Co trzecie dziecko może mieć problem z dostępem do transportu publicznego. Sytuacja ta rodzi pytania o równość szans w dostępie do edukacji i możliwości rozwoju. Pomimo postępu technologicznego, który teoretycznie powinien ułatwiać komunikację, wykluczenie transportowe nadal stanowi duże wyzwanie. Czasem zaczyna się to naprawdę niewinnie.
- Zawsze chciałem mieszkać na wsi i tam też pobudowałem się z żoną. Kiedy Marysia zaszła w ciążę, bardzo docenialiśmy, że obok domu mamy las. Lata mijały, a my wciąż na swojej działeczce, z której nie raz budziły nas sarenki albo śpiew skowronków, które latały na pobliskim polu. Brzmi to jak z bajki, jednak to tylko pozory. Jak urodziły się dzieci, zaczęły się problemy. Nie malały wraz z upływającym czasem. Denerwowało nas ciągłe zawożenie dzieci do szkoły, na korepetycje, zajęcia dodatkowe, do kościoła, na spotkania. Doszliśmy do momentu, że żona rzuciła pracę i zatrudniła się w naszej rodzinie jako "szofer zawodowy". Czasami narzekała, że spędza w samochodzie większość dnia, ale wiedziała, że nie może tego zmienić. Co gorsza, nie opłacało jej się wracać do domu, więc bywaliśmy w nim tylko wieczorami - mówi nam pan Radek.
Radek zdaje sobie sprawę, że życie poza miastem dla niego i żony było spełnieniem marzeń o spokoju i wypoczynku po pracy, jednak dla dzieci okazało się przekleństwem i niekiedy skazywało na samotność. - Synowie nie mieli kolegów w naszej wiosce. Wszyscy ich przyjaciele mieszkali w mieście i mogli widzieć się na żywo. Wychodzili z mieszkania i nawet w sąsiedztwie mieli kilku znajomych. Moje dzieci tego szczęścia nie miały. Musieliśmy wozić je do znajomych na spotkania. Czuliśmy w głębi duszy, że skazujemy swoje dzieci na wykluczenie - żali się.
Kiedy pytamy go, dlaczego nie zdecydował się, aby jego dzieci zaczęły dojeżdżać do szkoły komunikacją miejską, odpowiedział, że początkowo ze względu na wiek, a później na zbyt niską częstotliwość kursowania autobusów (Zobacz: Mieszkasz przy szkole? Wyrazy współczucia. Tak niszczy nas "wielkomiejska samochodowa hipokryzja").
- Do mojej wioski jest mało połączeń z miasta, a do tego to są takie godziny, że nie ma w ogóle, o czym rozmawiać. Co więcej, nie mamy Bolta, Ubera albo innej lokalnej taksówki - mówi i dodaje, że kiedy dzieci były już w wieku nastoletnim, wraz z żoną postanowił sprzedać dom i kupić mieszkanie w mieście.
Dojrzałem do tej decyzji. Wiedziałem, że jeśli będziemy z tym zwlekać, skrzywdzimy dzieci, które były uzależnione od tego, kiedy je zawieziemy i kiedy przyjedziemy je odebrać. W zasadzie miesiąc po przeprowadzce odżyliśmy
- przekonuje.
Podobne zdanie ma pani Anita. Kiedy myśli o swoim dzieciństwie, pamięta je przez pryzmat ciągłych dojazdów. Mimo że mieszkała zaledwie 10 kilometrów od Białegostoku (Zobacz: "Mieszkam na wsi i do szkoły chodzę 40 minut pieszo. Budzik ustawiam na godz. 5:30"), komunikacja miejska do jej wsi nie docierała, więc gdyby nie wyrozumiali rodzice, pewnie musiałaby odpuścić życie towarzyskie.
- Wiele razy, gdy była impreza, musiałam prosić rodziców, żeby po mnie przyjechali, albo nocować u koleżanek. Na szczęście moja mama i tata byli bardzo wyrozumiali w tej kwestii i nie robili problemów. Miałam jednak znajomych, których rodzice nie chcieli zabierać z imprez, więc często w ogóle na nie chodzili, bo nie mieli jak wrócić. Wiele razy zdarzało się, że mój tata zabierał kogoś jeszcze, bo żałował jakiegoś kolegi albo koleżanki, żeby czekali na pierwszy autobus, który dowiózłby ich do domu - wspomina pani Anita i dodaje, że problemem był także dojazd do szkoły.
Jej przyjaciółka, która mieszkała już 20 kilometrów od domu, miała tylko jeden autobus do liceum i był on o 6:20. W szkole była więc już przed 7. Chodziła niewyspana i podenerwowana. Z czasem nauczyła się wykorzystywać wolny czas i przez tę godzinę odrabiała lekcje i uczyła się do sprawdzianów.
Nigdy nie myślałam o tym, że ja i moi znajomi jesteśmy wykluczeni komunikacyjnie, bo nikt tego tak nie nazywał. Ale to prawda, dojazdy były ogromnym utrudnieniem. Wiele razy trzeba było urywać się z końcówki lekcji, bo np. autobus odjeżdżał, a kolejny był za półtorej godziny. Jedni nauczyciele byli w tej kwestii bardzo wyrozumiali, a inni robili na złość
- mówi. Dzieci, które musiały dotrzeć do szkoły, korzystały nawet z autostopów, a przecież to naprawdę nie najbezpieczniejsze rozwiązanie. Wielokrotnie można usłyszeć w mediach mrożące krew w żyłach historie. - Kiedyś wielu moich znajomych z tej samej miejscowości jeździło autostopem. Mnie się chyba zdarzyło chyba ze dwa razy, zawsze z kimś. Ale były osoby, które regularnie tak podróżowały, często młode dziewczyny. Dziś mnie to przeraża, a wtedy było standardem. Moja koleżanka w liceum regularnie podróżowała stopem, i to przez las. Na samą myśl przechodzą mi ciarki po plecach - dodaje Anita.
Swoją refleksją podzieliła się także Oliwia, która w dzieciństwie mieszkała w Radzyminie, a do szkoły chodziła do Warszawy. Choć nie narzekała na komunikację miejską, to najgorsze dla niej było to, ile czasu spędziła w autobusie na dojazdach do szkoły, na korepetycje i do koleżanek. Miała dość czekania na autobusy i ciągłego sprawdzania rozkładów jazdy. Bywały nawet momenty, że czuła się gorsza od innych. Gdy skończyła 18 lat, zrobiła prawo jazdy, a za pierwsze zarobione pieniądze kupiła auto.
Dziś, kiedy mam dzieci, staram się, aby nigdy nie poczuły się gorsze od innych, tak jak ja się czułam w przeszłości. Jestem zawsze pod telefonem i pomagam, kiedy mogę. Pierwsze, co zrobię dla dzieci, kiedy skończą 18 lat, to zapiszę je na kurs prawa jazdy, aby były niezależne i samodzielne
- dodaje. Natomiast pani Ania, która na wsi mieszka od urodzenia i tu założyła rodzinę, uważa, że nie ma nic lepszego. Mówi, że nie wyobraża sobie wychowywać dzieci w mieście, gdzie smogu jest zdecydowanie więcej niż na wsi. - Kocham wieś i mimo codziennych dojazdów nie zamieniłabym swojego domu na apartament w centrum w wielkiego miasta.
Hodujemy zwierzęta, mamy swoje warzywa i mleko, a w mieście nie moglibyśmy się spełniać jako rolnicy. Dzieci też doceniają, że mają duże podwórko i zwierzęta
- opowiada. - Jasne, dużo kursujemy, bo maluchy chodzą na korepetycje i dodatkowe zajęcia w mieście, ale do szkoły chodzą pieszo, a ich wiejska podstawówka jest naprawdę rewelacyjna - mówi nam. Dodaje, że wszystko wymaga organizacji, trzeba zakasać rękawy i działać dalej.
Życie w mieście ma mnóstwo plusów i pewnie tyle samo minusów. Każdy ma inne potrzeby, dla jednych ważne są szerokie horyzonty i rozwój w stolicy, a innym zależy na zwolnieniu pędu życia. Dzięki temu mogą zadbać o bliskie relacje z dziadkami, a nawet pradziadkami. Matki mieszkające na wsi po zajęciach mogą zabrać dzieci na spacer, lody czy plac zabaw. Te, które mieszkają w mieście, gdy kończą pracę, czasami nawet godzinę spędzają w aucie, stojąc w korkach. Co jeśli dziecko zacznie potrzebować miasta, aby się rozwijać i poczuje, że jest gorsze od swoich rówieśników? Tego nie chciałby doświadczyć żaden rodzic. Ważne jest więc, aby rozmawiać i wypracować rozwiązania, które dadzą dzieciom swobodę, wolność i przede wszystkim wsparcie rodziców.
Zgodnie z Konwencją o prawach dziecka każde z nich ma prawo do edukacji, rozwoju swoich talentów, zdolności oraz uczestnictwa w zajęciach rekreacyjnych i życiu kulturalnym. Niestety, z powodu wykluczenia transportowego coraz więcej dzieci i nastolatków w Polsce jest odciętych nie tylko od usług zdrowotnych, edukacji i kultury, lecz także często od przyjaciół i znajomych. Do tego w uczniach potęguje się zmęczenie, stres, coraz więcej z nich narzeka na brak czasu, niezdolność skupienia się i złą kondycję psychiczną. Są też takie osoby, które martwią się, że przez to, gdzie mieszkają, nie będą mogły uczyć się w wymarzonej szkole.
Dzieci i młodzież są jedną z grup najmocniej narażonych na negatywne skutki wykluczenia transportowego. A przecież transport i sam dostęp do niego to jeden z kluczowych elementów kształtujących pewne zachowania społeczne (Zobacz: "Zamarzył mi się domek na wsi, to mam. Pół dnia spędzam w aucie, wożąc dzieci do szkoły i na zajęcia"). Począwszy od możliwości edukacyjnych, poprzez dostęp do kultury, oferty sportowej i rekreacyjnej, a skończywszy na kształtowaniu relacji społecznych i uczestnictwie w życiu publicznym.
Badanie, które stało się podstawą raportu, wykonano we wrześniu 2024 roku. Wzięli w nim udział uczniowie publicznych szkół podstawowych i ponadpodstawowych z terenu całej Polski, w wieku 12-19 lat. "Bardzo ważne jest - i to właśnie zrobił UNICEF Polska - że nad problemem wykluczenia transportowego pochylamy się z perspektywy konkretnych grup. Bo wykluczenie transportowe co innego znaczy dla różnych osób i co innego znaczy w różnych miejscach" - zwraca uwagę współautor raportu prof. dr hab. Tomasz Komornicki z Polskiej Akademii Nauk.
Nie byliśmy jednak pewni, jaka to była skala
- przyznała dyrektorka generalna UNICEF Polska Renata Bem. Czy więc już niedługo będziemy świadkami pierwszych zmian w komunikacji miejskiej i publicznej? Miejmy nadzieję, że raport przyczyni się do tego, aby dzieci nie wyczuły się wykluczone.
A jakie jest Twoje zdanie na ten temat? Wybrałbyś/wybrałabyś życie w mieście czy na wsi? Daj znać w komentarzu lub napisz do mnie maila: magdalena.wrobel@grupagazeta.pl. Zapewniam anonimowość.