- Pierwszy raz na takie automaty natknęliśmy się podczas wakacji nad morzem. Dzieciaki przykleiły się do nich jak muchy do lepu. Nic dziwnego - były bardzo atrakcyjne - kolorowe, świecące, wydawały rozmaite dźwięki. Obiecywały ogromne emocje i to akurat okazało się prawdą. Po wydaniu kilkudziesięciu złotych na żetony powiedziałam: dość i chciałam się wycofać. A dzieci - nic - wspomina w rozmowie z eDziecko.pl Monika (nazwisko do wiadomości redakcji). - Z wypiekami na twarzy i błyszczącymi oczami piszczały z ekscytacji, próbując zdobyć kolejne punkty. Były w amoku, jak w jakimś narkotycznym transie. Nie słyszały mnie. Musiałam je stamtąd wyciągać niemal na siłę. Płakały i darły się wniebogłosy - dodaje Monika.
Zobacz też: Żadna "sigma". Oto prawdziwe młodzieżowe słowa roku
- Moje dzieci stanęły jak wryte, kiedy na sali zabaw zobaczyły automaty do gry. Ten widok całkowicie je zahipnotyzował. Zarówno 6-latka jak i 4-latkę. Patrzyli na swoich rówieśników, którzy naciskają guziki, pociągają za dźwignie i automat drukuje im kupony. "Też chcę!" - od razu zostało mi wykrzyczane. Moja odmowa skończyła się złością i tupaniem. Zaskoczyło mnie to, jak bardzo je te automaty przyciągnęły, choć nawet jeszcze nie spróbowały gry - mówi Julka (nazwisko do wiadomości redakcji). - Widziałam, jak pochłonięte grą dzieci wrzucały kolejne żetony, chciały więcej i więcej. Skrzyżowałam spojrzenie z inną mamą, która miała równie mieszane uczucia co ja. "Przyszłam do sali zabaw czy kasyna?" - spytała, a jej słowa dały mi mocno do myślenia - dodaje Julka.
- Mój syn nie przejdzie obojętnie koło takich automatów. Gdy ulegam i daję mu kilka złotych na żetony, szybko okazuje się, że to za mało. Chce więcej. Błaga, niemal żebrze - mówi Daria (nazwisko do wiadomości redakcji). - Zmienia się w małego potworka, a gdy dociera do niego, że nic z tego, więcej żetonów nie dostanie, wścieka się. Tak sobie wyobrażam uzależnienie od hazardu w wersji dziecięcej. Dlatego staram się omijać takie automaty szerokim łukiem - dodaje.
Automaty do gry dla dzieci można spotkać w salach zabaw, centrach handlowych, w popularnych miejscowościach wypoczynkowych. Są takie przeznaczone dla 4-5 latków, manualne, gdzie trzeba np. wyłowić wybraną maskotkę z gabloty lub gumowym młoteczkiem uderzać w wynurzające się z norek figurki zwierzaków, lub potworków. Dla starszych są typowe gry video - "strzelanki", wyścigi samochodowe, bójki uliczne etc. Zdarzają się automaty, gdzie prawdziwym strumieniem wody trzeba trafiać w wyświetlające się na ekranie postaci lub gasić pożar. Albo takie, gdzie w czasie wyświetlającej się na ekranie gry w piłkę nożną, kopie się taką prawdziwą, umieszczoną przy automacie.
Żeby zagrać, należy kupić żeton za kilka złotych, zwykle 5. Po zakończonej grze automat drukuje kupony, które pod koniec wizyty w takim miejscu można wymienić na nagrody. To zazwyczaj tanie plastikowe drobiazgi o chińskim rodowodzie, których wartość w żaden sposób nie odpowiada wydanej na żetony sumie. - Moje dzieci raz wyszły z takiego miejsca z dwiema kauczukowymi kulkami, saszetką kart z Pokemonami, małą plastikową sprężyną do zabawy - wspomina Piotr (nazwisko do wiadomości redakcji). - Wizyta w takim salonie gier była ich życzeniem z okazji Dnia Dziecka. Kosztowało mnie to prawie 80 zł, a zabawy był może na kwadrans. I oczywiście za mało, za krótko - śmieje się.
- Nic dziwnego, że dzieci wpadają w ekscytację i ogromne pobudzenie w takich miejscach. Salony gier, czy to dla dzieci, czy dla dorosłych są tak skonstruowane, aby właśnie takie emocje wywoływać - mówi w rozmowie z eDziecko.pl Elżbieta Grabarczyk-Ponimasz, psycholog zajmująca się m.in. terapią uzależnień. Ekspertka wyjaśnia, że automaty do gier są tak przemyślane, żeby wywoływać niezwykle intensywne doznania, silnie pobudzające ośrodek nagrody w mózgu.
- W związku z tym następuje wyrzut dopaminy - neuroprzekaźnika odpowiadającego za odczuwanie przyjemności. A czynności, które kojarzą się z odczuwaniem przyjemności, chcemy powtarzać. Zwłaszcza te, które wiążą się z szybkim wyrzutem dopaminy. Podobnie działają substancje o dużym potencjale uzależniającym
- dodaje. A zdenerwowanie dzieci, gdy trzeba wyjść z salonu gier, tłumaczy prosto: - Osoby, które utrudniają dostęp do źródła przyjemności, budzą silną złość, więc dzieciaki są wściekłe na rodziców, którzy przerywają im taką aktywność.
W myśl zasady: "nie dajmy się zwariować", wizyta w salonie gier nie musi być dla dziecka szkodliwym przeżyciem. Oczywiście pod warunkiem, że nie jest to regularna rozrywka. No i jednocześnie nie nietrudno wymienić dziesiątki innych, które można dziecku zafundować, bez ryzyka dramy w miejscu publicznym. - Zabrałem syna raz w takie miejsce, uległem jego prośbom. Stwierdziłem: niech wie, co to jest. Dramatu przy wyjściu nie było, ale wyjaśniłem mu, jak działają na człowieka takie miejsca, czym jest hazard etc. - mówi Tomek (nazwisko do wiadomości redakcji).
Rodzice mimo wszystko boją się o bezpieczeństwo swoich dzieci. Słusznie? - Zależy, jak zdefiniujemy bezpieczeństwo. Fizyczna krzywda im się pewnie nie stanie. Jednak tak wczesny kontakt ze źródłami "szybkiej" przyjemności, może moim zdaniem wiązać się z tendencją do uzależnień. Może rozregulowywać funkcjonowanie ośrodka nagrody w mózgu - mówi Elżbieta Grabarczyk-Ponimasz. - Poza tym w czasie takich aktywności dziecko nie uczy się zarządzania swoimi emocjami i czasem, nie trenuje powstrzymywania impulsów. Zwłaszcza jeżeli rodzic, obawiając się jego złości, nie potrafi powiedzieć "stop".
A ty? Pozwalasz swoim dzieciom grać na automatach? Daj znać w komentarzu