Chociaż w ubiegłym roku wprowadzono zakaz prac domowych dla klas I-III szkół podstawowych (wyjątek stanowią prace dotyczące usprawniania motoryki małej, czyli ćwiczeń polegających na rozwijaniu umiejętności ruchowych dłoni), w praktyce nie oznacza to, że dzieciom jest lżej. Niektórzy twierdzą, że nauczyciele próbują obejść ten zakaz. Inni trzymają się go twardo, ale zapowiadają więcej sprawdzianów, by zweryfikować wiedzę uczniów. Tymczasem wielu rodziców poświęca swój czas, aby po szkole siedzieć z dziećmi nad książkami, tłumaczyć zagadnienia i rozwiązywać zadania.
O tym zjawisku pisaliśmy już w poprzednim artykule. "Jak ktoś decyduje się mieć dzieci, ma również i obowiązki wychowywania ich. Jeżeli rodzic nie pomoże dziecku na początku startu w szkole opanować materiał, potem pogłębiają się problemy z nauką. Dziecku trzeba pomóc w nauce w domu przynajmniej do 4. klasy szkoły podstawowej. Potem już sobie poradzi samo. Sama wychowałam dwoje dzieci. Więc znam temat z autopsji" - cytowaliśmy wówczas jedną z czytelniczek.
Po publikacji materiału napisali do nas inni rodzice i również postanowili podzielić się swoimi spostrzeżeniami w tej kwestii.
Beata jest mamą dwóch chłopców. "Powiem jedno: cieszę się, że nie zdecydowałam się na kolejne dzieci. Naprawdę nie dziwię się, że w dzisiejszych czasach rodzi się tak mało dzieci, skoro przerzuca się na rodziców obowiązek nauki" - twierdzi. Podkreśla, że rząd powinien wprowadzić jakieś przemyślane zmiany, szczególnie w podstawówkach.
Mam koleżankę, która wróciła do Polski po 18 latach życia w Hiszpanii i boli mnie serce, gdy opowiada o tamtejszej szkole. Dzieci przede wszystkim nie są zestresowane i wyrastają na pogodnych i radosnych dorosłych. A w Polsce? Od czwartej klasy 'wyścig szczurów', stres i strach
- dodaje.
Podobnie przemyślenia ma inna nasza czytelniczka. "Mam dwóch synów, jeden jest jeszcze w przedszkolu, drugi w podstawówce. Mnóstwo czasu i ja, i mąż poświęcamy na odrabianie lekcji, które tylko z nazwy są nieobowiązkowe. Czasem wieczorem padam na twarz i nie chce mi się już nic robić" - pisze nam Joanna.
Twierdzi, że niektóre zadania są naprawdę trudne i nie wie, jak kilkulatki mogłyby rozwiązać je samodzielnie.
Zdarzyło się tak, ze nauczycielka zadała takie zadanie, że razem z rodzicami rozwiązywaliśmy je wspólnie na grupie facebookowej i najlepsze jest to, że dopiero jeden z ojców wpadł na pomysł, jak je zrobić. Większość z nas poległa na zadaniu dla ośmiolatków
- podkreśla.
Zdaniem Joanny dzieciaki są potwornie przeciążone ilością materiału do przerobienia i odrobienia. Przez to, jak obecnie wygląda podstawa programowa, bardzo ciężko im znaleźć chwilę na odpoczynek.
"Czasem aż mi serce pęka, jak widzę, gdy mój starszy syn z zazdrością zerka na bawiącego się na dywanie młodszego brata i wie, że przez najbliższą godzinę pewnie nie odejdzie od biurka. Uważam, że w naszych szkołach są przeprowadzane rewolucje, bez względu na to, jaka jest władza. Nikt nie dopasowuje programu do realiów, potrzeb, nie pyta nauczycieli, rodziców i dzieci. To samo dotyczy zakazu prac domowych. Wiem, że większość rodziców chce ich ograniczenia, a nie wycofania. Ale kto ich o to pytał? Jak zawsze nikt" - podsumowuje.
A czy Ty, drogi czytelniku, pomagasz swojemu dziecku w odrabianiu lekcji? A może uczycie się razem po szkole? Napisz w komentarzu lub na maja.kolodziejczyk@grupagazeta.pl. Wasze historie są dla mnie ważne. Gwarantuję anonimowość.