Dzieci, które mieszkają na wsiach, mają wielokrotnie więcej problemów niż ich "miejscy" rówieśnicy. Głównym jest przede wszystkim dojazd do szkoły. Placówka często jest oddalona o wiele kilometrów, na autobus trzeba wyjść nawet 2 godziny przed rozpoczęciem zajęć. Kto się spóźni, "będzie szedł z buta, łapał stopa, a przy odrobinie szczęścia przyjedzie ktoś z rodziców". W całej Polsce nawet 40 proc. populacji jest wykluczona komunikacyjnie, spory odsetek stanowią też dzieci. Problem jest więc zdecydowanie większy, niż może się wydawać.
Sylwia wychowała się na niewielkiej wsi na Podlasiu. Wspomina, że do szkoły miała jakieś 10-15 kilometrów. Codziennie rano przyjeżdżał autobus, który zabierał dzieci na lekcje. Zdarzały się jednak sytuacje, gdy nie był w stanie dojechać do danej miejscowości.
Kiedyś zimą tak zasypało naszą wioskę, że nie było szans, żeby autobus dojechał. Pamiętam, że liczyłam wtedy na to, że będę mogła zostać w domu. Mój ojciec był jednak bardzo wyczulony, jeśli chodzi o naukę. Wymyślił, że zawiezie mnie traktorem
- wspomina Sylwia. - Byłam wtedy w gimnazjum. Dla młodej dziewczyny, która wstawała dwie godziny wcześniej, żeby się wystroić i wymalować do szkoły, podjechanie taką 'karocą' to był chyba koszmar nie do przeżycia. Pamiętam, że zrobiłam wielką awanturę, płakałam, prosiłam, żeby zostać w domu - dodaje.
Ojciec jednak wbrew sprzeciwom córki zawiózł ją pod same drzwi (prosiła też, by wysadził ją nieco dalej, żeby mogła sama dojść na lekcje). - Mój tata był typem człowieka, że jak postanowił, tak zrobił. I nie było zmiłuj. Nigdy nie zapomnę, jak wszyscy patrzyli, jak wysiadam z wielkiego traktora. Dodam, że byłam ubrana w krótką kurteczkę, wymalowana, w kozaczkach. Dziś jak o tym myślę, to przyznaję, że to musiało wyglądać komicznie - opowiada nam Sylwia.
Po latach ta historia stała się rodzinną anegdotą, jednak jak przyznaje nasza czytelniczka, "kiedyś była jej wielkim dramatem".
Dziś wychodzę z założenia, że ojciec przywiózł mnie wozem droższym niż wszystkie samochody rodziców kolegów łącznie. Ale wtedy oni się naśmiewali ze mnie. Pamiętam, ze przez kilka dni dogryzali mi, pytali, czy do ślubu pojadę taką maszyną itp. Fakt, chociaż uczyłam się w wiejskiej szkole, to w mojej klasie tylko kilka osób wychowywało się na gospodarstwach. Wielu rodziców dojeżdżało do pracy w mieście i pamiętam, że te dzieciaki zawsze uważały się za lepsze
- opowiada Sylwia. - Ja wtedy też miałam kompleksy, szczególnie właśnie po takich akcjach, jak ta z traktorem - dodaje.
Czy dzisiejsi uczniowie ze wsi też mierzą się z podobnymi problemami? Zdaniem naszej czytelniczki "czasy się zmieniły i życie na wiosce się zmieniło". Przyznaje, że widzi to za każdym razem, gdy odwiedza rodziców: Z dojazdami nadal jest trudno, ale dziś w każdym domu są po dwa samochody, ludzie inaczej podchodzą do życia niż kiedyś. Dzieciaki nadal kotłują się rano w szkolnym autobusie, w którym muszą siedzieć i czekać, aż zbierze wszystkich uczniów, ale no szczerze, nie wyobrażam sobie współcześnie, by ktoś traktorem pod szkołę podjechał. A wtedy takie akcje się zdarzały, nie byłam jedyna - wspomina.
Jak wynika z danych UNICEF w Polsce, nawet 15 mln osób jest wykluczonych komunikacyjnie. To pokazuje skalę tego problemu. Nie wiadomo, jaką część, stanowią dzieci, można jednak przyjąć, że dość sporą. Okazuje się, że od 2014 do 2020 niemal dwukrotnie zmalała liczba tras obsługiwanych przez przewoźników. To jeszcze bardziej pogłębiło problem, szczególnie osób mieszkających na wsiach. Jak podaje UNICEF "Transport lokalny (wraz ze szkolnym) był jedną z najczęściej wskazywanych kategorii malejących wydatków w budżetach gmin". Oznacza to, że dzieci z małych miejscowości mogą mieć trudność z dotarciem np. za zajęcia dodatkowe, spotkania ze znajomymi, korepetycji itp. I nic nie wskazuje na to, by w przyszłości taka sytuacja miała się zmienić.
Czy masz podobne wspomnienia (jak Sylwia) ze swoich szkolnych lat? Opowiedz nam o nich w komentarzach lub na edziecko@grupagazeta.pl.