Ponura tajemnica "domów życia". Tam miały przychodzić na świat niebieskookie dzieci

W grudniu 1935 r. władze III Rzeszy powołały do istnienia ośrodki Lebensbornu, czyli Źródła Życia. Cel? Przyspieszenie wzrostu demograficznego "narodu panów", a najprościej ujmując, miały przychodzić na świat dzieci o czystej rasowo krwi aryjskiej. Idealnie wyselekcjonowane, z blond kosmykami i niebieskimi oczami. I co najważniejsze, bez żadnej wady genetycznej. Potem plan rozszerzono na kraje podbite, biorąc pod skrzydła organizacji każdą "wartościowo rasową" kobietę w ciąży i jej dziecko, a także dopuszczając się porwań dzieci z okupowanych krajów.

O ośrodkach Lebensbornu mówi się dziś, że to były nie tylko specjalne ośrodki wychowawcze, gdzie dzieci przechodziły istne pranie mózgu, ale przede wszystkim "wylęgarnia dzieci czystych rasowo" i „farma rozpłodowa żołnierzy SS". Powód? To właśnie tam spotykali się starannie wyselekcjonowani SS-mani z młodymi Niemkami, które same zgłosiły się do programu, by dać III Rzeszy i Führerowi czyste rasowo dzieci. Warunek był jeden. Przyszłe matki, jak i ojcowie musieli być modelowymi przedstawicielami rasy aryjskiej.

Zobacz wideo 'Trzeba mieć nie po kolei we łbie'. Pokazaliśmy kombatantom reportaż 'Superwizjera' o polskich neonazistach

Rasa panów ponad wszystko. Jak wygląda idealny Aryjczyk?

Projekt Lebensborn (niem. Źródło życia) był oczkiem w głowie Heinricha Himmlera. To on stał za tym ambitnym planem, by dać III Rzeczy nowe pokolenia czystych rasowo i idealnie wyselekcjonowanych dzieci. Naziści ponad wszystko pragnęli dzieci, bo aby prowadzić wojny, trzeba zminimalizować straty, a to będzie tylko możliwe dzięki odpowiedniej liczbie przyszłych poborowych - każdy nowy obywatel miał się w przyszłości stać żołnierzem walczącym dla III Rzeszy. A jak wyglądał idealny Aryjczyk? Co ciekawe ani Himmler, ani tym bardziej sam Adolf Hitler ich nie przypominali. Czystość rasy określana była przede wszystkim na podstawie koloru oczu (niebieskie lub szare), włosów (od blondu po jasny brąz), wzrostu (wysoki), a także sylwetki (smukła i wiotka kobieta, a mężczyzna silny, barczysty i postawny). Prawdziwy Aryjczyk musiał być sprawny fizycznie i bez żadnych chorób.

Oficjalnie domy "Źródła Życia" miały przede wszystkim zapobiegać aborcji, przyjmując w swoje progi niezamężne kobiety, spodziewające się dziecka (aborcja w Niemczech była prawnie zakazana). Oczywiście oprócz idei rodzenia dzieci dla dobra państwa i ku uciesze samego Adolfa Hitlera, przyszłe matki przekonywał inny, bardziej prozaiczny argument. W każdym domu znajdował się urząd stanu cywilnego i posterunek policji, które zapewniały pełną anonimowość matkom i wszystkim narodzonym tam dzieciom, zdejmując z nich piętno bękarta - dziecka z nieprawego łoża. Mogły tam urodzić dzieci w spokoju, a potem zgodnie z potrzebą i możliwościami zabrać je ze sobą, zostawić na pewien czas lub oddać do adopcji.

Kryteria doboru idealnych matek i ojców

Jednak zacznijmy od początku, bo jak się okazuje, nie wszystkie kobiety mogły liczyć na opiekę organizacji i zamieszkanie w jednym z domów. Każda z nich musiała spełnić określone warunki. Najważniejszą kwestią było pochodzenie. Te trzeba było potwierdzić, okazując się "dowodem aryjskim" oraz wypełnić formularz dotyczący chorób dziedzicznych. Jeśli jakieś były – kobieta z miejsca zostawała skreślona. Przecież rasa panów nie mogła pozwolić sobie na "dziecko z wadami". Wszystkie dokumenty podsumowywał formularz lekarski, który oceniał stan zdrowia i pochodzenie rasowe kandydatki.

Kobiety niezamężne musiały jeszcze złożyć honorową przysięgę, że podany przez nie w formularzu mężczyzna jest rzeczywiście ojcem oczekiwanego dziecka. Oni również byli zobligowani do dostarczenia dokumentów potwierdzających ich pochodzenie i stan zdrowia. Z obowiązku tego zwolnieni byli wyłącznie członkowie SS.

"Warunki w ośrodkach Lebensborn były bardzo dobre. Życie toczyło się według z góry zaplanowanego porządku dnia. Opieka lekarska stała na wysokim poziomie" – podkreślała przed laty Anna Malinowska, autorka książki "Brunatna kołysanka. Historia uprowadzonych dzieci", w audycji Hanny Marii Gizy z cyklu "Klub ludzi ciekawych wszystkiego".

Potem przychodził dzień porodu. Jeśli dziecko przyszło zdrowe, bez żadnych porodowych komplikacji, wróżono mu świetlną przyszłość. Było dumą matki. Natomiast te maluchy, które urodziły się z jakąś deformacją, szybko były usuwane wraz z matkami z ośrodków. Część z nich trafiła do obozów koncentracyjnych, gdzie w zasadzie czekała ich śmierć, ale zanim to nastąpiło, często były poddawane nieludzkim eksperymentom. Niektóre źródła historyczne podają również, że chwilę po porodzie dziecko było poddawane ocenie specjalistów. Jeśli stwierdzono, że taki maluch nie ma szans na wyleczenie i prawidłowy rozwój, podawano mu zastrzyk ze śmiertelną dawką barbituranów, bądź morfiny.

Kiedy plan upadał, wzrok skierowano ku podbitym krajom

"Rabunek wartościowej krwi" – tak nazywała się nowa akcja, za którą stały ośrodki Lebensbornu. Okazało się, że mimo wszelkich zachęt, wciąż rodziła się zbyt mała liczba nowych obywateli III Rzeszy. Wtedy właśnie pojawił się pomysł, by z podbitych państw "wyłapać" te kobiety, ale przede wszystkim i dzieci, które spełniają podstawowe kryteria. Zapomniano o pochodzeniu, ale baczniej przyglądano się wszystkim niebieskookim blondynkom i ich dzieciom. "Szacuje się, że łącznie podczas II wojny światowej Niemcy porwali od 50 do 200 tysięcy polskich dzieci. Zaledwie 15–20 procent z nich po 1945 roku wróciło do kraju. Te, które zostały, często do końca życia nie poznały prawdy o swoim pochodzeniu. Podobne działania naziści podejmowali również w pozostałych okupowanych krajach – przez domy stowarzyszenia 'Źródło Życia' przewinęły się dziesiątki tysięcy małych Polaków, Rosjan, Czechów, Ukraińców i Białorusinów" – czytamy na portalu ciekawostkihistoryczne.pl.

I tu zaczyna pojawiać się prawdziwy obraz "ośrodków wychowawczych Lebensbornu". "W ośrodkach dokonywano gwałtu na duszach dzieci" – podkreślała Anna Malinowska w audycji w Polskim Radiu. "Były wyrywane ze swojego środowiska, trafiały w nowe miejsce,  gdzie musiały nauczyć się zupełnie nowego języka. Za używanie języka polskiego podopiecznych ośrodków czekały kary cielesne. Zrabowanych dzieci, których nikt nie przygarnął, czekał najgorszy los. Trafiały one do obozów koncentracyjnych w Rzeszy, gdzie skazywane były na niewolniczą pracę ponad siły. Wiele z nich nie przeżyło" – dodaje ekspertka.

Więcej o: