Współcześnie rodzice często już we wrześniu ustalają szczegóły dotyczące różnych wydarzeń w przedszkolach i szkołach (chodzi rzecz jasna o młodsze klasy). Niestety, uważam, że wiele mam i to zazwyczaj tych najgłośniej krzyczących jest obłudnych. Wymuszają na innych zasady, których same nie stosują. I jeszcze udają, że nic się nie wydarzyło.
Jedną z poruszanych podczas pierwszego zebrania w przedszkolu kwestii były urodziny dzieci. Wychowawczyni powiedziała, że zrobi tak, jak zadecydują rodzice, jednak odradza z góry przynoszenie tortów i ciast. I rodzice oczywiście, dogadali się. Szkoda tylko, że tego nieliczni się do tych zasad stosują.
Moje dziecko chodzi do grupy maluszków, czyli trzylatków. Na zebraniu rodziców ktoś zapytał, co maluchy mogą przynosić na urodziny, bo wiadomo, że fajnie byłoby coś dać kolegom i koleżankom. Najgłośniej krzyczały dwie matki. Zrobiły wszystkim wykład o szkodliwości cukru dla zdrowia dzieci w tym wieku itp. I fakt, też unikam dawania słodyczy swojemu maluchowi, jednak nie widziałam powodu, by stanąć i umoralniać z tego powodu wszystkich wokół, którzy mogą mieć przecież odmienne zdanie. Są jednak osoby, które mają chyba wewnętrzną potrzebę narzucania innym swojego zdania i swoich metod wychowawczych i mam zasadę, że bez względu na to, czy się z nimi zgadzam, czy nie - nie wdaję się w dyskusję.
Ktoś zaproponował owocowe urodzinki, jednak większość kręciła nosem, "że co to za frajda". Bo przecież maluchy wcale nie będą się cieszyć z jedzenia czy dostania owoców. Moim zdaniem pomysł wspólnego owocowego biesiadowania był całkiem niezły, ale nie będę się przecież kłócić z kilkudziesięcioma najeżonymi mamami.
Szybko ustalono, że dzieci mają z okazji swoich urodzin nie przynosić żadnych cukierków, kinderków itp. No i super, nie ukrywam, że mi to pasuje. Niestety nieco dłużej zajęło ustalenie rodzicom, co mogą przynosić trzylatki, by z okazji urodzin podarować coś kolegom lub koleżankom.
Propozycje były różne - kolorowanki, naklejki, tatuaże, breloczki. Najwięcej pozytywnych emocji wzbudziły jednak tzw. zdrowe słodycze, które można teraz znaleźć w każdym sklepie. Wszyscy byli zgodni, wychowawczyni przyklasnęła temu pomysłowi i sprawa wydawała się zakończona. Aczkolwiek, jak się okazało - nie do końca.
Pierwsze urodziny miały miejsce tuż po wywiadówce i tu moja pociecha wróciła z naklejkami. Kilka dni później syn dostał od dziewczynki, która kończyła cztery latka, kolorowy breloczek w kształcie zwierzątka i balonik. Wyglądało na to, że rodzice stosują się do tego, co sami ustalili.
W listopadzie przyszła nasza kolej. Pojechałam do sklepu, w poszukiwaniu zdrowych batoników. W grupie jest 26 osób, za tzw. owocowe ślimaczki, które wiem, że większość dzieci lubi, a do tego nie zawierają cukru, zapłaciłam około 130 zł. Do tego dokupiłam każdemu balonik w kształcie dinozaura i naklejkę. Wszystko zapakowałam w woreczki i przewiązałam wstążeczką. Całość kosztowała niecałe 200 zł, ale trudno, w końcu dziecko urodziny ma raz w roku.
Wiem, że maluchy cieszyły się z paczuszek, widziałam, jak w szatni pokazywały je rodzicom. Ich rodzice też wydawali się zadowoleni, bo dziecko dostało coś zdrowego i smacznego jednocześnie.
Jakież było moje zdziwienie, gdy dwa tygodnie później mój syn wrócił do domu z lizakiem z popularnego dyskontu. Spoko, rozumiem, że dla kogoś kupowanie zdrowych słodyczy mogło być zbyt dużym wydatkiem. Tylko że w takim wypadku już lepszy byłby balonik, który przecież kosztuje grosze, a zawsze niesamowicie cieszy dzieci. I może bym też nie komentowała tej sprawy, gdyby nie inna kwestia. Lizaki rozdała dziewczynka, której mama najgłośniej krzyczała, że nie mamy prawa dawać dzieciom cukierków z okazji urodzin i robiła nam wykład o szkodliwości cukru przez ponad pół godziny!
Trzy razy dopytywałam swojego trzylatka, kto miał urodziny, ciężko było mi w to uwierzyć, że kobieta mogła być tak obłudna, bo inaczej tego nie nazwę. Jednak, gdy zobaczyłam w sieci zdjęcie jej córki, świętującej urodziny, to nie miałam wątpliwości, że mój syn się nie pomylił (co przecież u trzylatków jest możliwe).
Wielu rodziców, chyba też się zirytowało takim podejściem, bo teraz moje dziecko z okazji urodzin kolegów i koleżanek przynosi najczęściej lizaki. Ostatnio zdarzyła się też kinder czekoladka. Czasem zdarza się, że ktoś da jakieś naklejki lub balony. I najlepsze w tej całej historii jest to, że do ustalonych zasad stosują się zazwyczaj ci, którzy nie robili na wywiadówce zbędnego zamieszania, nie wyrywali się przed szereg. Rozumiem, że nie każdy chce wydawać pieniądze i kombinować, co dać dziecku do przedszkola. Tylko że w takim wypadku, nie wypada narzucać innym, co oni mają robić.
I chociaż nie udzielam się zbytnio na wywiadówkach, bo szkoda mi energii na dyskusję z kilkoma mamami, to obiecałam sobie, że w przyszłym roku, jak znów będą ustalenia odnośnie urodzin, to im to wytknę. Trudno, najwyżej będę "znienawidzona" w środowisku kilku najgłośniej udzielających się mam, jednak nie będzie tak, że one narzucają zasady, a same mają je głęboko gdzieś. Bo jeśli one mogą kupić paczkę lizaków za 15 zł, to czemu inni mają wydawać kilkukrotnie więcej?!
Moja siostra mówi mi, że powinnam się cieszyć, bo w jej przedszkolu jest "rywalizacja na torty". Dzieciaki przynoszą wymyślne ciasta, których w sumie wcale nie chcą jeść.
Jak Wasze dzieci świętują urodziny w przedszkolach? Czy też jest moda dawania innym dzieciom drobnych upominków? A może przygotowujecie jakiś poczęstunek?