• Link został skopiowany

Matka stosuje tzw. norweski chów. "Wyzwiska są na porządku dziennym"

Obecnie rodzice stosują zupełnie inne metody wychowawcze, niż te, które były kilkadziesiąt lat temu. Niektórym ciężko to pojąć. Renata, jak sama to określa, preferuje "norweski chów", przez co spotyka się ze sporą krytyką, szczególnie osób starszych. "Wyzwiska są na porządku dziennym".
Dzieci na placu zabaw
Fot. Sławomir Mielnik / Agencja Wyborcza.pl

Renata ma 30 lat, mieszka pod Warszawą. Wspólnie z mężem wychowują dwoje dzieci: trzyletnią Jaśminę i pięcioletniego Stasia. Bardzo dużo uwagi poświęcają swoim pociechom i stosują wobec nie tzw. norweski chów.

Zobacz wideo Chodakowska broni wyborów kobiet: Mamy prawo, żeby być matkami, ale też żeby nimi nie być

Nie wszystkim podobają się jednak metody wychowawcze kobiety. Starsi ludzie, widząc, co robi i na co pozwala dzieciom, często rzucają wobec niej obraźliwe komentarze, niektórzy są wręcz agresywni. Początkowo kobieta to przeżywała, dziś - całkowicie ignoruje.

"Moje dziecko przez większą część roku chodzi bez czapki"

Renata wychowując swoje dzieci, bierze przykład z norweskich mam. Uważa, że ich metody są najlepsze na świecie. Musi się jednak liczyć tym, że w Polsce, nie każdy to zrozumie.

Moje dziecko przez większą część roku chodzi bez czapki. Nie przegrzewam dziecka, nie nakładam kilkunastu warstw. Dużo czasu spędzamy na świeżym powietrzu, wychodzimy z założenia, że pogoda zawsze jest, tylko trzeba wiedzieć, jak z niej umiejętnie korzystać. Deszcz? Żaden problem, bierzemy parasol, kalosze i idziemy na podwórko. Dzięki temu moje dzieci naprawdę rzadko chorują

- relacjonuje Renata. Przyznaje, że wiele raz ludzie dziwnie na nią patrzą, albo komentują np. to, że pozwala dzieciom skakać w kałużach. "Przecież to wspaniała frajda. Moje dzieciaki mają specjalne kombinezony, kalosze, więc wiem, że nie przemokną. Nie rozumiem tego podejścia, że jak tylko kropelka deszczu spadnie, to już znak, że trzeba siedzieć godzinami w domu. I najlepiej przed telewizorem".

Renata przyznaje także, że bardzo ufa swoim dzieciom. Dużo z nimi rozmawia, tłumaczy. Wie, że "nie ma opcji, by się wyrwały i np. wbiegły na ulicę".

Opiekują się dziećmi, zapewniam im bezpieczeństwo, ale też pozwalam uczyć się na błędach. Nie stoję ciągle nad nimi, nie asekuruję, bo może upadną. Daję im się rozwijać, poznawać świat. I co z tego, że będą potem brudne? Przecież zrobienie prania nie jest żadnym problemem.

- opowiada mama Jaśminy i Stasia.

Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl

Ludzie obrażają i wyzywają matkę, bo nie akceptują jej metod wychowawczych

Nasza czytelniczka przyznaje, że już się przyzwyczaiła do awantur i wyzwisk, ale kiedyś było jej trudno zrozumieć, dlaczego obcy ludzie dają sobie prawo do komentowania tego, jak wychowuje swoje dzieci i zarzucania, że jest nieodpowiedzialną, niemyślącą matką - bo takie określenia wielokrotnie padały pod jej adresem.

Najwięcej obrywa mi się za słynną czapeczkę, która zdaniem babć powinna być na głowie chyba nawet w domu. Ileż to razy starsze panie mnie zwyzywały, że nie nałożyłam dziecku czapki, że będzie chore, że kto tak robi itp. Moje argumenty, że prędzej chory będzie ich wnuczek, który jest tak spocony, że aż szkoda patrzeć kompletnie do nich nie trafiały. Raz nawet usłyszałam, że jestem świrnięta i powinnam się leczyć, a nie dzieci wychowywać

- relacjonuje Renata. Dodaje, że kiedyś wdawała się w dyskusję, przytaczała wyniki badań itp., jednak szybko zauważyła, że to nie ma większego sensu.

Starsze panie, które mnie atakują, bo co ciekawe, są to tylko panie, w ogóle nie chcą rozmawiać. Wychodzą z założenia, że odchowały swoje dzieci i wiedzą najlepiej na świecie, jak powinny być wychowywane wszystkie inne na tym świecie. Są często agresywne, czego nie rozumiem, bo nic im nie robię. Przyznam szczerze, że niekiedy unikam miejsc, gdzie jest dużo seniorek, ponieważ nie mam ochoty słuchać ich głupich zarzutów. Kiedyś jedna z babć tak krzyczała, że wystraszyła mi Jaśminkę

- mówi matka. I przyznaje, że chociaż jej te "awanturki" nie ruszają, to unika ich ze względu na dzieci. Córka przez kilka dni wspominała jej później "o krzyczącej pani". Nie chce, by jej pociechy się stresowały.

Nasza czytelniczka przyznaje, że starszego pokolenia już nie zmieni. Dziwi się jednak, bo zdarza się także, że uwagę, która dotyczy zazwyczaj tego, że jej dziecko jest zbyt lekko ubrane, zwracają jej młode osoby. "Czy faktycznie brak czapeczki w słoneczny, lutowy dzień jest taką zbrodnią, że ludzie nie potrafią przejść obok tego obojętnie?" - śmieje się kobieta.

Więcej o: