Smak bez wątpienia się zmienia. Większość dzieci nie je wielu rzeczy, klasykiem są chyba ryby. Moje dzieci w każdy piątek wracają ze szkoły głodne, bo na stołówce serwowano właśnie ryby. Chyba że akurat były paluszki rybne, to jeszcze przejdzie. Jako rodzice często się denerwujemy, a przecież sami jako dzieciaki nie zawsze jedliśmy to, co dostawaliśmy na obiad w domu, czy szkole, uważając, że te dania są okropne i nie do jedzenia. A dziś zajadamy się nimi, że aż się uszy trzęsą.
Zapytałam swoich znajomych, czy mieli jakieś nietypowe dania i produkty, które jadali w dzieciństwie, co dziś wspominają z rozbawieniem, albo niekiedy i sentymentem. Okazuje się, że jest ich całe mnóstwo.
Osobiście jako dziecko uwielbiałam... przypalać słone paluszki. Robiłam to zazwyczaj po kryjomu, gdy rodzice nie widzieli. Przykładałam je do ognia na palniku, gdy akurat mama coś gotowała. Pamiętam, jak kiedyś wbiegła do domu przerażona, po okno było otwarte, a ona na podwórku poczuła smród tej spalenizny. Dziś uważam, że to musiało być obrzydliwe, o kwestiach zdrowotnych już nie wspominam. Rodzice oczywiście zabronili mi palenia paluszków (i ich konsumowania), jednak czasem "po cichaczu" zdarzyło mi się jakiegoś przypalić i zjeść.
Okazuje się, że nie tylko ja miałam chęć na palone rzeczy.
Jako dziecko uwielbiałam spalony, suchy. Odpalałam gaz w kuchni, brałam makaron jak do spaghetti i go opalam nad ogniem. Bawiłam się, że to jest papieros, ale chyba nie wiedziałam, jak jest z papierosami, bo go jadłam. Mama mówiła, że brzuch mnie rozboli i nie chciała, żebym to robiła, ale w sumie nigdy mnie ten brzuch nie rozbolał, więc nie do końca jej wierzyłam
- opowiada mi Karolina. Dodaje też, że "w życiu dorosłym nigdy nie paliła, ale nie wiem, czy ten makaron dołożył do tego trzy grosze". Dziś nie wyobraża sobie zajadania takiej nietypowej przekąski, aczkolwiek do teraz często się z niej śmieje.
Niektórym dziwne upodobania kulinarne pozostały do dziś. Przykładowo Iza, chociaż ma już prawie 30 lat nadal nie zje... jajek sadzonych bez ketchupu. O ile w domowym zaciszu nie wzbudza to sensacji, to jednak w hotelach czy jakichś knajpach wielokrotnie widziała, jak ludzie dziwnie na nią zerkają. Z kolei Monika jako dziecko uwielbiała... smalec prosto ze słoika. I co ciekawe, zostało jej to do dziś. "Żadne pieczywo mi do smalcu nie jest potrzebne, wystarczy łyżka" - żartuje.
Są też osoby, które podjadały jedzenie dla zwierząt, albo ziarno dla ptaków.
Miałam karmnik i zawsze z tatą wsypywaliśmy tam ziarno. Zawsze zostawiałam trochę w kieszeni i potem idąc do szkoły, podjadałam. Nie wiem dlaczego, w sumie wcale mi to tak bardzo nie smakowało
- śmieje się Marta. Dodaje też, że jej znajoma z kolei podjadała jedzenie dla psa, ponieważ "uwielbiała, jak chrupało".
Wiele osób, z którymi rozmawiałam, przyznało, że jako dzieci uwielbiało, jak się do wszystkiego dodawało maggi. Co zabawne, część z nich dzisiaj w ogóle jej nie używa i to nie tylko dlatego, że jest niezdrowa, ale po prostu nie smakuje im.
Maggi, zawsze i wszędzie. I dużo. Jako dziecko nie chciałam jeść rosołu, który na talerzu nie był aż brązowy od maggi
- przyznaje w rozmowie ze mną Sylwia. Dodaje, że zdarzało jej się polewać słynną przyprawą też inne dania, chociażby kotlety.
Z kolei mój znajomy Tomek wyznał, że jako dziecko nie jadł kanapek, jeśli mama nie polała ich maggi. Dziś uważa, że "to musiało być obrzydliwe i chyba ma uraz do tej przyprawy, bo nawet jej nie kupuje". Koleżanka Wiktoria piła z kolei maggi prosto z butelki i "na samą myśl o tym robi się jej dziś niedobrze". Co ciekawe dziwi się, że rodzice niespecjalnie jej tego zabraniali. Uważa, że chyba nie byli świadomi tego, że nie było to zbyt zdrowe, a już na pewno dla dziecka.
Wielu moich znajomych przyznało, że nietypowe dania, czy produkty jedli podczas wakacji u dziadków. Być może wynikało to z tego, że babcia i dziadek zawsze pozwalali na odrobinę więcej. Kto nie pamięta zapachu drożdżowych placków czy drożdżówek. I dziś przyznają, że chętnie, by takie coś zjedli, ale w żadnej restauracji, ani cukierni, nie dostaną "tego, co gotowała wtedy babcia".
Moja babcia zawsze dawała mi suchy chleb pomoczony wodą i posypany cukrem, to smak wakacji mojego dzieciństwa. Dziś uważam, że przecież to nie mogło być dobre, ale wtedy smakowało wybornie... Nawet w dorosłym życiu to powtórzyłam, jednak muszę przyznać, że nie było to dobre i kromka wylądowała w koszu
- opowiada Aleksandra. Podejrzewa, że smak chleba z wodą i cukrem sprzed lat był lepszy, bo wiązał się też z całą otoczką, czyli wakacjami, pobytem u babci, wsią, beztroską i oczywiście słodyczami, których wtedy nie było tyle co dziś.
Ewelina z kolei do dziś wspomina "kromkę chleba z masłem i rozgniecionymi poziomkami posypanymi cukrem każdego lata na wsi u dziadków" i przyznaje, że w dorosłym życiu już nigdy nie jadła niczego tak pysznego...
A czy Wam Drodzy Czytelnicy zdarzyło się jeść coś w dzieciństwie, co wspominacie z sentymentem, albo rozbawieniem?