"Kocham swoje dziecko, ale nienawidzę się z nim bawić. Wstydzę się tego, myślę, że czasem jestem złą matką, że powinnam więcej, mocniej i częściej. Jednak ja nie potrafię tak. Boli mnie to. Ty też tak masz?" - powiedziała, kiedy razem z chłopakami siedziałyśmy w piaskownicy. Oni zakopywali swoje autka, sprawdzając, czy mogą dokopać się na drugi koniec miasta, my rozmawiałyśmy. Co z tej rozmowy wyszło? Już wyjaśniam.
"Nienawidzę bawić się ze swoim dzieckiem" - powiedziała mama uroczego chłopca, z którym przyszła na plac zabaw. I chociaż widziałam po niej, że to "wyznanie" wiele ją kosztowało, bo w dzisiejszym świecie matka musi nie tylko pracować zawodowo, ale też mieć czas dla siebie (siłownia, kursy, nauka chińskiego), gotować najlepsze specjały (żadnych gotowców!), mieć zadbany i czysty dom, ale przede wszystkim powinna w stu procentach oddać się dziecku. To przecież ono jest najważniejsze. Być na każde zawołanie, no i oczywiście się bawić. No bo co to, za mama, która nie lubi bawić się z dzieckiem? Wszystkich tych, którzy tu zaraz podniosą alarm, tu nie chodzi o spędzanie czasu z maluchem, ale aktywną zabawę z nim.
Bo jako mama dwuletniego dziecka, muszę przyznać, że w naszym domowym rozgardiaszu, najlepszym kompanem dla niego do zabaw – jest tata! Razem budują wieże z klocków, razem jeżdżą autkami, grają w piłkę i układają puzzle. Czasem zaproszą mnie do wspólnej zabawy, ale zwykle szybko słyszę "nie tak"; "mama nie"; "to tata zrobi". Może dlatego, że ja też nie lubię bawić się z dzieckiem? Męczy mnie to okrutnie, bo jak jesteśmy razem i kolejny raz mam jechać autkiem na czworakach do kuchni i z powrotem, dodając do tego wszystkie bruuuum i titit, dostaje białej gorączki. Bo tu trzeba rozgraniczyć jedno. Spędzać czas z moim dwulatkiem uwielbiam. To mądry i bardzo fajny chłopiec. Czytamy książeczki, poznajemy okolicę, chodzimy na place zabaw, czy do sal, gdzie są organizowane zajęcia dla takich maluchów. Jeździmy na basen, czy po prostu razem robimy zakupy. Jednak jeśli chodzi o zabawę, to tu wygrywa ojciec i wcale, a wcale nie jest mi z tym źle.
I to samo czuje moja koleżanka z placu zabaw, która mówiąc to, miała ogromne wyrzuty sumienia. Bo co to za matka, która nie lubi bawić się z dzieckiem? Czekała zapewne wtedy na takie słowa, bo przyznając się do swojej słabości, zdawała sobie sprawę z tego, że może się spotkać z negatywnymi opiniami. Co otrzymała? Uśmiech i poklepanie po ramieniu. Bo ja też, jak i zapewne wiele innych mam, nie lubię kiedy muszę udawać autko, czy jadący po torach pociąg. I nie oszukujmy się, że jest inaczej. Bo dzieci są ważne, ale "szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko" i ja się tych słów mocno trzymam. Nawet wtedy, kiedy zarzuca mi się, że nie zajmuje się odpowiednio własnym dzieckiem.
Co mnie denerwuje u innych mam? Fakt, że jest im źle, czują się zmęczone i przytłoczone, rzuciłyby wszystko i uciekły daleko, a mimo to udają, że jest super i fajnie. Nie mówią o swoich uczuciach, bo zaraz znajdzie się taka, która wytknie najmniejszy błąd. Moja koleżanka z piaskownicy długo zwlekała ze swoim wyznaniem, chociaż nie powiedziała nic, co według mnie mogłoby rzucać cień na jej macierzyństwo. Bo to, że nie lubi bawić się z dzieckiem, nie czyni ja złą matką. Tak jak np. pozostawienie malucha pod opieką ojca, czy dziadków, tylko po to, by chociaż na chwilę odpocząć od codziennych spraw i zająć się sobą. Swoim ciałem i głową. Bo przerwa od matkowania też jest fajna, a ten z pozoru idealny dom, nie oznacza szczęśliwego macierzyństwa i zadowolonego dziecka. Więcej luzu i prawdy, bo kogo chcecie oszukać?