Im bardziej zbliża się termin naszego porodu, tym większy pojawia się stres, wątpliwości i ekscytacja. Nie możemy doczekać się, aż będzie po wszystkim, aż usłyszymy płacz naszego dziecka, zapewnienia lekarzy, że wszystko jest w porządku i wreszcie weźmiemy noworodka w swoje ręce. Wiele mam czeka właśnie na tę chwilę. To ona zostaje z nimi w pamięci na długie lata. W tym momencie stają się mamami - najważniejszymi osobami w życiu swoich dzieci na całe życie. Niestety nie w każdym przypadku poród kończy się tak pięknie.
María Angélica González z Chille, jak każda mama z niecierpliwością czekała na swój poród. Niestety rozpoczął się on szybciej niż powinien. Synek urodził się jako wcześniak. Tuż po porodzie nawet nie został pokazany mamie, został natychmiast zabrany do inkubatora. Niedługo później kobieta usłyszała, że chłopiec zmarł. Nigdy go nie widziała, nie miała pojęcia jak wygląda, nie miała możliwości trzymania go w swoich ramionach, a potem jeszcze musiała zmierzyć się z tą przerażającą wiadomością. Nie zliczy ile łez wylała, jak bardzo tęskniła i jak bardzo nie radziła sobie z tą stratą przez wszystkie lata.
Nikt nie miał pojęcia, że chłopiec został adoptowany. Nazywał się Jimmy Lippert Thyden, a jego adopcyjni rodzice nie wiedzieli, że został wykradziony ze szpitala. Dorastał w Arlington w Wirginii - tysiące kilometrów od swojej biologicznej rodziny. Wiedział, że został adoptowany, ale w jego papierach widniała informacja, że nie posiada żadnej rodziny ani krewnych. W kwietniu 2023 roku zwrócił się do chilijskiej organizacji „Nos Buscamos" o pomoc w odnalezieniu krewnych. To oni odkryli skąd pochodzi i że został porwany ze szpitala. 42 lata po tym jak się urodził stanął w progu swojego rodzinnego domu. Obok niego stała żona i dwójka dzieci w wieku 5 i 8 lat. Po wejściu do domu przywitały go 42 balony i słowa rozemocjonowanej matki:
Synu, nie masz pojęcia, ile łez za tobą przepłakałam. Ile nocy nie spałam, modląc się, by Bóg pozwolił mi żyć wystarczająco długo, by dowiedzieć się, co się z tobą stało.
Wcześniej zanim się w ogóle skontaktował ze swoją rodziną, przez kilka miesięcy współpracował z organizacją, by mieć pewność kim jest, skąd pochodzi i czy ma rodzinę. Dzięki testom DNA udało się znaleźć jednego z jego kuzynów, który korzystał jako pierwszy z platformy MyHeritage. Dzięki temu szybko udało się zakończyć sprawę.
Mówi się, że w cały proceder nielegalnych adopcji zaangażowani są również lekarze, pielęgniarki, pracownicy socjalni i sędziowie. Po tym jak sprawa stała się medialna, wiele osób zaczęło kwestionować prawdziwość swoich papierów adopcyjnych. Mnóstwo organizacji non-profit w Stanach Zjednoczonych oraz Chile stara się pomóc tym osobom odnaleźć biologiczne rodziny.