Kamil Stawiarz - młody mężczyzna, pełen chęci do życia i walki o zdrowie. Jego droga, w sumie nigdy nie była usłana różami. A problemy zaczęły się jeszcze... przed narodzinami. Mama, będąc w ciąży, dowiedziała się, że ma guza, którego trzeba pilnie usunąć. Dlatego Kamil musiał przyjść na świat przed terminem, co spowodowało wiele komplikacji.
Chce podzielić się swoją historią z innymi, by udowodnić wszystkim, że warto walczyć o siebie, o swoje zdrowie, chociaż nie wszystko się udaje i przychodzą chwile zwątpienia. Najważniejsze jest jednak jego zdaniem to, by doceniać wsparcie bliskich osób, które pokazują w ten sposób, jak bardzo im na nas zależy.
Zdrowie dziecka jest najważniejsze dla rodziców. Niestety czasem życie rzuca pod nogi kłody. Tak było w przypadku mamy Kamila. Kobieta spodziewała się swojego pierwszego dziecka, gdy nagle jej stan zdrowia zaczął się pogarszać. Pojawiły się problemy ze wzrokiem. Kobieta zgłosiła się do lekarzy, wykonała odpowiednie badania. Nie spodziewała się jednak diagnozy, którą niebawem przyszło jej usłyszeć - guz na przysadce mózgowej. Od tego momentu rozpoczęła się walka z czasem.
Lekarze podjęli decyzję, by wcześniej zakończyć ciążę. Było to bardzo ryzykowne dla dziecka, jednak jeśli mieli ocalić matkę, to nie mogli czekać. To były bez wątpienia dramatyczne chwile dla całej rodziny, a samo wspomnienie ich, jest dla wszystkich bardzo bolesne.
Kamil urodził się przez cesarskie cięcie w ósmym miesiącu ciąży. Dodajmy, że wszystko działo się 26 lat temu, wówczas takie sytuacje były dużo bardziej ryzykowne. Wiele dzieci umierało.
Urodziłem się jako wcześniak. Sytuacja nie była dobra, moje życie było zagrożone, mama wymagała pilnej operacji. Lekarze zapytali ojca, czy mają ratować dziecko, czy matkę. Odpowiedział: oboje. Po chwili znów powtórzyli to pytanie, jednak mój ojciec dobitnie odpowiedział po raz kolejny: oboje. Macie ratować oboje
- opowiada Kamil. I chociaż nie dawno mu wiele szans - udało się. Z powodu wcześniactwa miał problemy z oddychaniem, prawie rok był pod respiratorem, walcząc o swoje maleńkie i kruche wówczas życie. Wielu lekarzy, którzy opiekowali się noworodkiem, było w szoku. Mówiono, że w tym maleńkim ciałku drzemie ogromna siła i chęć życia. Często nie udawało się uratować starszych dzieci, a co dopiero wcześniaka, który nie miał początkowo dobrych rokowań. Kamil był trzykrotnie przywracany do życia. Zakładano, że nawet jeśli przeżyje, to nie będzie samodzielnie chodził, ani nawet jadł. Dzięki jednak wysiłkom lekarzy z Krakowskiego Szpitala Prokocimia na intensywnej terapii oraz jego rodzicom ten scenariusz się nie spełnił.
Mama Kamila - Mirosława tuż po porodzie przeszła kilkugodzinną operację. Jej mąż, a ojciec Kamila na zmianę czuwał przy żonie i przy nowo narodzonym synu. Trudno sobie wyobrazić, jak ciężkie musiały być to chwile. Na szczęście stan kobiety szybko poprawił. Wszystko się powiodło i dziś może patrzeć na twarz ukochanego syna.
Rodzice chłopaka mogli go zabrać do domu dopiero po tym, jak zdać specjalistyczny kurs medyczny oraz zdać kurs pierwszej pomocy. To było dowodem na to, jak kruche jest życie ich dziecka i jak niewiele brakuje, by mogli go stracić.
Kamil przyznaje, że po dwóch latach jego życie już nie było zagrożone. Wszyscy byli pozytywnej myśli. Rozpoczęła się walka o jego zdrowie. Chłopak urodził się z mikrocją, z nieukształtowaną małżowiną uszną po stronie prawej i z brakiem przewodu słuchowego (tzw. atrezją). Lekarze ze Szpitala z Prokocimia nie dawali małemu Kamilowi szans na chodzenie na samodzielnie jedzenie. Jego rodzice jednak nie poddawali się. I dzięki ich wysiłkowi, dziś ich syn funkcjonuje samodzielnie.
Najważniejsze było jednak to, by zrekonstruować ucho. Wszystkim wydawało się, że jest to realne do zrobienia, niestety okazało się bardzo trudne, bolesne i kosztowne zarazem.
Rodzice wraz z Kamilem szukali specjalistów, którzy podjęliby się zrekonstruowania zdeformowanej małżowiny usznej. Od 15. roku życia Kamil przeszedł aż osiem operacji w Krakowskim Szpitalu Rydgiera. Niestety okazały się one nieudane, co załamało chłopaka. Do tego w szpitalu został zarażony gronkowcem złocistym typu MSSA. Te wszystkie przeżycia sprawiły, że chłopak nabawił się stanów lękowych i depresyjnych.
Dziś Kamil ma 26 lat i wciąż zmaga się z konsekwencjami tych nieudanych operacji. Z tego powodu jest na rencie. Chociaż skończył zawodówkę i liceum zaoczne, nie ma możliwości, by podjął pracę. Z powodu stanów lękowo-depresyjnych nie może też zdać prawa jazdy, a zawsze marzył o tym, by móc samodzielnie prowadzić samochód.
W 2019 r. zacząłem znowu walczyć i szukać lekarza, który mi pomoże i zrekonstruuje ucho. Trafiłem do wielu specjalistów, którzy niestety nie chcieli podjąć się kolejnej operacji, głównie z powodu blizn i błędów, które były popełnione przez lekarzy kilka lat wcześniej. Szukałem pomocy w Polsce i za granicą. Były chwile zwątpienia, ale ciągle wierzyłem, że znajdzie się ktoś, kto mi pomoże
- opowiada Kamil. Szansa, na spełnienie jego marzenia pojawiła się w 2020 roku. Wówczas znany polski profesor stwierdził, że zoperuje chłopaka. Koszt operacji wyniósł aż 160 tys. zł. Założono zbiórkę internetową i po roku zebrano niezbędne fundusze. Niestety lekarz się wycofał, przyznał, że operacja jest zbyt ryzykowna.
Ta informacja znów mnie załamała, jednak dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół walczyłem dalej. Znalazłem nowego lekarza, który chce się podjąć rekonstrukcji, jednak termin wciąż się odwleka, co jest niepokojące. Operacja ma się odbyć w tym roku i mam nadzieję, że tak będzie. Czekam na termin. Nie wiem już czasami, co mam robić i gdzie szukać pomocy. Chciałbym być zdrowy, mieć dziewczynę, założyć rodzinę. Wierzę, że moje marzenie się kiedyś spełni
- relacjonuje Kamil.
Po przebytej operacji pani Mirosława nie dość, że musiała walczyć o jego życie i zdrowie, to dowiedziała się też, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci. I tu jednak życie ją zaskoczyło.
12 lat temu moja mama urodziła brata, Damiana. Wszyscy jej mówili, że nie będzie miała dzieci, a tu taka niespodzianka. Jak byłem mały, to zawsze prosiłem ją o rodzeństwo, nie rozumiałem, że to dla niej bolesny temat. Cieszę się, że mój brat jest zdrowy, rozwija się prawidłowo, jest już wyższy ode mnie.
- opowiada nam Kamil. Przyznaje, że obecność młodszego brata jest dla niego bardzo budująca. "Zawsze o nim marzyłem, jesteśmy przyjaciółmi i zawsze możemy na siebie liczyć" - mówi. Dzięki wsparciu swoich najbliższych nasz czytelnik nie poddaje się.
Chcę, żeby ludzie poznali moją historię, wiedzieli, że warto walczyć o siebie. Poznałem w życiu wielu fantastycznych ludzi, którzy chcieli mi pomóc, pokazali, że zależy im na mnie, na drugim człowieku i to jest piękne. Warto pamiętać, że nie jesteśmy sami i nie powinniśmy się poddawać w walce o własne marzenia
- podsumowuje chłopak. O swojej historii miał już okazję opowiadać w programie Anny Dymnej, co jak przyznaje, było dla niego niesamowitym przeżyciem. Wierzy w lepsze jutro i to, że w końcu jakiś lekarz podejmie się naprawy tego, co nie udało się przed laty, a on będzie mógł cieszyć się zdrowiem i spokojnym życiem wśród najbliższych. Chciałby znaleźć dziewczynę i być taki, jak inni. To jest jego priorytetem i marzeniem, które wierzy, że w końcu się spełni.