Dagmara z mężem latami starali się o dziecko. Marzyli o nim, jednak z każdym rokiem starań, nadzieje były coraz mniejsze. Po 10 latach zdecydowali, że adoptują dzieci, najlepiej jakieś starsze rodzeństwo. Mieli już swoje lata i przyzwyczajenia, niekoniecznie chcieli wstawać w nocy do ząbkującego dziecka. Pomyśleli, że starsze dzieci mają zwykle znacznie mniejsze szanse na adopcję, dlatego zdecydowali się na 8-letniego Marka i 5,5-letnią Joasię. Chcieli im stworzyć kochającą rodzinę i wspaniały dom.
"Oddaliśmy im największy pokój, pozwoliliśmy wybrać kolory ścian i mebli. Kupiliśmy nowe ubrania, obdarzyliśmy miłością. Oboje posłaliśmy do najlepszej społecznej szkoły w miasteczku (Asię po roku). No i zaczęło się" - pisze Dagmara w liście opublikowanym w serwisie Mamo to ja. Joasia początkowo była bardzo zdystansowana i zamknięta w sobie. Nie naciskali, otoczyli wsparciem, miłością i dali czas. Dobrze się uczyła, była pilna i skoncentrowana. Z Markiem było inaczej. Wywierał silny wpływ na swoich rówieśników, niekoniecznie dobry. Największe problemy zaczął stwarzać zaraz po tym, jak upił jednego ze swoich 8-letnich kolegów. Jego ojciec był wściekły.
Marek został wówczas zawieszony w prawach ucznia. Dagmara i jej mąż robili wszystko, by pomóc chłopcu, chcieli sprawić, by uwierzył, że w końcu ma prawdziwy dom i kochającą rodzinę. Niestety. Najpierw zaczęły ginąć im drobne sumy z portfeli, potem okazało się, że chłopiec popalał i sięgał po alkohol, innym razem w domu dało się wyczuć narkotyki. Kobieta tłumaczy, że próbowali zaprowadzać go na terapię, spotykać się z psychologiem. Wszystko kończyło się źle. Granica została przekroczona, gdy pewnego dnia Dagmara nakryła chłopca na koszmarnym zachowaniu. "Marek leżał na przerażonej, zapłakanej Joasi. Ona odpychała go od siebie swoimi małymi piąstkami… Nie wytrzymałam, rzuciłam się na niego, ale on tylko się roześmiał i wykonał sprośny gest biodrami".
To był moment, kiedy powiedzieli dość. Choć Dagmara nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek będzie zdolna do czegoś takiego, zawieźli chłopca z powrotem do ośrodka. Czuła, że poległa jako matka, że przegrała, ale wykończyło ją takie życie. Chciała, by chociaż Joasia miała szansę żyć "normalnie".
Patrzyłam, jak odchodzi korytarzem, modląc się, żeby choć raz spojrzał na mnie. 'Jeśli się odwrócisz, powiesz, że przepraszasz, że wszystko się zmieni, jeszcze cofnę tę przeklętą decyzję. Tylko to powiedz! - myślałam. Ale nie obejrzał się ani razu.