Anastazja wspomina szkołę jako dość ciężki okres, szczególnie jeśli chodzi o naukę, której jej zdaniem było zbyt wiele. Zdarzyło się, że musiała pisać kilka klasówek i kartkówek tygodniowo, co dla dziecka w podstawówce jest naprawdę sporym obciążeniem.
Gdy wypadały trzy duże sprawdziany tygodniowo, a do tego wisiało nade mną widmo odpowiedzi ustnej i kartkówek, po prostu musiałam wisieć nad książkami. Gdy musiałam wykonać taki ogrom pracy umysłowej, brakowało energii na mniejsze zadania
- relacjonuje moja rozmówczyni. Dodaje też, że nie miała nigdy zbyt dużych umiejętności technicznych i plastycznych, przez co zajęcia z tego typu przedmiotów oraz prace domowe, które z nich zadawano, zajmowały jej mnóstwo czasu. Ich brak wiązał się z niską oceną, więc, jak sama przyznaje, "nie miała wyjścia, trzeba było siadać i robić".
Anastazja wspomina, jak któregoś razu nauczyciel techniki kazał całej klasie rysować rzuty brył w przestrzeni. Miały być wykonane bardzo dokładnie i starannie. Dla niej było to "prawdziwym utrapieniem". Nie miała ochoty, czasu ani zbytnich umiejętności, by wykonać to zadanie prawidłowo i szybko.
Pamiętam, że na technice losowaliśmy drewniane klocki o różnym kształcie, których rzuty musieliśmy następnie wykonać. Oczywiście konkretnym, dobrze zatemperowanym ołówkiem. Nie miałam do tego ręki, a kto nie skończył rzutów na lekcji, musiał je zrobić w domu
- relacjonuje Anastazja. - Zmartwiona mama, która widziała, jak się z tym męczę, i że mam nad sobą widmo nauki na sprawdzian z matematyki i klasówkę z geografii, zawołała tatę. "Weź jej to narysuj. I tak w przyszłości nie będzie jej to potrzebne". Niby wiem, że nie powinno się odrabiać lekcji za dzieci, ale cóż, w sumie miała rację. Na tym zakończyła się moja przygoda z rzutami - wspomina.
Choć Anastazja zgadza się, że dzieci powinny odrabiać lekcje samodzielnie, to przyznaje, że gdyby nie wsparcie rodziców, zapewne "zmarnowałaby wiele czasu nad pracą, która możliwe, że wcale nie byłaby dobrze oceniona, a sama niewiele by z niej wyniosła". Nie ma jednak wątpliwości, że takie działanie jest też uczeniem dzieci oszukiwania w szkole. Dziecko może wyjść z założenia, że warto to robić, ponieważ się opłaca, mimo że jest niewłaściwe. Z drugiej strony rodzic, który widzi swojego syna lub córkę, którzy są przemęczeni i coś im nie wychodzi, często chce mu pomóc i nie robi tego w złej wierze. Śmiem nawet twierdzić, że nie myśli o tym, że uczy kombinowania. Może lepszym rozwiązaniem byłoby napisanie w takim przypadku usprawiedliwienia?
Wydaje się, że temat powinien być nieaktualny, bo od kwietnia prac domowych nie ma. A przynajmniej nie powinno być. W większości szkół ten zakaz jest jednak umiejętnie obchodzony, co też może wywoływać u niektórych, w tym uczniów, mieszane uczucia. Spójrzmy na to szczerze, czy to też nie uczy dzieci naginania prawdy? Więcej: Zakaz prac domowych. Nauczyciele "spiskują" z rodzicami. "Nie więcej niż trzy razy w tygodniu"
Czy zdarzyło się Wam, żeby rodzice odrobili za Was zadania domowe albo przygotowali pracę na konkurs? A może sami w ten sposób wyręczaliście/wyręczacie swoje pociechy? Opowiedzcie nam o tym w komentarzach lub na edziecko@grupagazeta.pl.