Prawie zmarła przy porodzie. Dwukrotnie. "Żałuję, że wtedy nie miałam wiedzy, która mogła wszystko odwrócić"

Ta kobieta naprawdę wiele przeszła. Dwukrotnie otarła się o śmierć w czasie swoich porodów, bo nie wiedziała, że wszystko, co się stało, mogło potoczyć się zupełnie inaczej - bez bólu i lęku. "Gdybym tylko wiedziała" - wspomina ten trudny i przerażający czas. Dziś cała trauma nieco mija, a ona sama postanowiła przestrzec inne kobiety, aby nigdy nie zagłuszały swojej intuicji. "Słuchaj tego, co mówi twoje ciało" - dodaje.

"Po tym, jak prawie wykrwawiłam się podczas porodu mojego pierwszego dziecka z powodu krwotoku poporodowego (PPH), miałam koszmary, że to się powtórzy. Tydzień po urodzeniu drugiego dziecka moje obawy się spełniły. Znów byłam bliska śmierci. Poczułam ciągnący ból w podbrzuszu i zadzwoniłam do lekarza. Instynktownie wiedziałam, że to kolejne zatrzymane łożysko" - wspomina kobieta, która postanowiła podzielić się swoją straszliwą historią. Jej opowieść została opublikowana na łamach angielskojęzycznego portalu huffpost.com, za pośrednictwem którego postanowiła ostrzec inne mamy. "Zawsze słuchaj swojego ciała" - zaznacza w dramatycznym wyznaniu.

Zobacz wideo Wybitna polska sportsmenka już wkrótce zostanie mamą. "Nie jest to łatwy stan, boję się porodu"

Dwukrotnie uniknęła śmierci, chociaż ona była blisko

Każdego roku, według danych podanych przez Światową Organizację Zdrowia (WHO), umiera blisko 70 000 kobiet na całym świecie z powodu PPH, czyli krwotoku poporodowego. "Powikłania ciąży i okresu okołoporodowego stanowią główną przyczynę zgonów bądź kalectwa w grupie kobiet w wieku rozrodczym w krajach rozwijających się" - podaje medyczny portal termedia.pl. Podobna historia spotkała również matkę dwójki dzieci. Podczas jej pierwszego porodu lekarz spędził prawie godzinę, próbując ręcznie usunąć łożysko ze ściany jej macicy. "Ostatecznie trwało to zbyt długo, a ja straciłam zbyt dużo krwi, więc wykonano u mnie zabieg łyżeczkowania macicy. Po operacji wróciłam do pokoju szpitalnego - trzęsąc się od adrenaliny, leków przeciwbólowych i szoku spowodowanego utratą tak dużej ilości krwi - z mężem i dzieckiem u boku. Przeżyłam – ledwo" - opowiada.

Kobieta szybko doszła do siebie, wróciła do domu z dzieckiem i przeszła na tryb "mamy na 100 procent". Spełniając się w tej roli, wraz z mężem postanowiła, że chcą mieć jeszcze jedno dziecko. Przystąpili do starań, jednak ona była pełna obaw tego, że historia jej porodu znów się powtórzy. "Kiedy zaszłam w ciążę z drugim dzieckiem, moi lekarze zapewniali mnie, że nie muszę się martwić, że te same komplikacje się powtórzą. Choć im ufałam, ufałam też swojej intuicji" - zaznacza.

Kolejne miesiące ciąży minęły jej na zamartwianiu się, bo szanse, że jednak znów dojdzie do krwotoku, były bardzo wysokie. Wiedziała jednak, ze odwrotu nie ma, z każdym dniem jednak bała się coraz bardziej. "Mój strach objawiał się atakami paniki, a także koszmarami o śmierci z powodu wykrwawienia się na stole porodowym" - wspomina. "Kiedy w końcu stanęłam przed porodem mojego drugiego dziecka, mój syn wyszedł, ale łożysko nie. Po raz kolejny lekarz spędził dużo czasu na usuwaniu tkanki, a części łożyska były wyciągane jak puzzle, jeden po drugim. Mój mąż i ja patrzyliśmy na siebie, a mój niepokój rósł z minuty na minutę" - opowiada.

Operacja, która miała być tylko rutynowym zabiegiem - była walką o życie

Po zakończonym zabiegu lekarze zapewniali ją, że całe łożysko zostało usunięte, a ona nie ma powodów do zmartwień. Stało się jednak inaczej. "Tydzień po urodzeniu mojego syna, koszmary powróciły. Zadzwoniłam do swojego lekarza, skarżąc się na ostry ból brzucha. Pielęgniarka powiedziała mi, że to mogą być jedynie problemy z pęcherzem, ale ja nalegałam na badanie USG. Miałam rację. To był fragment łożyska, który zaczynał gnić. Byłam przerażona" - dodaje.

Lekarze zaproponowali jej dwie opcje. Podanie leku, który miałby pomóc usunąć martwą tkankę, albo kolejny zabieg łyżeczkowania. Wybrała drugi wariant, ponieważ jak sama przyznaje, bała się ogólnego zakażenia organizmu, bo nie była pewna, jak zadziała lek. Trafiła na salę operacyjną, gdzie pielęgniarka przekonywała ją, że to będzie rutynowa operacja. "Napisałam do męża, że go kocham, a potem wszystko stało się czarne" – wyznaje. Zabieg jednak okazał się walką o jej życie, gdyż doszło do krwawienia. Na całe szczęście lekarze zdołali zatamować krwotok. Po tym, jak została wybudzona, usłyszała od pielęgniarki, że o mały włos, a by ją stracili. "Znowu przez to przeszłam, ale teraz mam siłę, by o tym opowiedzieć. Ku przestrodze dla innych" – dodaje.  

Więcej o: