez rok.

Celem projektu jest opracowanie nowych modeli pracy na odległość, które umożliwią rodzicom jednoczesną opiekę nad małym dzieckiem i aktywność zawodową. Wezmą w nim udział nie tylko rodzice, ale też pracodawcy.

To szansa na ciekawą pracę i rozwój zawodowy na urlopie wychowawczym. Skorzystaj z niej.

Biuro Projektu, tel. 0 71 341 85 38,

mail: equal@frdl-cd.org.pl.

Więcej pod adresem: www.rodzic-pracownik.pl

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.