Polska to nie jest kraj przyjazny dla rodziców - a przynajmniej z roku na rok coraz bardziej takim się staje. Choć sama nie mam dzieci, wiem od moich koleżanek, że większość z nich stresuje się wyjściami z dziećmi. Czują się winne, gdy dziecko za głośno się śmieje, wygłupia się czy zapłacze - innymi słowy, gdy zachowuje się stosownie do wieku. Owszem, nie wszyscy dorośli potrafią zapanować nad maluchem, którego rozpiera energia. Sama odbieram to jako brak szacunku do mnie jako np. klientki restauracji, gdy zamiast poświęcić czas dziecku, rodzice siedzą z nosem w telefonie - tak jakby oczekiwali, że ktoś inny zajmie się niesfornymi kilkulatkami. Jak znaleźć złoty środek w tej sytuacji? Na pewno nie wykluczając dzieci ze społeczeństwa, o czym ostatnio debatowano w "Dzień Dobry TVN".
Czy jesteś za strefami wolnymi od dzieci?
- brzmiało pytanie. Wyniki sondy były wprost zdumiewające, przynajmniej dla mnie. Aż 83 proc. odpowiedziało, że popiera strefy wolne od dzieci w restauracjach, hotelach, muzeach, basenach czy lotniskach. To niestety nic innego jak dehumanizowanie najmłodszych, o czym mało kto myśli. Dlaczego dziecko rzuca się na podłogę i lamentuje? Czemu kopie nasze krzesło w samolocie albo pełza pod naszym stolikiem w restauracji? Jest "złośliwe", "rozwydrzone", "źle wychowane" - jak wielu lubi wyrokować? Wciąż nie mogę się z tym pogodzić, dlatego dziś podejmuję ten temat.
Nie da się ukryć i trzeba głośno o tym mówić, że właśnie jesteśmy świadkami niepokojącego zjawiska odgradzania się od dzieci, a nawet eliminowania ich z przestrzeni publicznej. Niewątpliwie przybliżają do tego strefy bez dzieci w restauracjach, hotelach, muzeach, basenach czy lotniskach, o których wprowadzeniu mówi się coraz głośniej. Pomysł dzieli i ma zarówno swoich zwolenników, jak i zagorzałych przeciwników.
Jedni uważają, że rozrabiające maluchy zwyczajnie przeszkadzają w odpoczynku czy konsumowaniu posiłku, a inni nie widzą w tym nic złego, bo przecież dziecko to też człowiek, choć mały i ze swoimi ograniczeniami. Każdy z nas w przeszłości był dzieckiem i z pewnością nie chciałby być wykluczony. Zaakceptujmy fakt, że maluch na plaży nie będzie siedział cichutko na kocyku. Ma prawo się bawić, kąpać, budować zamki z piasku, a nawet głośno śmiać, co nie czyni z niego "rozpieszczonego bachora" czy "rozwydrzonego dzieciaka".
W naszej Konstytucji w art. 32. czytamy, że "wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny". Czyli wszyscy, bez wyjątku, dzieci również (Zobacz: "Strefy wolne od dzieci to dyskryminacja! "Brakuje nam życzliwości i miłości bliźniego"").
W mojej opinii budujące jest też to, że coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z faktu, iż "strefa bez dzieci" to jawny przejaw dyskryminacji i propagowanie niechęci wobec rodzin z dziećmi. Wielu osobom bolesne analogie z przeszłości nasuwają się same i takie decyzje porównują np. do segregacji rasowej czy do tworzenia stref wolnych od kobiet.
Obserwatorzy życia społecznego podkreślają, że dzieci jeszcze nigdy nie były traktowane tak przedmiotowo, jak teraz. Tą niechęć obserwuje się niemal wszędzie. Co smutne, nikogo nie razi już wyśmiewanie "bąbelków" czy "madek" (Zobacz: Nie mów do mnie madka. Ani do nikogo innego. Nie przekonasz mnie, że to śmieszne).
Nie twierdzę, że dzieci i ich rodzice nie sprawiają problemów. Tak, bywają głośne. Tak, nie potrafią regulować emocji. Tak, wielu rodziców nie stara się zadbać o komfort innych ludzi znajdujących się w tej samej przestrzeni. Nadal jednak są ludźmi. A ci - co przecież jest w tym wszystkim najpiękniejsze - są różni. Pytanie, w jakim społeczeństwie chcemy żyć. W serdecznym, gdzie akceptujemy inności i szanujemy siebie nawzajem, a może takim, gdzie każde odstępstwo od wąskiej normy będziemy karać ostracyzmem? Ja nie mam wątpliwości i chcę to głośno wykrzyczeć: dajcie dzieciom swobodę i pozwólcie im być wśród ludzi.