Bycie pracującą mamą jest prostsze niż siedzenie w domu? Oczywiście. Idziesz do pracy, masz kontakt z innymi ludźmi, rozwijasz się, rozmawiasz na inne tematy aniżeli to, którą bajkę dziś włączyć i który plac zabaw wybrać. Po kilku dniach z chorym dzieckiem, za każdym razem utwierdzam się w tym przekonaniu. Czy mi przykro, że wolę pracować, aniżeli zajmować się opieką nad maluchem? Ani trochę. Dlatego nie mówcie mi, że bycie pracującą matką jest prostsze niż siedzenie w domu. Wychodząc do pracy, chociaż na chwilę ma się tę możliwość, złapania dystansu i oddechu od tych wszystkich 'okołodzieciowych' spraw.
Macierzyństwo nie należy do łatwych rzeczy. Jest trudne. Masz w końcu pod opieką dziecko, które wymaga w pełni twojej obecności. Karmisz, przewijasz, nosisz, tulisz, śpiewasz kołysanki – i tak w kółko. Przerwy nie ma. Z biegiem upływu czasu dziecko co prawda wyrasta z pieluch, smoczka i butelki, ale wcale nie jest łatwiej. Dochodzą inne, znacznie trudniejsze tematy, a ty wokół słyszysz tylko "nie za lekko ubrałaś na spacer?"; "może zamiast bajki poczytaj mu książkę"; "taki duży i jeszcze ssie smoczka/pije z butelki?"; "ma dwa lata i jeszcze nie recytuje poematów i wierszy?". Łatwo nie jest i od dwóch lat to przerabiam jako mama cudownego chłopca, która dla własnego zdrowia psychicznego zdecydowała się na szybki powrót do pracy. I nie zrozumcie mnie źle, kocham swoje dziecko i wszystko bym mu oddała, ale na dłuższą metę nie wyobrażam sobie zostania z dzieckiem w domu, do czasu, aż nie będzie musiało iść do szkoły.
Taki model jest po prostu nie dla mnie, toteż podziwiam te wszystkie mamy, które po okresie urlopu macierzyńskiego i rodzicielskiego do pracy nie wróciły. Są z dzieckiem/ dziećmi w domu. Dla jednych jest to bardziej opłacalne, innych do tego zmusiła sytuacja, a jeszcze kolejne mamy same wybrały taką drogę. Są z dziećmi w domu.
Ja po dwóch daniach z chorym dzieckiem (w naszym żłobku panuje epidemia rumienia zakaźnego), mam ochotę trzasnąć dziwami i nie wracać. Dlaczego? Bo moje wyobrażenie i przesadny perfekcjonizm nie pozwala mi robić nic na pół gwizdka. Wstaje rano, sprzątam szybko dom, gotuje rosół, potem robię jajecznicę/ gofry/ placki; wyciskam soki - bo przecież moje dziecko musi dostać, to co najlepsze, a potem spędzamy razem czas. Są zabawy, czytanie książeczek i tak - włączam bajki, bo muszę, chociażby wyjść do toalety, jednak za każdym razem mam wyrzuty sumienia, że to robię. Po dwóch dniach jestem tak sfrustrowana, że marzę o chwili ciszy i tym, aby moje dziecko w końcu wróciło do żłobka. Bo wychodzę z założenia, że sfrustrowana, przygnębiona i zmęczona mama - to zła mama. Zdecydowanie lepsza wersja mnie jest wtedy, kiedy moje dziecko wraca ze żłobka, ja kończę pracę i w 100 procentach poświęcam się tylko jemu. Dlatego widmo pozostania w domu na cały etat - bo to przecież ciężka harówka bez urlopu i wolnego - mnie po prostu przeraża i przerasta.
Kiedyś natknęłam się na bardzo ciekawy artykuł, który również i tu poruszę. Otóż na jednym z angielskojęzycznych portali pewna mama opisywała, że po urodzeniu dziecka szybko wróciła do pracy, bo szczerze nienawidziła czasu "uziemienia". "Wszyscy wiedzą, że bycie mamą, która została w domu, to przede wszystkim zabawy z dzieckiem, spotkania z innymi mamami, rozkoszowanie się kąpielami, a podczas drzemki przygotowywanie trzydaniowego obiadu dla partnera. To relaksujący czas, kiedy możesz ćwiczyć jogę i nadrobić zaległości w ulubionych programach lub wykonać kilka czynności DIY, które znalazłaś na Pinterest. Takie podejście to błąd. Niestety ja też tak myślałam" - wspomina kobieta. "Kiedyś przeczytałam artykuł, że zostanie w domu z dzieckiem to praca na 2,5 etatu, bez wynagrodzenia, prawa do chorobowego czy innego urlopu wypoczynkowego. To ciągła orka, o której tak mało się mówi" - dodaje w tekście cytowanym na portalu cafemom.com. I tutaj w pełni się z nią zgadzam. Bycie mamą to praca na pełen etat i nie możesz nić tu zrobić na pół gwizdka, bo społeczeństwo ci tego nie daruje. Usłyszysz, że przecież mogłaś dłużej karmić piersią, to by tak nie chorowało, albo gotować mu smaczniejsze posiłki, czytać więcej bajek, chodzić na rozwijające zajęcia… czy każdą inną rzecz - wstaw dowolnie.
Pisząc to, siedzę wepchnięta gdzieś pomiędzy zabawkową kuchnię, a tor dla samochodzików, bo jak tylko siadam przy biurku, moje dziecko krzyczy "maaaaaaaaaaaamaaaaaaaa tuuuuuuuu".