Zamurowanie żywcem to jedna z kar znana od czasów średniowiecza. Nieszczęśników zostawiano o chlebie i wodzie, a śmierć przychodziła powoli. Okazuje się, że taką "karę za grzechy" stosowały także niektóre zakony. Najczęściej dotyczyło to zakonnic, które złamały celibat. Niektóre plotki głoszą, że wraz z nimi, w tych zamkniętych celach, bez możliwości opuszczenia ich, były także dzieci. Czemu miał służyć ten okrutny rytuał?
Za przewinienie należy się kara. Z takiego założenia wychodził również Kościół, który srogo karał tych, którzy wystąpili przeciwko jego naukom, nakazom i zakazom. Za te mniejsze była chłosta, czasem konieczność odbycia pokuty. Za nieco gorsze występki wieszano za kończyny, a nawet zamurowywano żywcem. Niekiedy jednak na taki los decydowały się osoby, które chciały odciąć się od świata, aby móc przeżywać swoje objawienia, umartwiać się i przyjmować pokutę za cały świat. To asceci, którzy wyrzekli się za życia, a potem uznano ich za świętych.
Żywcem zamurowywano również zakonnice, o których próżno szukać informacji w spisie świętych i błogosławionych. One złamały celibat, czyli sprzeniewierzyły się zasadom Kościoła. Skutkiem ich występku najczęściej była ciąża. "W takich przypadkach winna kobieta otrzymywała karę śmierci. Najczęściej przybierała ona formę trwałego unieruchomienia. Była rozbierana, bita, ubierana w trupie szaty, a następnie umieszczana w katakumbie lub jaskini. Zazwyczaj zamykano ją lub zamurowywano z niewielkim zapasem jedzenia i wody" - podaje portal journalnews.com.ph.
Co działo się z dzieckiem? Ponoć w wielu przypadkach dziecko było pozostawiane przy matce, jednak niektórzy historycy dowodzą, że często w takich historiach, kiedy zakonnica wydała już na świat niemowlę, było ono zaraz zabierane i oddawane do przytułku. W najlepszym wypadku do rodziny, która chciała go przygarnąć.
Dorosłe kobiety, zakonnice, takie jak Juliana z Norwich, czasami prosiły same o zamurowanie na pewien czas (dziesięciolecia nie były niczym niezwykłym) z małym dzieckiem, które miało być "towarzyszem w pokucie". "Takie maluchy, które zostały wybrane, mogły być sierotami, ale często były 'darami' od swoich rodziców dla Kościoła. Pomysł polegał na tym, aby dziecko służyło jako symbol niewinności i czystości, a także jako towarzysz dla dobrowolnie zamurowanych. Zakonnica i jej 'towarzysz' otrzymywali jedzenie i picie przez małą szczelinę w zamurowanej ścianie" - czytamy na portalu journalnews.com.ph.
Wróćmy jeszcze do sprawy Barabry Ubryk. Jej zamurowanie to nie kara za złamanie celibatu. Niektórzy wspominali ją jako przykładną i posłuszną nowicjuszkę, która bardzo pragnęła zostać zakonnicą. Po kilku latach życia u karmelitanek choroba Barbary dała o sobie znać. Ponoć miała halucynacje, śmiała się w czasie odprawianych modłów, mówiła do siebie, okaleczała swoje ciało, a nawet tańczyła nago w oknach budynku. Siostry szukały sposobu, by poradzić sobie z dziwnymi napadami siostry Barbary. Szybko zdecydowały się na restrykcyjne kroki. Postanowiono ją zamurować w celi klasztornej, by pozbyć się problemu. "W drzwiach celi montują jedynie małą klapkę z zasuwką, przez którą podsuwają jej posiłki. Chcą zapomnieć o istnieniu Barbary. Ta w małym pomieszczeniu bez dostępu do świeżego powietrza spędza kolejne 21 lat" - czytamy na portalu kobieta.onet.pl.
I ta historia pewnie nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie pewien anonimowy donos. Sprawą zainteresowały się odpowiednie władze i namierzono zamurowaną celę. Oficjalny protokół komisji stwierdza: "dostrzeżono istotę żywą, bez najmniejszego okrycia, skuloną w kuczki, [...]. Istota ta podniosła się z ziemi, [...] naga, brudna głowa ostrzyżona krótko, ciało zaś przedstawiało istny szkielet, poobijany zapewne przez tłuczenie się po ścianie". Był proces, ale zakonnice nie zostały ukarane. Ubryk zmarła w zakładzie dla umysłowo chorych. Miała 81 lat.