"Mam konflikt z paniami z przedszkola. Wkurza mnie, że dzwonią, gdy tylko dziecko kichnie"

Dzieci w przedszkolach chorują w sumie przez większą część roku. Wielu rodziców nie ukrywa, że są sfrustrowani kolejną koniecznością urwania się z pracy i brania zwolnienia lekarskiego.

Choroby dziecka to trudny temat. Przedszkolaki chorują w sumie cały czas, nie tylko w sezonie infekcyjnym. Szczególnie w młodszych grupach często zdarza się, że maluchy łapią jedną infekcję za drugą.

Zobacz wideo Wolny czas po przedszkolu? Jak go wykorzystują dzieciaki?

Wielu rodziców załamuje ręce, ponieważ pracodawcy często niezbyt dobrze patrzą na ciągłe zwolnienia lekarskie na dziecko i wcześniejsze wyjścia "ponieważ dzwonili z przedszkola".

"Wychowawczynie dzwonią przynajmniej raz w tygodniu"

Napisała do nas Milena, mama pięcioletniej Wiktorii. Kobieta, jak sama przyznaje, weszła "na wojenną ścieżkę" z nauczycielami z przedszkola. Powód? Jej zdaniem "są zbyt przewrażliwione".

Wychowawczynie z przedszkola dzwonią do mnie z każdą drobnostką. Wystarczy, że córka kichnie, a one już wzywają, żeby ją zabierać. Bez przesady, rozumiem, gdy dziecko jest chore i coś się dzieje, a ja zawsze od nich słyszę, że "może to być początek jakiejś infekcji". Może, ale nie musi, nie mogę raz w tygodniu urywać się z pracy, bo "może". Jakaś paranoja

- opisuje nasza czytelniczka. Kobieta nie ukrywa, że przez częste telefony i urywanie się z pracy jej szef już patrzy na nią krytycznym okiem.

Mój przełożony jest w porządku, ale wiecie, jak to wygląda, jak raz w tygodniu mówię, że dzwonili z przedszkola. To na kilometr śmierdzi jakimś kłamstwem, wygląda jakbym sobie specjalnie wolne brała bez wypisywania urlopu

- żali się kobieta. Przyznaje, że kilkukrotnie po zabraniu dziecka z przedszkola pojechała do przychodni, gdzie lekarz stwierdził, że "nie widzi nic niepokojącego". W ten sposób wracała do domu i następnego dnia pewna obaw znów prowadziła dziecko do przedszkola, wyjaśniając przy tym wychowawczyniom, że lekarz zapewnił ją, iż dziecko jest zdrowe.

Mama posprzeczała się z nauczycielkami z przedszkola "Nie miałam wyboru"

Wychowawczynie zawsze jednak upierały się, że dziecko dzień wcześniej nie wyglądało dobrze i sugerowały, że kobieta powinna zostawić je w domu i obserwować.

Ja nie mogę przez większą część tygodnia siedzieć z dzieckiem w domu i je obserwować, skoro nawet lekarz mówi, że nic mu nie jest, nie popadajmy w paranoję. Wiem, że to może bezpodstawny zarzut, ale zaczęłam się już zastanawiać nawet, czy nie jest tak, że panie specjalnie dzwonią, żebym zabrała dziecko, żeby im było lżej, bo wiadomo mniej dzieci - mniej problemów. A moja córka to żywa iskierka, więc jest bardzo absorbująca. No, ale zakładam, że one robią to jednak z ogromnej troski, bo naprawdę są oddane tym dzieciom

- relacjonuje Milena. Ostatnio postanowiła, że nie będzie odbierać telefonów, jednak nie jest w stanie tak robić, bo boi się, że akurat może naprawdę wydarzyć się coś złego i by sobie tego nie wybaczyła.

Ostatnio znów panie zadzwoniły po 12.00 i powiedziały, że córka kicha i chyba się przeziębiła. Zapytałam, czy mogę ją dostać do telefonu, wychowawczyni chyba była zszokowana prośbą, bo ją zawołała. Zapytałam córkę, czy źle się czuje, mała powiedziała, że nic jej nie jest i świetnie się bawi. Poinformowałam wychowawczynię, że przyjadę po pracy i zanim się odezwała - rozłączyłam się

- opisuje nasza czytelniczka. I jak przyjechała, postanowiła rozmówić się z nauczycielkami, szczególnie że córka przybiegła do niej w podskokach i w żadnym przypadku nie wyglądała na przeziębioną.

Przedszkole (zdjęcie ilustracyjne)
Przedszkole (zdjęcie ilustracyjne) Fot. Arkadiusz Stankiewicz / Agencja Wyborcza.pl
Postanowiłam porozmawiać dosadnie z paniami. Powiedziałam, że szanuję to, jak się troskliwie zajmują dzieci, ale niech nie dzwonią do mnie, bo córka kichnęła, na Boga! Poinformowałam je, że jak tak dalej pójdzie, to zwolnią mnie z pracy, że oczywiste jest, iż zabieram chore dziecko, które źle się czuje, gorączkuje itp., ale nie po jednym kichnięciu, czy kaszlnięciu

- opowiada Milena. Przyznaje, że panie były nieco oburzone jej pretensjami i zarzutami, że dzwonią często bezpodstawnie.
Kobieta nie ukrywa, że teraz relacje z wychowawczyniami córki są napięte, jednak nie miała innego wyjścia i musiała jakoś rozwiązać problem "wiecznych telefonów". Jej mąż jest jednak zdania, że "może lepiej było się nie odzywać", przez co nabrała wątpliwości, czy dobrze zrobiła.

Więcej o: