• Link został skopiowany

Stracił żonę i córeczkę. Ratownicy zbagatelizowali objawy, twierdząc, że "to jest histeria"

"Pogotowie dotarło do szpitala w ok. 20 minut. Powiedzieć, że załoga karetki nie widziała powodów do niepokoju, to nie powiedzieć nic. 'Jechali bez sygnałów, mamy to nagrane na monitoringu z pobliskiego sklepu. Google maps pokazuje, że rowerem jedzie się 22 minuty' - mówi pan Kamil.
Stracił żonę i córeczkę. Ratownicy zbagatelizowali objawy, twierdząc, że 'to jest histeria' (zdjęcie ilustracyjne)
mart production/ pexels.com
Zobacz wideo Patrycja Sołtysik kilkukrotnie poroniła. Dziś mówi, jak rozmawiała o tym z synem Stasiem

Pan Kamil i Pani Marta mieli w kwietniu powitać na świecie swoją córeczkę  - Nel. Niestety pewnego dnia marzenia prysły, Kamil został zupełnie sam. Jego żona zmarła w 7. miesiącu ciąży, a on nie potrafi się z tym pogodzić. Jedyne, co go utrzymuje przy życiu to oczekiwanie na to, aż winni zostaną należycie ukarani. 

Kobieta była już w 7. miesiącu ciąży. Nie mogła się doczekać porodu, aż pewnego dnia poczuła się gorzej

Kochali się do szaleństwa. Wiadomość o ciąży sprawiła, że cieszyli się jak nigdy wcześniej. Gdy przyszedł moment, że mogli rozpocząć wizyty w szkole rodzenia wydawało im się, że poród już jest tak blisko. Wszystko stało się niemal namacalne, nie mogli się doczekać, aż staną się rodzicami. Nie dane im było tego doświadczyć. Wszystko zmieniło się 12 lutego. Pojechali tego dnia do rodziny, jednak Marta źle się poczuła, spuchła jej noga, czuła ból w klatce piersiowej. Jej samopoczucie było tak złe, że bliscy wezwali karetkę - przekazano w programie "Uwaga!TVN".

Karetka nie spieszyła się do szpitala. W szpitalu kobieta długo czekała na zainteresowanie lekarzy

W gdańskim mieszkaniu nie ma już Marty, wciąż jednak czuć zapach jej perfum, wciąż leżą tam ubranka, które wspólnie kupili dla małej Nel. Kamil opowiedział w programie jak doszło do tego, że jego partnerka zmarła. Po tym jak ratownicy przybyli na miejsce nic nie działo się tak, jak powinno. 

Marta pokazała ratownikowi nogę, ten się przyglądał. W tym czasie bardzo ciężko łapała oddech. Ratownik mówi: 'Pani nie histeryzuje. To jest histeria'. Miała problem, żeby utrzymać się na nogach, a oni ją na siłę przeciągali do karetki, na nogach. Położyli na łóżku. Miała silne duszności i podali jej tlen. Odjechali, bez sygnałów, na spokojnie, pomalutku.

- wspomina mężczyzna. 

Po 20 minutach byli w szpitalu. Długo czekała aż ktoś się nią zajmie. Podobno lekarz zjawił się dopiero, gdy kobieta spadła z noszy. Trafiła na patologię ciąży. Tam było już za późno na jej ratowanie. Doszło do zatrzymania akcji serca, a wstępna sekcja zwłok wykazała, że kobieta zmarła z powodu zatoru wywołanego najprawdopodobniej oderwaniem się skrzepu, który powstał w żyłach. Cała rodzina obwinia o to ratowników i osoby przyjmujące pacjentów na SOR. Gdyby nie bagatelizowali tego, co się działo z Martą, prawdopodobnie nie doszło by do śmierci. Dyrekcja szpitala wypowiedziała się w tej sprawie, jednak nie widzą nic złego w postępowaniu ratowników.

Obecnie toczy się postępowanie wewnętrzne, a sprawą zajmuje się prokuratura, która ma wyjaśnić czy medycy rzeczywiście popełnili błędy.

Więcej o: