Zapraszamy do wzięcia udziału w naszym programie. „Ryzykanci" to nowy format w Gazeta.pl tylko dla mężczyzn, w którym poruszymy tematy wagi ciężkiej. Nie macie, panowie, nic do stracenia, dlatego wejdźcie na >> RYZYKANCI.PL.
Rafał: Dziwi cię to?
I w efekcie współczesne matki - pracując zawodowo, żeby razem z partnerem spłacać kredyt na mieszkanie i utrzymać rodzinę - mają jeszcze wpojone, że gotowanie, zakupy, pranie i przepytywanie przed sprawdzianem z matematyki to wyłącznie ich zadania. Znam wiele takich kobiet, one inaczej nie potrafią, bo tak zostały wychowane. Jedne nie umieją odpuścić, wrzucić na luz, inne nie chcą tego robić, próbują udowodnić sobie i całemu światu, że dadzą radę ze wszystkim. Są udręczone i sfrustrowane, czekają na medal, którego nigdy nie dostaną.
Kwestia wyboru...
Ano żyjemy w takich czasach, że mężczyzna wciąż może sobie jednak wybrać, jaką rolę w swojej rodzinie chce pełnić. Tu nie ma jeszcze symetrii. Może być tatą, który zmęczony po pracy wraca do domu i myśli tylko o odpoczynku. Coś tam może się pokrząta, umyje kubek lub dwa, przez chwilę zainteresuje się dziećmi, a w weekend pójdzie z nimi do zoo. I tyle.
Albo może być takim tatą dla swoich dzieci, jaką mamą jest ich mama.
Zwykle tak, ale nie zawsze, bo nie wszystkie mamy takie są. Płeć w końcu nie determinuje obieranego modelu rodzicielstwa. To też kwestia wyboru. Ale i nie zarzut z mojej strony. Nie chcę zabrzmieć jak ostatni sprawiedliwy - ktoś, komu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy i może krytykować innych. A krytykowanie rodziców to - mam wrażenie - nowy narodowy sport Polaków. Absolutnie nie mam takich intencji. Tym bardziej, że dopiero wtedy, gdy zostałem ojcem, dowiedziałem się, ilu rzeczy jeszcze nie wiem (śmiech). Spokorniałem. Każdy sam decyduje o sobie i swoim sposobie uczestniczenia w życiu rodzinnym. Ale też lubię o sobie myśleć, że ja przede wszystkim jestem dla swojego dziecka rodzicem, a nie ojcem. Niezbyt często myślę tu o sobie w kategorii płci.
Można w ogóle o tym zdecydować? Hmmmm... Nie pamiętam takiego momentu. Informacja o tym, że zostanę ojcem, spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Razem z mamą mojej córki nie znaliśmy się zbyt długo, nie planowaliśmy dziecka. Jednym słowem: wpadka. Po narodzinach Mai wytrzymaliśmy ze sobą trzy bardzo ciężkie lata, zanim doszliśmy do wniosku, że oddzielnie będziemy dla niej lepszymi rodzicami.
Bardzo trudna. Panicznie bałem się, że gdy zamieszkamy oddzielnie, będę mieć niewiele kontaktu ze swoim dzieckiem. Całymi tygodniami nie mogłem spać, miałem ściśnięte gardło, nie mogłem jeść, sporo schudłem. I na początku rzeczywiście moje obawy się potwierdziły. Z mamą Mai nie mogliśmy się dogadać, chciałem opieki naprzemiennej, ona nie chciała się na to zgodzić, uważała, że dziecko powinno mieć jeden dom. Bywało tak, że musiałem walczyć o każdą godzinę z córką, czułem się, jakbym ją wyrywał matce. Czułem się bezsilny, byłem zrozpaczony i wściekły, do dziś pamiętam to koszmarne uczucie. To trwało kilka miesięcy. W końcu byłem już w tak złym stanie psychicznym, że musiałem iść do specjalisty i sięgnąć po leki, które pomogły mi wrócić do równowagi. Ostatecznie obyło się bez sądu, pomógł nam mediator rodzinny i awans byłej partnerki.
Tak. Zaczęła więcej wyjeżdżać służbowo, więc ja zostawałem z Mają. A jako że pracuję jako freelancer, mogłem i wciąż mogę sobie na to pozwolić. Mama Mai była spełniona w pracy, wiedziała, że dziecko ma dobrą opiekę, jej lepszy nastrój też przekładał się na nasze relacje. W takim układzie wszyscy byliśmy wygrani. Od pierwszych dni życia córki spędzałem z nią bardzo dużo czasu. Początkowo byłem oczywiście przestraszony i niepewny, z czasem radziłem sobie coraz lepiej. Ale to typowe dla każdego rodzica, nieważne czy dla matki, czy ojca. Bywały takie tygodnie i miesiące, że spędzałem z nią więcej czasu niż jej mama.
Nie... (śmiech). Wciąż się kłócimy o różne sprawy związane z córką, bo w końcu ona rośnie, zmienia się jej świat, pojawiają się nowe problemy. Ostatnio na przykład nie mogliśmy się dogadać w sprawie ferii zimowych, chociaż żadne z nas nie miało planów wyjazdowych. Maja chciała iść na półkolonie taneczne, ja chciałem, żeby spędziła trochę czasu u moich rodziców, a jej mama chciała ją wysłać do swoich. No a ferie nie są z gumy.
Upchnęliśmy wszystko (śmiech). Teraz już się nie boję o kontakt z nią, mamy bardzo silną więź, więc jestem bardziej skory do ustępstw.
Że będę weekendowym tatą, który tak naprawdę nie zna swojego dziecka. Że nie będę uczestniczył w tych wszystkich wielkich i ważnych momentach, jak pierwszy kroczek, pierwszy zgubiony mleczak. Że nie będę z nią dzielił strachu i ekscytacji w związku z pierwszym dniem w szkole. A nie oszukujmy się - prawdziwą więź z dzieckiem buduje się właśnie przez wspólne przeżywanie takich chwil, uczestniczenie w nich. Chciałem wiedzieć, z kim się aktualnie najwięcej bawi, jakie bajki ogląda. W ogóle po bajkach łatwo można poznać, czy rodzic jest na bieżąco (śmiech).
U większości cztero-, pięcio- czy siedmioletnich dzieci preferencje dotyczące bajek zmieniają się bardzo szybko. Dziś kocha "Maszę i Niedźwiedzia", jutro jej nienawidzi. Wczoraj nie chciało słyszeć o "Blue", dziś uważa, że to najwspanialsza bajka na świecie. Ale wróćmy jeszcze do tej więzi. Wiedziałem, że jeśli nie zbuduję jej w ciągu pierwszych lat życia córki, później będzie bardzo trudno, a być może w ogóle się nie uda. Kiedyś wyobrażałem sobie to w ten sposób, że moja córka musi wiedzieć, że może przyjść do mnie z każdym problemem, i że w ogóle chce z nim do mnie przyjść. Nie tylko do mamy, ale i do mnie. Musi mieć do mnie zaufanie, wiedzieć, że będę potrafił jej pomóc, doradzić, bo ją znam. Bo wiem, z czym się aktualnie zmaga, co ją smuci, martwi, ale i ekscytuje. Że będę wiedział, kiedy i jak mocno na nią naciskać, w jakich sytuacjach odpuścić, a w jakich być konsekwentny. Chciałem mieć pewność, że gdy coś zbroi, przyjdzie do mnie z nadzieją, że pomogę jej to naprawić, że będzie u mnie szukała ratunku i schronienia. A tego nie da się osiągnąć w co drugi weekend.
Myślę, że tak, chociaż na razie ma dopiero siedem lat. Spytaj mnie o to ponownie, gdy będzie nastolatką w okresie dojrzewania (śmiech).
Umiem na przykład zrobić porządny dobierany warkocz. A nawet dwa. Nauczyłem się tego jakiś czas temu z nagrania w sieci. Nie zapomnę miny jakiejś mamy, która kiedyś w szatni na basenie obserwowała z zaskoczeniem, jak raz-dwa zaplatam tak córce włosy. Zrobiłem odpowiednio "znudzoną" minę specjalisty od warkoczy, ale jak na złość nie wyszły wtedy zbyt dobrze (śmiech). Potrafię też upiec bezmleczne mufinki z tęczową posypką. Nauczyłem się tego, gdy kiedyś trzeba było przygotować poczęstunek w przedszkolu z okazji Dnia Dziecka. Teraz Maja zawsze mnie prosi, żebym je zrobił, gdy ma do niej przyjść jakaś koleżanka.
Jasne, że tak. Ale staram się nie dać im wejść sobie na głowę. Robię to, co wydaje mi się słuszne. Czasem popełniam błędy, jak każdy, ale daję sobie do nich prawo.
Oczywiście, mam ich pełen arsenał (śmiech). Kiedyś na przykład, kiedy byliśmy na placu zabaw, a Maja była jeszcze na tyle mała, że powinienem chodzić za nią krok w krok, odpuściłem, usiadłem na ławce nieopodal miejsca, w którym się bawiła, i zacząłem przeglądać coś w komórce. Trwało to bardzo krótko, bo szybko usłyszałem jej płacz. Weszła na jakąś drabinkę - dużo wyżej niż powinna - i oczywiście z niej spadła. Na szczęście nic poważnego się nie stało, skończyło się na kilku szwach i zbitym kolanie, ale już nigdy więcej nie wyciągnąłem z kieszeni komórki na placu zabaw. Na szczęście czas, kiedy place zabaw były dla niej atrakcyjne, szybko się skończyły, bo wyjątkowo nie lubię tych miejsc. Nie powinienem jej spuszczać wtedy z oczu, a mimo to tak zrobiłem. Potłukła się z mojego powodu, czułem się potwornie winny, kilka dni chodziłem jak struty.
Myślę, że w tej kwestii jesteś za bardzo przywiązana do stereotypów. Tak jak już mówiłem na początku - wiele zależy od świadomych decyzji, jakie na co dzień podejmujemy w kontekście rodzicielstwa. Ale też od sposobu naszego wychowania, cech charakteru, usposobienia, umiejętności dopasowania się do zmieniających się realiów. I odporności na presję społeczną, a ta niektórym rzeczywiście może dać się we znaki. Tak więc uważam, że to sprawa konstrukcji psychicznej każdego ojca z osobna i wypadkowa tak wielu czynników, że trudno byłoby wyciągnąć jakiś jeden ogólny wniosek. No i sporą rolę odgrywa tu pewność siebie - mnie jej nie brakuje, dzięki temu nigdy się nie wstydziłem przewijać córkę w sklepowej toalecie, "wysadzać" jej w plenerze, gdy była taka potrzeba, czy właśnie zaplatać warkoczyki. Czy trudno jest być współczesnym tatą? Oczywiście, że tak, podobnie, jak tobie pewnie trudno być współczesną mamą. Rodzicielstwo to cholernie skomplikowana sprawa.
***
***
Jeśli potrzebujesz rozmowy z psychologiem, możesz zwrócić się do Całodobowego Centrum Wsparcia pod numerem 800 70 2222. Pod telefonem, mailem i czatem dyżurują psycholodzy Fundacji ITAKA udzielający porad i kierujący dzwoniące osoby do odpowiedniej placówki pomocowej w ich regionie. Z centrum skontaktować mogą się także bliscy osób, które wymagają pomocy. Specjaliści doradzą, co zrobić, żeby skłonić naszego bliskiego do kontaktu ze specjalistą.
Jeśli przeżywasz trudności i myślisz o odebraniu sobie życia lub chcesz pomóc osobie zagrożonej samobójstwem, pamiętaj, że możesz skorzystać z bezpłatnych numerów pomocowych:
Jeśli w związku z myślami samobójczymi lub próbą samobójczą występuje zagrożenie życia, w celu natychmiastowej interwencji kryzysowej zadzwoń na policję pod numer 112 lub udaj się na oddział pogotowia do miejscowego szpitala psychiatrycznego.