Pani Ewa (imię zmienione) w grudniu trafiła do krakowskiego Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego. Niestety wspomnienie z pobytu w placówce nie ma nic wspólnego z radosnym oczekiwaniem na narodziny dziecka, a wręcz przeciwnie - stało się traumatycznym wspomnieniem.
Kobieta po opuszczeniu placówki postanowiła nagłośnić sprawę. Wszystko po to, by inne rodzące, nie musiały przeżywać tego samego, co ona.
Takiego doświadczenia nie życzyłabym nikomu. Cała ta narracja szpitala, że mają super pokoje, w których świetnie się rodzi... Nijak się to miało do mojego porodu. Czułam się tam po prostu jak nieproszony gość. Przez cały czas musiałam walczyć
- napisała kobieta w liście do Tok FM.
Ciężarna pacjentka trafiła do szpitala około 4.30. Wtedy wykonano pierwsze badanie. Przez wiele godzin (nawet podczas obchodu) nikt jej nie zbadał. Kobieta nie czuła się najlepiej, o godz. 11.00 powiedziała pielęgniarce, że ma tak silne skurcze, że nie jest w stanie wytrzymać. Po niespełna godzinie w końcu doczekała się kolejnego badania.
W międzyczasie personel przychodził podłączyć KTG. Nikt nie pytał, jak się czuję. Nie wiedziałam, na jakim etapie porodu jestem - wspomina. Wcześniej, między godziną 8 a 9, zaczęła doświadczać regularnych, bardzo bolesnych skurczów. Tak jak uczono mnie w szkole rodzenia, przy każdym skurczu starałam się przyjąć pozycję kolankowo-łokciową. Kiedy klęczałam na łóżku, próbując jakoś przetrwać kolejny skurcz lędźwiowy, do sali weszła położna, która przyjmowała mnie rano i powiedziała: "O, w poród się bawimy? Moje pieski tak robią, gdy się chcą ze mną bawić". Jedyne, co byłam w stanie wtedy odpowiedzieć to: "Moje też"
- opowiada kobieta. Przyznaje, że w takim momencie skupiała się na tym, by w końcu przestało ją boleć i nie analizowała słów położnej. Z pewnością byłoby jej lżej, gdyby w takim momencie usłyszała od niej jakieś słowa wsparcia i otuchy. "Odniosłam wrażenie, jakbym zrobiła coś niewłaściwego, jakbym - zdaniem tej pani - powinna leżeć" - dodaje.
W momencie, gdy ból się nasilił, rodząca została wysłana do łazienki. Mimo silnych skurczy - musiała iść sama. Jak przyznaje, łazienka była bardzo stara, a ona leżała na płytkach i polewała się wodą. W pewnym momencie z bólu nie była nawet w stanie utrzymać się na nogach. "Nikt z personelu medycznego, nawet gdy leżałam pod tym prysznicem, nie zainteresował się, jak się czuję" - opowiada pani Ewa. O to, czy wszystko w porządku miała dopytywać inna pacjentka, która przebywała w szpitalu.
W końcu około 13.50 pacjentka trafiła na salę porodową, wtedy był już przy niej mąż, o 15.25 urodziła synka.
Po porodzie pediatra chciał zabrać dziecko, jednak świeżo upieczona mama poinformowała, że odda maleństwo za dwie godziny, bo zależy jej na kontakcie "skóra do skóry". Wtedy usłyszała od lekarki, że w związku z tym noworodek zostanie zbadany "może za 12 godzin".
Ja miałam ten kontakt wywalczony. Po prostu byłam świadoma, że nie muszę oddawać dziecka, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. Tylko po co ta presja?
- zastanawia się kobieta. To nie był jednak koniec jej "walki". Dzień później okazało się, że musi zostać z synkiem przez kilka dni w szpitalu, ponieważ dziecko ma podwyższony czynnik CRP.
Kobieta żali się, że kontrole ginekologiczne były "wyzute ze wszelkiej empatii i poczucia godności". Przyznaje, że wybrała krakowską placówkę, ponieważ miała dobrą opinię, czytała wcześniej, że stosowany jest tu poród wertykalny, pacjentki mogą liczyć na wsparcie, jeśli chodzi o karmienie piersią.
Kobieta po wyjściu ze szpitala postanowiła napisać skargę. 12 lutego otrzymała odpowiedź:
Po przeniesieniu Pani do sali porodowej wykwalifikowana położna prowadziła poród. Standardem postępowania jest pomoc rodzącej kobiecie w radzeniu sobie z bólem, wspieranie jej, informowanie o przebiegu porodu, w tym o stopniu rozwarcia szyjki macicy. Nie mamy zgłoszeń od kobiet, które u nas urodziły dziecko, że jest inaczej, wręcz przeciwnie, otrzymujemy pozytywne opinie i dobre oceny dotyczące porodów w naszym szpitalu. Nie mamy podstaw sądzić, że w Pani przypadku było inaczej (...) "Odnosząc się do słów, które - według Pani - skierowała do Pani położna, informuję, że z położną została przeprowadzona w tym zakresie rozmowa wyjaśniająca przez Położną Oddziałową i Pełnomocnika ds. Praw Pacjenta
- napisał szpital, cytowany przez Tok FM. W odpowiedzi zwrócono także uwagę, że pacjentka w trakcie pobytu w placówce nie zwracała żadnych zastrzeżeń, nikt nie wiedział, że potrzebuje pomocy, a personel medyczny nie zauważył, by działo się coś niepokojącego.
Sprawą zajął się również Rzecznik Praw Pacjenta.
Wszcząłem w tej sprawie postępowanie wyjaśniające oraz zwróciłem się do podmiotu leczniczego o wyjaśnienia, a w szczególności o przekazanie dokumentacji medycznej - - Chodzi m.in. o wyjaśnienie, w jakim stanie pacjentka trafiła do placówki leczniczej, informację, czy podmiot leczniczy przeprowadził wewnętrzne postępowanie wyjaśniające w tej sprawie i wskazanie, jakie kroki zostały podjęte w placówce leczniczej w celu niedopuszczenia w przyszłości do zaistnienia podobnych zdarzeń
- przekazał w rozmowie z TOK FM Bartłomiej Chmielowiec.
Głos w sprawie sabra także Joanna Pietrusiewicz, prezeska Fundacji Rodzić po Ludzku, która zachęca, by pacjentki kontaktowały się z organizacją, pisały skargi do szpitala i do Biura Rzecznika Praw Pacjenta, jeśli faktycznie czują, że ich prawa zostały naruszone. Jej zdaniem, dzięki temu placówki będą dostawały jasne sygnały, że coś wymaga poprawy.