"Dzieci przyjeżdżają do mnie najeść się i omieść lodówkę. Nie żałuję im, ale czasem jest mi przykro"

Pani Halina czuje się wykorzystywana przez dzieci. Boi się jednak, że gdy powie, co myśli, pogorszy ich relacje. "Gdyby nie wymyślne obiady i słoiki zapakowane do domu, to nie wiem, czy dzieci by tak chętnie mnie odwiedzały" - przyznaje.

Pani Halina już od dawna jest na emeryturze. Mieszka sama, ponieważ mąż zmarł kilka lat temu. Ma dwójkę dorosłych już dzieci - Grzegorza i Gabrysię. Córka założyła swoją rodzinę, syn wciąż jest kawalerem. Oboje mieszkają już "na swoim", jednak w tym samym mieście, co kobieta. 

Zobacz wideo Leszek Klimas pokazuje nam, jak powinien wyglądać obiad, kiedy chcemy się zdrowo odżywiać. "Ziemniaki, kawałek kotleta."

Dzieci przyjeżdżają do matki na obiady i po słoiki

Nasza czytelniczka przyznaje, że często czuje się samotna. Pocieszeniem są jedynie niedzielne obiady, podczas których często przyjeżdżają do niej dzieci.

Zawsze staram się przygotować im coś smacznego, jest zupa, drugie danie i obowiązkowo deser. Prawda jest taka, że Grześ i Gabrysia wpadają do mnie, żeby się solidnie najeść. Oboje pracują, wiem, że nie mają zbyt wiele czasu na gotowanie, a moja córka też nie za bardzo sobie radzi w kuchni i nawet nie ukrywa, że nie chce tego zmienić

- relacjonuje pani Halina. - Po obiedzie dzieci, bo chociaż to dorośli ludzie, dla mnie zawsze będą dziećmi, omiatają mi lodówkę. Czasem nawet na śniadanie mi niczego nie zostawią, bo jak mówią, akurat mam wszystko, co tak uwielbiają. Ostatnio córka pochwaliła mi się, że kupiła sobie specjalny termos obiadowy, dzięki czemu nie musi pożyczać ode mnie słoików - dodaje.

Kuchnia
Kuchnia ,Fot.Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl

Nasza czytelniczka mieszka sama, ma przyzwoitą emeryturę, jednak przyznaje, że aby wykarmić dzieci i ich bliskich w każdą niedzielę, musi się sporo wykosztować.

Nie jest łatwo, bo teraz ceny są bardzo wysokie. Cieszę się jednak, że dzieci w ogóle do mnie przyjeżdżają. Mam koleżanki, które widują wnuki jedyni w święta. To wolę każdą sobotę stać i gotować, żeby w niedzielę przyjechały do mnie dzieci. Trochę mi przykro, bo wiem, że gdyby skończyły się obiadki, to i wizyty Gabrysi i Grzegorza też by się skończyły...

- relacjonuje kobieta.

Dzieci nie zapraszają matki do siebie

Co ciekawe, okazuje się, że dzieci pani Haliny nigdy nie zapraszają jej do siebie. Nawet przy okazji swoich urodzin lub innych wydarzeń... przychodzą do niej.

Ostatnio córka powiedziała, że po co mam się kłopotać na jej urodziny przyjeżdżać i że oni zjadą się do mnie. Wiadomo, na obiad. I nawet swoich teściów przywiozła, którzy mogli, chociaż kupić tort albo ciasto przywieźć. Akurat to mi się bardzo nie spodobało, ale nic nie powiedziałam

- opowiada pani Halinka. - Moja sąsiadka, z którą przyjaźnię się od 30 lat, uważa, że powinnam powiedzieć dzieciom, że skoro ja gotuję, to oni niech chociaż raz na jakiś czas zakupy zrobią, albo pieniądze na to dadzą, a nie jeszcze wychodząc, zabierają mi nawet wędlinę i ser na kanapki. Jej zdaniem te obiadki nie świadczą o więzach rodzinnych, na czym mi tak zależy, a o roszczeniowości moich dzieci. I przykro mi to przyznać, ale w duchu wiem, że Zdzisia ma rację. Tylko nie chcę tracić z nimi kontaktu.

Ostatnio nasza czytelniczka zachorowała. Nie była wówczas w stanie ugotować obiadu i liczyła, że ktoś zrobi jej podstawowe zakupy. Postanowiła poprosić o pomoc dzieci.

Syn powiedział, że akurat musi wyjechać na kilka dni, a córka oznajmiła, że nie może wpaść, bo jeszcze się zarazi i przyniesie jakiegoś wirusa do domu, a wtedy Anusia, moja wnuczka, zachoruje. Zakupy zrobiła mi Zdzisia, ona też nagotowała mi rosołu i tłumaczyła, że muszę ustawić swoje dzieci do pionu, bo tak być nie może. Tylko nie wiem, jak to zrobić

- opowiada kobieta. Jej sąsiadka radzi, by przeprowadziła z dziećmi poważną rozmowę i powiedziała, co czuje. Zdaniem pani Zdzisi skoro dzieci nie chcą gotować i organizować przyjęć u siebie, powinny przynajmniej dzielić się kosztami. Uważa, że "nic by się nie stało, gdyby raz na jakiś czas zabrali matkę do restauracji, by mogła odpocząć od garów". - Wiem, że Zdziśka dobrze mi radzi i chyba faktycznie muszę pogadać z córką i synem, tylko nie wiem, czy starzy mi odwagi - dodaje Halina.

Czy kobieta faktycznie powinna posłuchać rady sąsiadki? A może lepiej, by zostało tak, jak jest? Dajcie znać, co myślicie w komentarzach i na edziecko@agora.pl.

Więcej o: