Przedszkola zdziesiątkowane. "Bez zaświadczenia od lekarza dzieci nie będą wpuszczane"

Sezon na grypę nabiera rozpędu. Widać to przede wszystkim wśród dzieci chodzących do przedszkoli i żłobków. W grupie mojego syna z 19 maluchów, aż 14 z nich zaraziło się grypą. Sprawa jednak jest dość poważna i na szczęście nikt tu nie bagatelizuje pierwszych objawów choroby. Niestety nie wszędzie. W placówce, do której chodzi córka mojej znajomej, są maluchy, które walczą o życie.

Moje dziecko zaraziło się grypą. Chociaż początek wyglądał dość poważnie, bo przy bardzo wysokiej gorączce pojawiły się wymioty i drgawki. Trafiliśmy do szpitala, na szczęście jest już lepiej. Widać dużą poprawę. Temperatura odpuściła, kaszel znacznie złagodniał, wrócił apetyt i dobry humor. Jesienne szczepienie nie uchroniło nas przed chorobą, ale mam wrażenie, że dzięki temu objawy są już teraz dość łagodne i szybko ustępują. W niektórych placówkach sprawa jednak zaczyna być bardzo poważna.

Zobacz wideo Michał Wrzosek ocenia jadłospis w państwowym żłobku i przedszkolu [materiał wydawcy kobieta.gazeta.pl]

"Z sercem w gardle i mdlejącym dzieckiem na rękach jechaliśmy do szpitala"

Koniec listopada i początek grudnia to czas, kiedy większość z nas myśli już o zbliżających świętach. Jednak rodzice dzieci żłobkowych i przedszkolnych z niepokojem patrzą na każdą informację wysyłaną przez placówki. SMS o tym, że w grupie mojego syna jest już sporo przypadków grypy typu A, dotarła do nas w poniedziałek. W środę nad ranem pojawiła się gorączka i lekki kaszel. Od razu poszliśmy do lekarza. Stasiowi zrobiono test, jednak wyszedł negatywny. Był osłuchowo czysty, lekarz stwierdził jedynie infekcję górnych dróg oddechowych, przepisał syrop na kaszel i wysłał do domu. Niestety to był dopiero początek.

W nocy ze środy na czwartek obudził mnie płacz syna. Miał gorączkę. Wysoką. W żaden sposób nie byliśmy w stanie jej zbić. Kiedy doszły drgawki i wymioty, było dla nas pewne, że to już grypa. W nocy, z sercem w gardle i mdlejącym dzieckiem na rękach jechaliśmy do szpitala. Nasze obawy się potwierdziły. Grypa typu A. Podano leki i już po godzinie było lepiej. Wróciliśmy do domu. To było wczoraj. Dziś na szczęście mój Staś ma tylko lekko podwyższoną temperaturę, wróciła chęć do psot i zabawy.

Dzieci chorują na potęgę. Dyrektorzy placówek podejmują zdecydowane kroki

Wiadomość o tym, że mój syn ma grypę, od razu została wysłana przeze mnie do placówki i na grupie dla rodziców. Okazało się, że aż 14 z 19 maluchów ma grypę. Na szczęście żadne z nich nie wymaga specjalistycznej opieki i powoli wracają do siebie. Jednak nie wszędzie. Pisząc do koleżanki o tym, że panuje grypa, otrzymałam wiadomość, że w niektórych placówkach dyrektorzy podejmują zdecydowane kroki. "Dzień dobry, ja nie chce nikogo straszyć, ale miałyśmy dziś szkolenie i od jutra każde dziecko z jakimkolwiek objawem choroby nie będzie przyjmowane do żłobka" - czytam w screenie wiadomości SMS. "Jeśli podejrzewają państwo alergię, musimy mieć zaświadczenie, ale od alergologa" - pisze opiekunka. "Sprawa jest zbyt poważna (dwójka dzieci leży pod respiratorem), żebyśmy mogły ją bagatelizować. Niestety mimo moich próśb, nie wszystkie dzieci chodzą zdrowe" - dodaje.

To niejedyny przypadek, gdy dyrekcja placówek kieruje jednoznaczne i kategoryczne komunikaty do rodziców. - W żłobku przedszkolu mojego dziecka pani dyrektorce ewidentnie puszczały już nerwy. Prośby i upomnienia nie przynoszą rezultatu, a dzieci nadal przyprowadzane są do przedszkola z infekcją. Rodzice wymawiają się alergią. Nikt nie ma wątpliwości, że zwyczajnie kłamią. Władze placówki zapowiedziały, że będą żądać zaświadczeń od lekarza - mówi mi jedna z moich koleżanek z Warszawy. 

- W naszym żłobku infekcje mocno dają się we znaki i cieszę się ze zdecydowanych reakcji opiekunek, choć utrudniło nam to życie. Syn kilka dni po szczepieniu dostał wysypki (działo się to już przy pierwszej dawce, więc wiedzieliśmy co to). Krostki po drugiej dawce pojawiły się, gdy był w żłobku. Od razu obejrzała go tamtejsza pielęgniarka, zostaliśmy wezwani i poproszeni o zabranie dziecka do domu. Musieliśmy przynieść zaświadczenie od pediatrki, że to odczyn poszczepienny. Było to kłopotliwe, ale cieszy mnie, że nie bagatelizują problemu - opowiada inna matka z Warszawy. 

To "tylko" grypa. Nie bagatelizujmy tej choroby

Sama wielokrotnie byłam świadkiem tego, jak kaszlące dziecko, z gilem do pasa było oddawane do placówki, bo "to tylko jakieś uczulenie". Nie potrafię wyobrazić sobie strachu rodziców, którzy czuwają teraz w szpitalach przy swoich maluchach walczących z ciężką grypą, przez nieodpowiedzialność dorosłych. 

Jestem pracującą mamą. Wiem, co to znaczy być na ciągłym L4, prosić bliskich i znajomych, by "jeszcze raz pomogli, choć przez kilka godzin". Musimy radzić sobie sami. Korzystamy więc z urlopów (tych płatnych i bezpłatnych), opieki na dziecko i wielkiej tolerancji naszych pracodawców. Nie jest to łatwe, bo z każdą wiadomością pojawia się z tyłu głowy myśl: "znów mnie nie będzie, znów ktoś musi zrobić moją robotę". 

Zbliżają się święta. Każdy woli je spędzić nie w szpitalu czy na korytarzu przychodni. Zróbmy sobie i innym prezent. Zachowajmy się odpowiedzialnie, zostawmy chore dzieci w domu. 

Warto również pomyśleć o szczepieniu przeciwko grypie. Oczywiście szczepionka nie chroni w 100 procentach przed chorobą, ale nawet jeśli dojdzie do infekcji, przebieg choroby będzie łagodniejszy. "Szczepienie jest zalecane, ale płatne. Poproś swojego lekarza podstawowej opieki zdrowotnej o receptę na szczepionkę, wykup ją i umów się w dowolnej przychodni na szczepienie" - podaje portal pacjent.gov.pl. 

Więcej o: