"Sąsiadce przeszkadzało biegające dziecko. Gdy w sobotę o 7 zaczęła bić kotlety, puściły mi nerwy"

Ania była przeszczęśliwa, gdy wraz z synkiem i mężem wprowadzili się do nowego mieszkania. Nagle życie zaczęła utrudniać im sąsiadka. "Pewnego dnia, kiedy synek akurat się rozpłakał, usłyszałam rytmiczny, dziwny dźwięk. Początkowo myślałam, że ktoś robi remont, ale potem zrozumiałam" - twierdzi czytelniczka.

Z przeprowadzką do nowego miejsca często wiążą się silne emocje. Pierwsze własnościowe mieszkanie to dla właścicieli zwykle duża radość. Wiele osób nie może doczekać się momentu, w którym odbierze klucze i urządzi je według własnego uznania. Wybierając mieszkanie, potencjalni lokatorzy kierują się różnymi czynnikami - lokalizacją, ceną, metrażem i wyglądem wizualnym. Nie wszystkie mankamenty są jednak widoczne gołym okiem.

Radość z mieszkania zniszczyła sąsiadka

Pani Ania w liście do redakcji opisała sytuację, z którą boryka się od trzech miesięcy. Ma czteroletnie dziecko i wraz z mężem długo szukali trzypokojowego mieszkania w stolicy. Wreszcie znalazł się lokal, który sprostał ich oczekiwaniom. "Trochę przekroczył nasz budżet, jednak pomyśleliśmy, że jest warty swojej ceny. To ładne, wyremontowane mieszkanie z rynku wtórnego z dużym salonem, balkonem i pokojem, który mogliśmy przeznaczyć na dziecięcy" - wyznaje nasza czytelniczka. Ich radość nie trwała jednak długo, bo życie rodziny zaczęła uprzykrzać sąsiadka.

Zobacz wideo Rekolekcje. 4 przypadki, gdy nawet nie wiesz, że twoje prawa mogą być łamane

Dziwaczny trik z PRL-u

Kobiecie, która mieszka pod nimi, zaczęły przeszkadzać dobiegające z góry odgłosy. "Nie ukrywam, że Nikoś jest bardzo aktywnym dzieckiem i zdarza mu się biegać po domu. Pilnujemy jednak, aby takie aktywności nie zdarzały się w czasie ciszy nocnej. Pewnego dnia, kiedy synek akurat się rozpłakał, usłyszałam rytmiczny, dziwny dźwięk. Początkowo myślałam, że ktoś robi remont. Później zdałam sobie jednak sprawę, że ten dźwięk powtarzał się zawsze, gdy Nikoś głośniej się zachowywał. W końcu zdałam sobie sprawę, co było jego powodem. Sąsiadka z góry wymownie uderzała tępym narzędziem w kaloryfer. To chyba jakiś trik z PRL-u" - twierdzi pani Ania. Z czasem w windzie i na klatce schodowej zaczęły pojawiać się kartki z napisem "ucisz to dziecko", a raz rozdrażniona sąsiadka wezwała policję. "Nikoś zdążył akurat zasnąć i gdy mundurowi zapukali do drzwi, mąż otworzył im w piżamie. Chyba zrozumieli, że ta kobieta przesadza" - dodaje.

"Wkurzony mąż chciał do niej iść"

Sąsiadka z góry wcale nie była jednak cisza. Jak twierdzi pani Ania, zdarzało jej się włączyć odkurzacz po godzinie 22. Cierpliwość kobiety skończyła się jednak w momencie, gdy w sobotę o 7 rano obudził ją odgłos bicia kotletów. "Straciłam cierpliwość. Wkurzony mąż chciał do niej iść, ale ja jako pierwsza nie mam ochoty na konfrontację w cztery oczy. W końcu to ona zaczęła tę niemą wojnę. Sama wydrukowałam kartkę, na której napisałam, że nim ktoś zacznie zwracać innym uwagę, powinien sam zachować ciszę. Dodałam, że nie życzę sobie odkurzania w czasie ciszy nocnej i ubijania kotletów wczesnym rankiem. Minął tydzień i narazie mamy spokój, ale jestem ciekawa, jak to dalej się potoczy" - podsumowuje.

Więcej o: