Tata zastępczy: Wiem, jak to jest być wyzywanym i zastraszanym przez rodzinę biologiczną

Kilka lat temu Łukasz i Anna Skinderowicz-Kaliszewscy zdecydowali się na stworzenie rodziny zastępczej. Dziś mają pod swoją opieką trzech chłopców, jednego z nich adoptowali. Na co dzień ich dzieci borykają się z dysfunkcjami i niepełnosprawnościami, a oni sami z kulejącym systemem pieczy zastępczej i oporem urzędników.

Ewa Rąbek: Skąd pomysł stworzenia rodziny zastępczej? 

Łukasz Kaliszewski: To najprostsze i paradoksalnie jedno z najtrudniejszych pytań, które można zadać rodzicowi zastępczemu. Tu nie ma prostej odpowiedzi. Pomysł dojrzewał latami i wynika poniekąd z naszej ludzkiej konstrukcji psychoemocjonalnej oraz sposobu pojmowania świata. To trudne do zaakceptowania przez część ludzi, ale rodzicielstwo zastępcze i adopcja, o których zdecydowaliśmy pięć lat temu, nigdy nie były dla nas planem B, wynikającym np. z bezpłodności. Nie było przeciwwskazań, ale nie mamy biologicznego potomstwa.

Uznaliście, że ktoś musi zająć się dziećmi, których nikt nie chce?

Tak. I skoro one już pojawiły się na tym świecie, to nie ma sensu powoływać nowych bytów (śmiech). Dzieci umieszczone w rodzinach kiedyś dorosną, duża część z nich będzie funkcjonować samodzielnie, podejmować własne decyzje, dokonywać wyborów. Nasze wspólne "teraz" to przyszłość nie tylko ich oraz ich dzieci, lecz także nasza. Musimy podejmować próby przerwania zaklętych kręgów krzywdy, o którą nie prosiliśmy.

Zobacz wideo "12 lat temu nie miałam nawet pokoju, gdzie mogłabym nakarmić dziecko". Posłanka o nowym pomyśle Hołowni w sejmie

Jak się zostaje zawodowym rodzicem zastępczym?

Najważniejsza jest motywacja, a potem miesiące szkoleń, kursów, warsztatów i oczywiście praktyka. Musiałem zrezygnować z pracy zawodowej na rzecz zawodowego rodzicielstwa zastępczego i podpisania kontraktu z Warszawskim Centrum Pomocy Rodzinie, czyli pośrednikiem między rodziną a powiatem, który jest moim aktualnym pracodawcą. Taki wymóg. Zrezygnowałem z zarobków i perspektywy stabilnego zatrudnienia na rzecz "umowy śmieciowej" jako zawodowy tata zastępczy. Wiem, jak to brzmi. Nie żałuję, choć ludzie spoza tej bańki nie dowierzają, gdy słyszą o realiach finansowych. Moja żona Ania pozostała przy pracy zawodowej - jest wdrożeniowcem z branży IT - którą jakimś cudem dzieli z obowiązkami rodzica zastępczego, i jest w tym świetna. Ze względu na starania o adopcję straciła swego czasu posadę w państwowej firmie i teraz pracuje w sektorze prywatnym. Musieliśmy podejmować szybkie decyzje.

Czy pytanie, skąd bierzecie na to wszystko siły, brzmi banalnie?

Nie, ale i tak na nie nie odpowiem (śmiech). Dla nas ważniejsze są pytania niż odpowiedzi. Nie mówimy: "Nie damy rady", a pytamy: "Co możemy zrobić, aby dać radę? Co na to nasze zasoby? Ile mamy sił i czasu?". Trudne chwile się oczywiście zdarzają, a fabuła przykrych doświadczeń, braku wsparcia i zrozumienia jest dla rodzicielska zastępczego wyjątkowo wielowątkowa. Mówi się o tym zbyt rzadko, choć jesteśmy w fazie kryzysu. Nie chodzi o narzekanie, ale o pokazanie obydwu stron księżyca, a musi pani wiedzieć, że rodzicielstwo zastępcze jest trochę jak lądowanie z misją ratunkową na obcej planecie, gdzie prawie wszystko jest inne, poziom oddalenia od naziemnej bazy bywa duży.

Chodzi o niezrozumienie osób, które decydują się zaopiekować obcymi dziećmi?

Też. Jesteśmy trochę jak odległe satelity z innego uniwersum, o którym część ludzi słyszała sporo legend i jeszcze więcej plotek. Dzieci będące pod naszą opieką traktujemy jak własne, choć budzi to sprzeciw urzędników, pojawiają się zarzuty o "zbytnie zaangażowanie". Osobiście usłyszałem od dyrektorki jednego z urzędów kontrolujących pieczę, że "to są dzieci umieszczone w jakimś systemie".

Jak pionki w grze?

Tak, a my nie zgadzamy się na takie ujęcie. My - nie jakiś bezosobowy, bezimienny system - karmimy, kąpiemy i przytulamy nasze dzieci, zarywamy dla nich noce, wozimy do diagnostów, pracujemy z nimi w domu i krok po kroku, podejmujemy żmudny wysiłek budowania w nich poczucia bezpieczeństwa, bycia zauważonym, potrzebnym i chcianym. "TE dzieci" - jak czasem słyszymy z ust zakłopotanych dorosłych - żyją z nami w naszych domach i rodzinach, a nie w jakimś systemie. Doznałaby pani szoku, jeśli wiedziałaby pani, jakie sytuacje dzieją się na linii rodziny-urząd. W niektóre aż ciężko uwierzyć.

'Dzieci będące pod naszą opieką traktujemy jak własne, choć budzi to sprzeciw urzędników, pojawiają się zarzuty o zbytnie zaangażowanie.'
'Dzieci będące pod naszą opieką traktujemy jak własne, choć budzi to sprzeciw urzędników, pojawiają się zarzuty o zbytnie zaangażowanie.' Shutterstock/RGG Media

Przyznaję, że nie jest łatwo zachować równowagę między rolą opiekuna gotowego dla dziecka rzucić się do walki z bezduszną biurokracją a opiekunem kochającym, czułym, uważnym i zawsze obecnym. Wysoka wrażliwość i empatia odporne na ciosy i stratę - to są rzeczy, których rodzicielstwo zastępcze będzie zawsze wymagać od świadomych opiekunów. Bo jak inaczej poradzić sobie ze świadomością, że dziecko zmarło lub przez zbyt późną i karygodną decyzję dorosłego w sędziowskiej todze ma wrócić do swojego oprawcy? Oprawcy, który być może nie dostał szansy domu zastępczego 20 lat wcześniej - wtedy, gdy sam jeszcze był ofiarą... Sędziowie, kuratorzy i koordynatorzy, którzy czują rodzicielstwo zastępcze oraz potrzebę dziecka, są w zdecydowanej mniejszości, i też nie mają łatwo.

Na jakie środki finansowe od państwa mogą liczyć rodzice zastępczy? 

To około 1300 zł dla jednego dziecka w rodzinie zastępczej. Gdy jest niepełnosprawne, jest to "aż" lekko ponad 200 zł więcej. Porażający dobrobyt (śmiech). Co najmniej połowę tej sumy pochłoną pampersy i nawilżane chusteczki oraz podstawowe środki pielęgnacyjne. Jeśli już mowa o pieniądzach, a o nich trzeba chcieć rozmawiać, to przepaść między finansowaniem rodzin zastępczych i przebywających pod ich opieką dzieci a placówkami jest zatrważająca. Średni koszt pobytu dziecka w stołecznych placówkach w 2022 r. wynosił ok. 13 tys. zł [najniższa średnia stawka miesięczna ze względu na potrzeby dziecka wynosiła prawie pięć tys. zł, najwyższa - ponad 20 tys. zł, zarządzenie jest informacją publiczną, każdy może to sprawdzić - przyp. red.].

Skąd się biorą te różnice, mimo że rodziny ponoszą proporcjonalnie te same koszty, a nie mają na taką skalę wsparcia prywatnych i państwowych darczyńców?

Nie wiem. Należałoby to pytanie zadać w radach powiatów, w ratuszach miast, urzędach gmin, a także w urzędach sprawujących kontrolę nad opieką instytucjonalną i rodzinną, czyli w PCPR-ach, MOPR-ach i innych instytucjach Organizatora Pieczy Zastępczej. Rodziny od lat zadają te same pytania, ale jednoznacznej odpowiedzi na poziomie ustawodawczym i wykonawczym nie widać. Wszyscy pracujemy na umowach śmieciowych. Pierwsi z nas już płaczą z powodu emerytur, których chyba woleliby nie dożyć - wyzuci i wypluci przez wspomniany system, bez wsparcia i godnej emerytury po latach, dekadach ratowania dzieci w potrzebie. 

Chłopiec, którego adoptowaliście, jest już formalnie waszym synem. A co z pozostałą dwójką? 

Tak, nasz syn jest z nami ponad cztery lata, znamy się od pięciu lat, bo przez blisko rok odwiedzaliśmy go w ośrodku. Miał być naszym pierwszym dzieckiem w pieczy, ale ze względu na przedłużającą się niepotrzebnie procedurę zdecydowaliśmy się go adoptować, aby szybciej znalazł się w domu i zaczął nadrabiać potężne deficyty rozwojowe i zaniedbania opiekuńcze. To trudny przypadek, bo mamy do czynienia z dużą niepełnosprawnością, najpewniej neurogenetyczną, i wieloukładowym obciążeniem. W międzyczasie był z nami ponad dwa lata kolejny chłopiec z fatalną i skomplikowaną sytuacją rodzinną, którą w dużej mierze udało się nam doprowadzić do porządku, co przy opieszałości urzędniczej rzadko kiedy jest proste. Obecnie mamy pod opieką długoterminową jeszcze dwóch chłopców w wieku trzech i pięciu lat, obaj z niepełnosprawnościami i specjalistycznymi potrzebami.

'To, czego możemy się obawiać, to przyszłość dzieci, gdy nas zabraknie, ale to akurat dotyczy wszystkich rodziców.'
'To, czego możemy się obawiać, to przyszłość dzieci, gdy nas zabraknie, ale to akurat dotyczy wszystkich rodziców.' Shutterstock/Halfpoint

Czy martwicie się, że biologiczni rodzice chłopców kiedyś się o nich "upomną"? 

Nie. Są nieobecni w życiu chłopców, pozbawieni władzy rodzicielskiej i bez kontaktów z dziećmi, dla których zdecydowaliśmy się zostać opiekunami prawnymi, by maksymalnie rozszerzyć opiekę. Sytuacja nie zawsze wygląda tak komfortowo - wiemy, jak to jest być stalkowanym, wyzywanym i zastraszanym przez rodzinę biologiczną, a prewencji brak. Nie pomaga sąd, policja, organizator.

Brak procedur. Musimy radzić sobie sami. To, czego możemy się obawiać, to przyszłość dzieci, gdy nas zabraknie, ale to akurat dotyczy wszystkich rodziców. Starszy chłopiec jest zgłoszony do adopcji zagranicznej, którą postrzegamy jako szansę dla niego na lepsze życie ze względu na bardzo rzadki zespół genetyczny, dla którego brakuje lekarzy specjalistów w naszym kraju. Niestety uniemożliwiono nam wyjazd do Stanów, gdzie znaleźliśmy dla niego lekarzy, a długiej kolejki chętnych do przysposobienia brak. Stąd decyzja o adopcji zagranicznej. Drugi z chłopców jest nadal w złożonej ścieżce diagnostycznej. Obaj są przekochani i nie ma dnia, by nas czymś pozytywnym nie zaskoczyli. 

Skąd trafili do was wasi chłopcy?

Wprost z interwencji albo w efekcie naszych starań zostali przeniesieni z placówek do środowiska rodzinnego. Widzimy, jak zmiana otoczenia na ciepłe, naturalne i domowe warunki ze stałymi opiekunami wpływa na nich pozytywnie. Czasem wracamy do starszych zdjęć i nagrań - efekty widać gołym okiem. Sami są najlepszym, żywym przykładem na to, co może zadziać się z dzieckiem, gdy otrzyma dom i rodziców. To najlepsza strona rodzicielstwa zastępczego - świadomość, że chociaż nie zmienimy całego świata, to przynajmniej zmienimy świat choćby niektórym spośród dzieci, o których ów świat nieomal zapomniał. A teraz ten świat mogą z nami zwiedzać i czerpać z niego tyle, ile są w stanie.

A jak wygląda wasz typowy dzień?

Nie zaskoczę nikogo - nasz dzień kręci się wokół dzieci i ich potrzeb. Coraz lepiej wychodzi nam też myślenie o własnych potrzebach i małych przyjemnościach, ale tego w rodzicielstwie zastępczym trzeba się na nowo nauczyć. Nasz syn uczęszcza do szkoły specjalnej, średni z chłopców z racji swoich ograniczeń jest w edukacji domowej i szykujemy go powoli do zajęć rewalidacyjnych w ramach, powiedzmy, zerówki. Najmłodszy ma jeszcze czas, uczymy go w domu i ćwiczymy zachowania społeczne na zewnątrz, by w dobrym dla siebie momencie mógł pójść do prywatnego przedszkola terapeutycznego.

Jakiej pomocy potrzebują teraz rodziny zastępcze?

Trzeba powiedzieć o tym głośno: przy braku systemowych zmian i solidnej kampanii informacyjnej, która promowałaby słodko-gorzką, złożoną prawdę zamiast żerującej na altruizmie narracji o misjonarstwie w laurkowej oprawie rodem ze stockowego zdjęcia, mało co realnie zachęca potencjalnych kandydatów do zostania domem zastępczym dla fantastycznych, ale i szalenie wymagających dzieciaków. Nikt nie zachęci do zawodowej rodziny zastępczej groszową "umową śmieciową", brakiem wsparcia w wielu polskich urzędach, które "ustawę o pieczy" interpretują tak skrajnie, jak się tylko da (bądź wcale nie wypełniają jej zapisów).

Ale też perspektywą emerytury na poziomie socjalnej, wykluczeniem społecznym, które ma nierzadko miejsce w "pieczy", i ciągłymi przepychankami z urzędnikami (o wsparcie dla dzieciaków, dla rodziny, o środki, których wymaga specjalistyczna opieka, o dokumenty, koniec końców o uwagę i masę innych spraw). Potrzeba nam zostać dostrzeżonymi przez społeczeństwo i urzędników, a także przez niebędące tu bez winy same rodziny zastępcze jako grupa zawodowa, która musi wreszcie nauczyć się mówić głośno o potrzebach swoich i dzieci, a te mają związek m.in. z zapleczem socjalnym. Resztę, czyli miłość i kilka małych cudów, weźmiemy już na siebie. Większość z nas jest w tej dziedzinie zadziwiająco operatywna. 

Więcej o: