"Co robisz, zaraz dostaniesz w tyłek!", "Dawaj pasek", "Szykuj się na lanie!", "Teraz popamiętasz!", "Do kąta!", "Na kolana!" - takie określenia jeszcze kilkadziesiąt lat temu często były kierowane do dzieci. Kary, a także niestety i przemoc, były na początku dziennym. Niektóre z nich do dziś szokują. Na szczęście czasy się zmieniły i dziś dzieci są wychowywane w zupełnie inny sposób. We współczesnej pedagogice i psychologii zaleca się odejście od systemu kar i nagród. Chodzi o to, żeby nie wiązać systemu motywacyjnego dziecka z zewnętrznymi faktorami, jakimi są właśnie chęć uniknięcia kary bądź zdobycia jakiejś nagrody.
Wiele lat musiało upłynąć, zanim ludzie zrozumieli, że "zwykły klaps" wcale nie jest taki zwykły i może wyrządzić w psychice dziecka wiele szkód. Taka agresja rodzica wobec dziecka to zawsze nic innego, jak brak umiejętności radzenia sobie z własnymi emocjami. "Nie umiem przetłumaczyć swojemu dziecku pewnych kwestii, to je wymuszę siłą". A przecież dziecko nie powinno się słuchać rodziców, tylko dlatego, że się ich boi. Przecież mama i tata to najbliższe mu osoby, którym powinien ufać i które powinny zapewniać mu bezpieczeństwo i bezwarunkową miłość.
Niegdyś podejście było zupełnie inne. Nie tylko tzw. zwykły klaps nie robił na nikim wrażenia, stosowano wiele innych dziwnych i wywołujących dziś skrajne emocje kar. I dorośli ludzie, wspominając je... mają grymas na twarzy. Jest to więc bez wątpienia głęboka rysa na ich dzieciństwie i coś, o czym często woleliby zapomnieć.
Zapytałam swoich znajomych, z jakimi karami spotkali się oni bądź ich rodzice w dzieciństwie. Najczęstszą odpowiedzią był klaps i stanie w kącie (zawsze twarzą do ściany). Co ciekawe, wymieniły to prawie wszystkie osoby, z którymi rozmawiałam, które były karane w dzieciństwie!
Klapsy od mamy, taty, babci już nawet chyba nie robiły na mnie wrażenia. Zawsze najbardziej się wstydziłam, by nikt tego nie widział np. żadna koleżanka czy kolega. Kiedyś pamiętam, że dostałam od mamy lanie na podwórku i widziały to dzieci na placu zabaw. Było mi tak potwornie wstyd. Bo właśnie chyba nie "ból tyłka" był karą, a ten wstyd, który się z tym wszystkim wiązał
- wspomina Iza z Białegostoku. Dodaje też, że sama nigdy nie uderzyła swojego dziecka i nigdy tego nie zrobi. Stawia na rozmowę i chociaż czasem też czuje się bezsilna i ma ochotę wybuchnąć, to zawsze wtedy sobie przypomina sytuację ze swojego dzieciństwa, gdy przestraszone na podwórku dzieci patrzyły, "jak dostaje w tyłek".
Klapsy jako małe dziecko dostawała także Paulina:
Ja dostawałam klapsy. To nic nadzwyczajnego, ale teraz to już jest totalnie nie do pomyślenia, to jest mega krytykowane. A wszystko dlatego, że zaczęłam przeklinać do babci i mój tata się wnerwił. Miałam wtedy 3 lata i często chodziłam do sąsiadów. A że tam wszyscy przeklinali, chciałam być taka "fajna" jak oni, mega dziwne jest to, że ja to pamiętam tak dobrze, miałam wtedy tylko 3 lata...
- opowiada. Ta sytuacja pokazuje, jak wiele emocji wywołała kara w postaci klapsa, że zapadła w pamięci tak małego dziecka! A przecież trzylatka zapewne nawet nie rozumiała używanych przez siebie słów. Wystarczyło jej przetłumaczyć, że są obraźliwe i złe.
Ja też dostawałam klapsy, ale to dlatego, że nie chciałam jeść...
- dodaje Ola. I takich historii jest całe mnóstwo. Klapsy były dosłownie za wszystko i prawie wszyscy je akceptowali i tolerowali. A jeśli nie, to nie reagowali, widząc, że ktoś je daje dziecku.
Klasykiem było też stanie w kącie. Moi rozmówcy przyznali, że w ich przypadku często była to łagodniejsza forma kary. "Jak nabroiłam, ale nie aż tak bardzo, to zawsze stałam w kącie, zawsze twarzą do ściany. Oczywiście jak zrobiłam coś gorszego, to oczywiście wchodziły klapsy" - opowiada Kaja.
Niektórzy rodzice i dziadkowie byli "bardziej kreatywni" w wymyślaniu dzieciom kar. Tym bardziej są one szokujące i bulwersujące. Jak można w ten sposób traktować swoje pociechy i wnuki, które przecież potrzebowały miłości i poczucia bezpieczeństwa, a nie uczucia strachu i obawy przed bliskimi...
Mój dziadek był bardzo nerwowy. Wystarczyło naprawdę niewiele, by dawał klapsy czy inne kary. Przy wejściu do domu był taki wieszak na płaszcze i jak się zezłościł, to wieszał nas, czyli mnie i siostrę za spodnie na tym wieszaku. I tak wisiałyśmy kilka minut. Pamiętam, że zawsze bardzo się bałam, że spadnę i coś mi się stanie. Mówiłam o tym rodzicom, ale nigdy nie zareagowali, w ogóle to bagatelizowali, co jest chyba w tym wszystkim najbardziej przykre
- mówi Iwona. Przyznaje, że sama jest matką i gdyby dowiedziała się, że ktokolwiek krzywdzi jej córki, to "nie ręczy za siebie", ale co kluczowe - na pewno by zareagowała. "Jestem matką i moim zdaniem jest to, żeby chronić swoje dzieci" - dodaje.
Jeden z moich znajomych opowiedział mi także, że jako dziecko kazano mu... klęczeć na workach z grochem. Jego babcia wsypywała do specjalnego materiałowego woreczka groch i kładła go w kącie, a on musiał na nim klęczeć, zazwyczaj przez kilka minut.
Dzisiaj zastanawiam się, co to w ogóle za metody wychowawcze, jakiś terror stosowany wobec dzieci, chora akcja. I jak o tym myślę, to mam żal do mamy, która nie wtedy nie obroniła. Chociaż sama nie stosowała takich metod, to się im też nie sprzeciwiała
- opowiada Kamil. Przyznaje, że raz za zbicie wazonu klęczał na workach z grochem przez cały wieczór. Potem miał siniaki na kolanach od grochu. "Miałem chyba 7 lat, byłem dzieciakiem, który podczas zabawy strącił i zbił wazon. Długo kazali mi klęczeć, pamiętam, jak płakałem, bo tak bolały mi kolana..." - wspomina dorosły już mężczyzna. I dodaje, że mówiąc mi o tym, ma ochotę się rozpłakać, jak myśli, że ktoś mógłby tak skrzywdzić jego dziecko.
Kary były też stosowane w przedszkolach. Michał pamięta, jak panie kazały przez długi czas kręcić nadgarstkami w górze, co nazywało się "wkręcaniem żaróweczek". Wiele dzieci (które miały trzy, czy cztery lata!) płakało, ponieważ bolały je małe rączki. Kary były też zbiorowe, czyli często obrywało się za innych.
W niektórych placówkach było jeszcze gorzej i malutkie dzieci były... zamykane w schowkach!
Do przedszkola chodziłam na początku lat 90. Typowe przedszkole w środku ursynowskiego blokowiska. Grupy duże, dzieci hałaśliwe, a panie nauczycielki chętnie stosowały kary. Najsurowszą było zamykanie w schowku na kapcie i leżaczki do leżakowania. Było tam ciemno, ciasno i trochę śmierdząco. Ja nigdy tam nie trafiłam, ale byli tacy, co do kanciapy trafiali regularnie. Panie oczywiście nie zapalały tam światła.
- mówi mi Patrycja. Co ciekawe, przez wiele lat jej rodzice nie mieli o tym pojęcia. "O całej sytuacji powiedziałam mojej mamie po latach. Wypłynęła podczas wspomnień z dzieciństwa przy stole. Moja mama była w szoku, pytała, czemu nic nie mówiłam, że takie rzeczy się dzieją. Czemu? Bo dziecko nie wie zwyczajnie, że tak nie powinno być. Skoro rodzice dali mnie w to miejsce, to pewnie dlatego, że jest dobre. Skoro pani zamyka w schowku, znaczy, że tak powinno być i tak się robi. Smutne". Podkreśla, że stara się jak najwięcej rozmawiać ze swoimi pociechami, by one nie wahały jej się mówić o wszystkim, co wydaje im się złe. Dzięki temu wierzy, że miałaby szansę zareagować, gdyby jej dzieciom działa się jakakolwiek krzywda. Dziś wie, że akurat jej mama też pewnie by zareagowała, jednak nawet nie była świadoma, że coś niepokojącego może się dziać w przedszkolu, w którym zostawia swoją córkę, wierząc, że panie się nią właściwie zaopiekują.
Doświadczasz przemocy domowej? Szukasz pomocy? Możesz zgłosić się na przykład do Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia". Bezpłatna infolinia czynna jest całodobowo pod numerem telefonu 800 12 00 02. Więcej informacji znajdziesz na tej stronie: www.niebieskalinia.org.
Jeśli występuje zagrożenie życia - dzwoń na numer alarmowy 112.