Rozpieszczeni przez e-dziennik. Nauczycielka: Siedzę i cały wieczór odpisuję na wiadomości

- Szkoła zaczęła się kilka dni temu, a ja łącznie dostałam już dziesiątki wiadomości od rodziców. Wieczorami siedzę przy komputerze i na nie odpisuję, to jakaś paranoja - mówi nam pani Ula, nauczycielka w warszawskiej podstawówce. Okazuje się, że dziennik elektroniczny, chociaż jest dużym ułatwieniem, niekiedy może się też stać "utrapieniem", szczególnie dla wychowawców.

Dzienniki elektroniczne zrewolucjonizowały współczesne szkolnictwo. Standardem jest, że rodzice, zamiast biec do nauczyciela, by dowiedzieć się o ocenach lub o tym, co dzieje się w szkole, piszą wiadomość np. w Librusie. Niestety okazuje się, że niektórzy traktują system jak komunikator z wychowawcą i zasypują go setkami (często mało istotnych) wiadomości.

Zobacz wideo Dni wolne w roku szkolnym 2024/25. Czeka nas rekord. 17 dni laby w grudniu

Nauczycielka z podstawówki: od poniedziałku dostaję setki wiadomości

Pani Ula uczy języka polskiego w jednej z warszawskich podstawówek, w rozmowie z nami przyznaje, że ma świadomość, iż rodzice uczniów są często bardzo zaangażowani i przejęci, jednak "to, co czasem wyczyniają, przechodzi ludzkie pojęcie".

Są pieniacze, którzy potrafią zasypywać nauczycieli wiadomościami z byle powodu. Współpraca z rodzicami jest pożądana i wskazana, ale niektórzy tracą kontakt z rzeczywistością. Żyją na Librusie. Jak się gorzej trafi, to wiadomości od rodziców liczy się w nie w dziesiątkach, a setkach

- opowiada. Niektórzy potrafią też pisać niezbyt miłe wiadomości. - Kiedyś mieliśmy wprawki do egzaminu ósmoklasisty. Zarządziłam, że nie będą na ocenę, aby nie eskalować presji i warsztatowo podejść do tematu, to dostałam od jednego ojca kilka wiadomości (w nieprzyjemnym i roszczeniowym tonie), że jego córce MUSZĘ wystawić ocenę z tego, bo dobrze jej poszło - dodaje. Nauczycielka zwraca też uwagę, że chociaż wielu rodziców tak ochoczo pisze do wychowawców, oczekując szybkiej odpowiedzi, to kontakt w drugą stronę jest utrudniony: "Gdy my piszemy o problemach z dziećmi czy to natury wychowawczej, czy w sprawach naukowych, to co? Cisza w eterze".

Fot. Shutterstock

Rodzice zapominają, że nauczyciele po lekcjach nie pracują

Pani Hania z białostockiej podstawówki potwierdza, że w ostatnich latach w Librusie pojawia się zdecydowanie więcej wiadomości od rodziców.

Najczęściej pytają o rzeczy związane z lekcjami, co było, co przynieść, na kiedy. Często to nie są żadne istotne wiadomości, które wymagają tego, żeby je wysyłać wieczorem do nauczyciela. Odpisanie na nie wszystkie zajmuje naprawdę sporo czasu

- przyznaje nauczycielka. - Wydaje mi się, że rodzice często zapominają, że nauczyciele to też ludzie. Po lekcjach mają swoje życie, rodziny i obowiązki. My wieczorami naprawdę nie chcemy myśleć o szkole, też potrzebujemy oddechu - dodaje.

Podobne zdanie ma pani Aneta (również z Białegostoku), która uczy w klasach I-III. - Moim zdaniem najgorzej jest w przypadku rodziców pierwszaków. Często są nieco przestraszeni tym, że dzieci poszły do szkoły. Wiem, że chcą dobrze i fajnie, że interesują się dzieckiem, tym co było na lekcjach itp. Tylko trzeba się postawić w roli wychowawcy. Czy odpisują tak szybko na wiadomości, które ja im wysyłam? No tu już bywa różnie. Mam zamiar poruszyć ten temat na wrześniowym zebraniu, ale nie wiem tak naprawdę, czy to coś da.

Czy piszesz wiadomości do wychowawczyni w dzienniku elektronicznym? Daj znać w komentarzach lub na edziecko@grupagazeta.pl.

Więcej o: