Jaś nie mógł moczyć głowy, Asia do dziś nie jeździ na rowerze. "To typ rodzica, który pacyfikuje"

Są zapobiegliwi, martwią się o bezpieczeństwo swoich dzieci dużo bardziej, niż rodzice rówieśników. Często przeradza się to w konkretne zakazy: zakaz jazdy na rowerze, zakaz wchodzenia do kuchni, zakaz wchodzenia do wody.

Kierują się dobrymi pobudkami - najważniejsze jest dla nich dobro i bezpieczeństwo dziecka, są gotowi zrobić wszystko, żeby ochronić je przed tym, co w ich przekonaniu mogłoby je zranić fizycznie lub psychicznie. Nad swoimi pociechami roztaczają parasol, który ma zapobiec wszelkiemu złu. Czasem mówi się, że kochają za bardzo. Nadopiekuńczy rodzice nie zawsze wiedzą, kiedy nieco się wycofać i pozwolić dziecku odetchnąć pełną piersią. Czasem przenoszą na pociechę swoje lęki i ich pociechy wchodzą w dorosłe życie bez elementarnych umiejętności, które są potrzebne w życiu codziennym. 

Zobacz wideo "12 lat temu nie miałam nawet pokoju, gdzie mogłabym nakarmić dziecko". Posłanka o nowym pomyśle Hołowni w sejmie

Zakaz jazdy na rowerze

"Na komunię dostałam rower i już samo to było powodem kłótni w rodzinie, bo przecież dziewięciolatka jest za mała 'na takie coś'. Nie miałam pozwolenia na jazdę na rowerze nawet wokół domu, bo przecież się połamię, a 'nikt ze mną po szpitalach jeździł nie będzie'" - wspomina Asia (nazwisko do wiadomości redakcji), która wychowała się na wsi w województwie mazowieckim. "Dziś mam 28 lat i ledwo jeżdżę na rowerze, a gdy coś nadjeżdża z naprzeciwka, wpadam w panikę. Kilka lat temu pojechałam z narzeczonym do Łeby i chcieliśmy zrobić sobie rowerową wycieczkę na wydmy ruchome w Słowińskim Parku Narodowym. To była katastrofa. Nadmienię, że moja mama też nie umie jeździć na rowerze" - dodaje.

'Do dziś nie umiem pływać i chyba nigdy się nie nauczę. Mam do taty żal, że tak mnie tymi swoimi lękami zaraził.'
'Do dziś nie umiem pływać i chyba nigdy się nie nauczę. Mam do taty żal, że tak mnie tymi swoimi lękami zaraził.' Shutterstock/matka_Wariatka

"Mogłam się poparzyć lub skaleczyć"

Patrycja, dziś 41-letnia mama bliźniaczek z Warszawy, twierdzi, że w wieku maturalnym nie umiała sobie zrobić herbaty. "Miałam zakaz wchodzenia do kuchni, bo mogłam się tam poparzyć lub skaleczyć. Rodzice - głównie mama - we wszystkim mnie wyręczali. Ciągle słyszałam: 'Zostaw to, idź lepiej do lekcji'. Nie mogłam pomagać w gotowaniu, sprzątaniu. Z czasem przestałam próbować i odpuściłam" - wspomina. "Gdy dostałam się na studia, nie potrafiłam sobie zrobić kanapek, jajecznicy, nawet ugotować makaronu. A obieranie ziemniaków wydawało mi się czymś, czego nigdy nie opanuję" - dodaje. Patrycja wspomina, że bardzo długo udało jej się z tym kryć przed znajomymi, najtrudniej było na wspólnych wyjazdach. W końcu się zawzięła i z pomocą babci nadrobiła te wszystkie braki. "Moje córki od najmłodszych lat pomagają mi w kuchni, to dla nich świetna zabawa. Nie mają dostępu do wrzątku i noży, ale na razie jeszcze nie muszą. Na wszystko przyjdzie czas i to na pewno przed ich osiemnastką" - śmieje się Patrycja.

Bez moczenia głowy

"Mój tata panicznie bał się wtórnego utonięcia. Nie pamiętam dlaczego, chyba ktoś z jego rodziny tak zginął. W końcu i mamie udzieliły się te lęki. Z tego powodu ja i mój starszy brat Jaś mieliśmy zakaz zbliżania się do wody. Nie chodziliśmy na basen, a jeśli spędzaliśmy wakacje nad jeziorem lub morzem, to do wody wchodziliśmy pod nadzorem rodziców i to maksymalnie do pasa. Nie było mowy o wygłupach, chlapaniu się, czy nurkowaniu, zakaz moczenia głowy, żeby się nie zakrztusić. Zresztą nawet nie mieliśmy takich pomysłów - nie umieliśmy pływać i baliśmy się wody" - mówi w rozmowie z redakcją eDziecko.pl trzydziestoośmioletnia Daria. "Do dziś nie umiem pływać i chyba nigdy się nie nauczę. Mam do taty żal, że tak mnie tymi swoimi lękami zaraził" - dodaje Daria.

Utrzymują dzieci w lęku przed tym, co na zewnątrz, czasami zaszczepiając im przekonanie o tym, że świat jest skrajnie niebezpieczny.
Utrzymują dzieci w lęku przed tym, co na zewnątrz, czasami zaszczepiając im przekonanie o tym, że świat jest skrajnie niebezpieczny. Shutterstock/Nicoleta Ionescu

Poza domem tylko za rękę

"Moja mama wychowywała mnie samodzielnie, tata zmarł, gdy miałem kilkanaście miesięcy. Późno mnie urodziła jak na tamte lata i byłem jej całym światem. Ona i babcia nie spuszczały mnie z oczu. Nie mogłem chodzić na plac zabaw, czy podwórko, chyba że z którąś z nich. Jeszcze kiedy miałem 10-11 lat musiałem wszędzie chodzić z nimi za rękę, nawet do szkoły, która była oddalona od domu o jakieś sto metrów. Inne dzieciaki się ze mnie śmiały, nazywali mnie Cycuś mamusi" - mówi w rozmowie z redakcją eDziecko Błażej (nazwisko do wiadomości redakcji). "Tak mnie trzymały pod kloszem, że byłem jedynym chłopakiem z klasy, który nie umiał grać w piłkę, nikt mnie nie chciał brać do swojego składu - dodaje Błażej i przyznaje, że gdy już dorósł i się nieco wyzwolił spod matczynego jarzma, spędził na terapiach kilka ładnych lat, żeby nauczyć się samodzielnie sprawnie funkcjonować w otaczającym go świecie. "Moja mama już dawno nie żyje i już nie mam do niej pretensji o to, jak mnie wychowywała. Kiedyś miałem, ale już to przepracowałem. Kochała mnie tak, jak umiała" - dodaje.

Nadopiekuńczy rodzice: jak to działa?

Nadopiekuńczy rodzice to przeciwieństwo rodziców chłodnych i nieobecnych. Można powiedzieć, że są obecni aż za bardzo. "Niekiedy ich motywacja do otoczenia swojego dziecka nadmierną troską ma swoje źródła w ich dzieciństwie. Być może sami doświadczyli jako dzieci zaniedbania lub opuszczenia? Mogli sobie wtedy obiecać, że nigdy nie narażą na to samo swojego potomstwa. Czasami sami są dziećmi rodziców nadopiekuńczych, od których otrzymali opiekę wręcz duszącą, w której nie było miejsca na autonomię i samodzielność, więc taki wzorzec opieki uznają za normę" - wyjaśnia Elżbieta Grabarczyk-Ponimasz - psycholożka z warszawskiej poradni Salamandra. Specjalistka twierdzi, że u nadopiekuńczych rodziców przejawy niezależności ze strony córki lub syna wywołują lęk i niepokój. "W ich świadomości i deklaracji jest to lęk o bezpieczeństwo dziecka, jednak bardzo często w tle jest lęk przed opuszczeniem. Boją się, że dzieci niezależne, zdolne do podejmowania samodzielnych decyzji kiedyś odejdą z domu i ich zostawią, a oni tego dramatycznie są boją. Dlatego utrzymują dzieci w lęku przed tym, co na zewnątrz, czasami zaszczepiając im przekonanie o tym, że świat jest skrajnie niebezpieczny, a ludziom nie wolno ufać i jedyną ostoją może być matka lub ojciec" - wyjaśnia Elżbieta Grabarczyk.

'Psycholożka: Takie spacyfikowane dzieci są ciche, grzeczne, nie sprawiają problemów, nie odchodzą zbyt daleko.
'Psycholożka: Takie spacyfikowane dzieci są ciche, grzeczne, nie sprawiają problemów, nie odchodzą zbyt daleko. Shutterstock/altanaka

Ograniczają w dziecku naturalną ciekawość świata i chęć eksploracji

"Można powiedzieć, że je pacyfikują" - twierdzi psycholożka. "Takie spacyfikowane dzieci są ciche, grzeczne, nie sprawiają problemów, nie odchodzą zbyt daleko. Nie badają otaczającego świata, bo albo widzą w nim zagrożenie, albo nie chcą narażać rodzica na ból, bo widzą, że cierpi, kiedy tylko pozwolą sobie na oddalenie. To dzieci, które nie mają zainteresowań, bo zainteresowania wiążą się z rozwojem, z dorastaniem i badaniem otoczenia, a tego przecież robić nie wolno, aby nie niepokoić lub nie złościć nadopiekuńczego rodzica" - wyjaśnia specjalistka i dodaje, że niekiedy prowadzi to wręcz do społecznego kalectwa i niezdolności do budowania relacji. "Przecież wejście w związek oznaczyłoby opuszczenie rodzica. Więc dziecko pozostaje w stanie wiecznej zależności i uległości" - dodaje.

Czasami nie jest to aż tak skrajna forma, ale psycholożka zaznacza, że należy pamiętać, że aby dziecko stało się samodzielne, trzeba mu pozwolić na własne wybory i popełnianie błędów. A także na ponoszenie konsekwencji swojego postępowania. "Na potłuczone kolana. Na przeżywanie frustracji i doświadczanie granic. Dzięki temu możliwe jest urealnienie swoich możliwości i ograniczeń oraz po prostu dorastanie" - mówi.

Więcej o: