Dziecku zachciało się kupę w dyskoncie. Kasjer: Nie ma takiej możliwości. "Oburzające"

"Uważam, że zachowanie kasjera, to, jak nas potraktował, było oburzające. Zresztą nie tylko jego, wiem, że się konsultował z innymi osobami". Nasza czytelniczka znalazła się wraz z dzieckiem w kryzysowej sytuacji. Niestety, pracownicy sklepu nie wykazali się empatią. Podobne sytuacje zna z autopsji niejeden rodzic.

Temat "nowoczesnego i bezstresowego wychowania", które skutkuje "dziećmi, nieszanującymi zasad", to leitmotiv wielu dyskusji zarówno w świecie wirtualnym, jak i realnym. Ludzie chętnie narzekają na obce dzieci i ich rodziców. Rzekomo mają rujnować im komfort życia płaczem w restauracji, głośnymi zabawami pod blokiem lub emocjonalnymi meltdownami w komunikacji miejskiej. Wielu jednak zapomina, że te chwilowe niegodności wynikają w większości przypadków z dziecięcej fizjologii. Przykładowo, jeśli 2-latkowi upadnie na ziemię lód, to jego mózg pozwala mu praktycznie tylko na jeden sposób reakcji: czarną rozpacz. 5 min płaczu w autobusie to więc nie zła wola dziecka czy złe wychowanie, lecz czysta biologia. 

Wielu jednak o tym nie wie, więc dla dziecięcych (i rodzicielskich) problemów postronni nie zawsze znajdują empatię i zrozumienie. Przekonała się o tym nasza czytelniczka [dane zostały zmienione]. W jej przypadku też górę wzięła biologia, choć mowa o bardziej przyziemniej sprawie. "To zwyczajnie przykre, jak czasem tratuje się nas matki. Odrobina życzliwości jeszcze nikomu nie zaszkodziła" - nie kryjąc goryczy, rozpoczyna swoją opowieść pani Jowita. 

Zobacz wideo Jak poprawnie się wypróżniać? Niewielu o tym wie

Kryzysowa sytuacja na zakupach

O ile my dorośli (choć też tylko do pewnego wieku), jesteśmy w stanie zapanować nad własną fizjologią, o tyle dziecko i to nawet kilkuletnie może mieć z tym problem. Jeśli komunikuje nagłą potrzebę skorzystania z łazienki, każdy rodzic wie, że żyje już na pożyczonym czasie. Matka lub ojciec czuje się, jak bohater filmu akcji, który z przerażeniem obserwuje uciekające sekundy na zapalniku bomby. Co łączy i rodzica, i filmowego superagenta to fakt, że niezależnie, jak niewłaściwy byłby to moment, ładunek wybuchowy, tak czy siak, eksploduje. 

Właśnie w takiej sytuacji grozy znalazła się pani Jowita. Tłoczny dyskont, godzina 17, pełen wózek zakupów, a czterolatek z pełną powagą oświadcza: "mamo, kupę". Pani Jowita od razu skierowała więc swoje kroki do kasjera, który był zarazem najbliższym pracownikiem sklepu. 

Podeszłam do pana, powiedziałam, że moje dziecko naprawdę musi pilnie do łazienki, że to naprawdę  kryzysowa sytuacja i czy istnieje możliwość, aby mógłby jakoś nam pomóc, może wpuścić nas na zaplecze do toalety pracowniczej. 

Pan skonsultował się z innym pracownikiem i z uśmiechem na twarzy oświadczył mamie: "nie ma takiej możliwości". 

Kryzys toaletowy dyskoncie

Nasza czytelniczka nie miała innego wyboru, zostawiła wózek z zakupami na środku sklepu i wybiegła na ulicę. Całe szczęście vis-a-vis dyskontu była restauracja szybkiej obsługi, gdzie umożliwiono dziecku skorzystanie z łazienki. "Nie pierwszy raz usłyszałam taką prośbę od swojego dziecka w zupełnie nieodpowiednim momencie, jednak pierwszy raz spotkałam się z takim brakiem empatii czy próbą zrozumienia, jak trudna to jest sytuacja. Byłam kiedyś w sklepie innych dyskontów i bez problemu wpuszczono nas na zaplecze, choć była to toaleta nie dla klientów" - kontynuuje pani Jowita i dodaje:

Uważam, że zachowanie kasjera, to, jak nas potraktował, było oburzające. Zresztą nie tylko jego, wiem, że się konsultował z innymi osobami.

A co jeśli nie byłoby blisko restauracji? "Jak to co? Pewnie dziecko zostałoby zmuszone do upokarzającego załatwienia się na trawniku".

Udogodnienie czy utrudnienie?
Udogodnienie czy utrudnienie? fot: archiwum prywatne jb

Brak toalet, ale nie brak problemu

Opisywana sytuacja wydarzyła się w Warszawie i choć to duże miasto - stolica kraju - z publicznymi toaletami jest problem. To stwarza trudności przede wszystkim rodzicom, którzy nie znają dnia, ani godziny, a usłyszeć mogą feralne "kupę!". W okolicach placów zabaw próżno szukać sanitariatów. Jeśli zostaje postawiony toi-toi, można mówić o szczęściu, choć raczej nie o użyteczności. Zosia mama dwójki dzieci z warszawskiego Ursynowa mówi tak:

Obok pobliskiego placu zabaw (największego w dzielnicy) postawiono co prawda toi-toia, jednak "wysadzenie" tam dziecka wymaga siły i zwinności. Nie mówiąc o tym, że wszystko się klei i śmierdzi. Owszem stoi ta przenośna toaleta, ja wybieram jednak pobliskie krzaki. Gdy dziecko było młodsze, nosiłam w torebce tekturowy przenośny nocnik.

Choć wydaje się, że toaleta powinna być czymś oczywistym przy dużych placach zabawach, to jednak tak nie jest. Przykładem może być, chociażby jeden z najnowszych i najpiękniejszych placów zabaw zlokalizowany na Górze PW na Siekierkach w Warszawie. Owszem zabawki są nowoczesne, świetnie wykonane, pięknie komponują się z otaczającym plac zabaw parkiem, jednak choćby jednej toalety brak.
A jak Wy radzicie sobie w podbramkowych sytuacjach z waszymi dziećmi? Dajcie nam znać za pośrednictwem naszego Facebooka lub mailowo: edziecko@agora.pl.  

Więcej o: