Ostatnio odbierałam swoje dziecko ze szkoły. Pod szatnią było dość gwarno, jak zawsze przed 16.00. Dzieci rozbiegane, rozkrzyczane, większość rozemocjonowana opowiadała coś rodzicom. Zapewne zdawała relacje z kolejnego szkolnego dnia. Niektórzy wyciągali coś z plecaków, inni już wybiegając z sal mieli w dłoniach jakieś słoiczki, kartki - wszystkie te małe dzieła, które powstały na technice, w świetlicy itp. I wydawałoby się, że wszystko jest "jak zawsze", standardowo. I na to słowo "standardowo" chciałabym tu położyć nacisk. Bo cały czas słyszałam słowa, które codziennie padają podczas odbierania dzieci ze szkoły, niemalże z ust każdego rodzica, dziadka, babci czy opiekuna. Jakie to słowa? Odpowiedź: Szybko, szybciej, pośpiesz się.
Przyznaję, że już wcześniej zwróciłam na to uwagę, a może nie tyle ja, co moje dziecko, które pewnego dnia spytało mnie: "mamo, dlaczego my ciągle musimy się spieszyć?". I w sumie racja - dlaczego? Uświadomiłam sobie, że często nawet nieświadomie popędzam syna i to nawet wtedy, gdy wcale tak naprawdę nigdzie się nie spieszymy.
Wiem, że dzieciaki potrafią ubierać się w szatni godzinami, wykorzystując ten czas na zabawy z rówieśnikami, rozmowy itp. a nie na nakładanie butów i kurtek. Przecież wiadomo, że ta ostatnia czynność "wieje nudą" - jak to kiedyś odpowiedział ojcu jeden z chłopców, gdy ten dopytywał, "czemu się jeszcze nie zaczął ubierać". I w sumie, patrząc na sprawę oczami kilkulatka - miał rację. O ileż ciekawsze jest rzucanie rękawiczkami, robienia z szalika lassa, a z czapki koszyka, niż zakładanie ich na siebie.
Pytanie mojego syna o pośpiech podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. Staram się nieco zwolnić. Wiadomo, nie zawsze się da, bo przecież to normalne, że rodzic musi zawieźć dzieci na czas na angielski, basen, szachy, akrobatykę, piłkę nożną czy jakiekolwiek inne zajęcia. A dodać do tego zdążyć do lekarza, na zakupy w poszukiwaniu nowych butów, bo stare się porwały... Ktoś kiedyś powiedział, że "rodzicielstwo to prawdziwa jazda bez trzymanki" i przyznam się, że trochę tak jest. To wspaniała rola, ale zarazem bardzo wymagająca. Mam wrażenie, że szczególnie matki biorą na siebie za dużo różnych obowiązków. Chcą się realizować zawodowo, robić karierę, ale nie kosztem rodziny. Starają się więc, by dzieci były dopatrzone, dom wysprzątany, lodówka pełna i wszyscy zadowoleni i uśmiechnięci. Jak z reklamy znanego kremu orzechowego.
Po upomnieniu syna, bo myślę, że jego pytanie i ton, w jakim to wypowiedział, był swego rodzaju upomnieniem, staram się rzadziej mówić "tylko szybko" lub "pospiesz się". Nie mam jednak złudzeń, że i tak czasem mi się wymsknie. Czasem przecież nie mam możliwości, żeby długo czekać. Staram się jednak częściej odpuszczać - i sobie, i jemu, przynajmniej raz na jakiś czas.
Jeśli moje dziecko chce pośmiać się z kolegami/koleżankami wkładając buty, przez co zakłada je dziesięć minut (a ja nigdzie się nie spieszę) - to niech tak robi. Ostatnio wyszedł tak rumiany, roześmiany, jakby wracał z sali zabaw, a nie szatni. Było warto? Było. I oczywiście nie zawsze mam ten komfort, że mogę sobie pozwolić na długie czekanie w szatni lub domowym przedpokoju, ale myślę, że moje dziecko doceni, jeśli raz na jakiś czas pozwolę mu (i sobie), żeby się nie spieszył.
Czy też masz wyrzuty sumienia, z powodu popędzania swojego dziecka? A może nigdy tego nie robisz? Weź udział w sondażu i pisz: justyna.fiedoruk@grupagazeta.pl. Zapewniam anonimowość.