Bratowa wymyśliła, jak oszczędzić na chrzcinach. "Urobiłam się po łokcie, a ona mnie olała"

Chrzest, pierwsza komunia lub nawet urodziny dziecka - to w dzisiejszych czasach imprezy, na które musimy wydać całkiem sporo pieniędzy. Zamówienie gotowego tortu w cukierni, to koszt co najmniej kilkuset złotych, a gdzie jeszcze obiad, inne ciasta, przekąski, napoje i dekoracje. Nawet jeśli zapraszamy tylko najbliższą rodzinę, wychodzi co najmniej kilka tysięcy złotych.

Nie każdego stać, na robienie nawet skromnego przyjęcia, więc nic dziwnego, że niektórzy rodzice starają się ciąć koszty, gdzie tylko się da. Julita, podzieliła się swoją historią z serwisem Styl.fm. Jej bratowa Anka i brat Marek, postanowili zorganizować przyjęcie dla swojego 13-miesięcznego synka, jednocześnie łącząc chrzest święty i roczek. Aby zoptymalizować koszty, ustalili, że zrobią obiad w ogrodzie i zaproszą najbliższą rodzinę. Łącznie wyszło około 30 osób. Aby wszystkich pomieścić wynajęli z firmy specjalny namiot, kilka stołów oraz krzesła.

Myślałam, że Marek i Anka zdecydują się też na jakiś gotowy catering, ale bratowa stwierdziła, że tylko tort zamówi z cukierni. Sąsiadka zza płotu pożyczyła jej wolnostojący piekarnik i duży gar. Rosół Anka ugotuje dzień wcześniej, potem już tylko wstawi ziemniaki i mięso i będzie miała obiad z głowy.

 - pisze w liście Julita.

Bratowa stwierdziła, że każdy gość może przynieść ze sobą ciasto

To jednak nie wszystko. Bratowa kobiety wpadła na pomysł, by poprosić, aby każdy z gości przyszedł na przyjęcie z własnoręcznie przygotowanym ciastem. To była dla Julity dziwna praktyka, ale podobno w rodzinie bratowej taka jest tradycja. "Stwierdziłam, że nie ma coś się wykręcać, już zrobię jej to ciasto i będzie z głowy. W sumie nawet się do tego przyłożyłam, upiekłam biszkoptowy spód, przełożyłam dwoma rodzajami kremu, w tym czekoladowym i bitą śmietaną. Biszkopt nie wyrósł tak, jakbym chciała, ale po złożeniu wszystkich warstw wyglądało to zacnie" - wspomina kobieta.

Potem było już tylko gorzej. Najpierw wszyscy przyjechali z ciastami do domu Marka i jego żony. Następnie była msza, a po mszy wrócili spacerem na obiad. Gospodyni oczekiwała, że jej siostra oraz Julita będą jej pomagać. Panie miały przynieść obiad na stół, po obiedzie przygotować dla wszystkich coś ciepłego do picia, a następnie mogły usiąść i odpocząć przy kawałki ciasta. I wtedy Julita stanęła jak wryta.

Czarę goryczy przelał poczęstunek. Okazało się, że na stole nie ma mojego ciasta. (...) Tak się starałam, a Anka nawet go nie wystawiła. Gdy bratowa poszła do kuchni, poszłam za nią i wprost zapytałam, o co chodzi, czy przypadkiem nie zapomniała czegoś wystawić. Ale Anka w ogóle się nie speszyła, tylko stwierdziła, że jej przykro, ale moje ciasto nie zmieściło się do lodówki i jak tak stało na stole, to 'straciło wygląd', poza tym ona jest uczulona na czekoladę.

Po tym wszystkim kobieta miała ochotę jedynie wyjść. Relacje pań uległy znacznemu ochłodzeniu. 

Więcej o: