Często słyszę, że to historia jak z filmu (śmiech). W liceum poleciałam tam na rok na wymianę szkolną. Mieszkałam u amerykańskiej rodziny goszczącej. Russa poznałam zaraz po przylocie, przyjechał po mnie na lotnisko ze swoimi dziadkami, u których właśnie miałam mieszkać.
Tak (śmiech). Ale nie od razu zostaliśmy parą. Podczas mojej wymiany nie wolno nam się było spotykać. Jego babcia postawiła sprawę jasno: odeśle mnie do domu, jeżeli zorientuje się, że coś jest na rzeczy. Moja wymiana zakończyła się w czerwcu 2010 roku, w 2013 wróciłam do USA na wakacyjny program kulturowy dla studentów - Camp America i wtedy "przypomnieliśmy sobie" o swoim istnieniu. Od 2014 roku jesteśmy już parą.
Russ był wojskowym, obecnie pracuje dla dużej korporacji, a ja na co dzień spełniam się na różne sposoby. Przede wszystkim jestem mamą, macierzyństwo jest dla mnie najważniejsze i wszystkie decyzje podejmuję z myślą o moich dzieciach. Od października wróciłam na studia, robię je online, po jednym przedmiocie na raz, żeby móc wszystko pogodzić. Studiuję analizę danych, w okolicach Chicago jest sporo ofert pracy w tej branży i możliwości rozwojowych. Do tego rozpoczęłam pracę jako social media manager, prowadzę media społecznościowe dla marki, o której już niebawem zrobi się głośno. Mogę sobie na to pozwolić, ponieważ moja praca jest bardzo elastyczna.
Tak, ale mi wciąż mało (śmiech). Kocham remontować i za każdym razem, gdy nie mamy konkretnych planów na weekend, wymyślam jakiś projekt do zrealizowania w naszym domu. Cięcie drewna, kładzenie płytek ściennych czy budowanie kominka to dla mnie największy relaks.
Tak. Córkę urodziłam w Teksasie, a synka w Illinois.
Bardzo dobrze. Każdej kobiecie życzę tak pięknych doświadczeń. Oba moje porody były zupełnie różne. Z córką przyjechałam do szpitala, gdy miałam już 8 cm rozwarcia i wszyscy stanęli na wysokości zadania, by dać mi znieczulenie, o które błagałam. Wcześniej spędziłam dwa dni w wannie, byłam już naprawdę wykończona i marzyłam tylko o tym, żeby nie bolało i żeby się przespać. Oba życzenia udało się zrealizować. Znieczulenie szybko zaczęło działać, zdrzemnęłam się, w tym czasie mój lekarz prowadzący ciążę specjalnie dla mnie przyjechał do szpitala. Mimo tego, że było to w czasie pandemii, mój mąż cały czas mógł być przy mnie. Okazało się, że szybko możemy wyjść do domu, ale przemiła pielęgniarka nie chciała nas wypuścić bez tortu.
Tak. Z okazji narodzin dziecka dla mamy był przewidziany kawałek tortu i musujący sok z winogron. Dla męża też. Musiałam tylko przejrzeć menu i zamówić przez telefon. Jak w restauracji.
Wody odeszły mi w domu, ale nie rozpoczęła się akcja porodowa, więc pojechałam do szpitala i dostałam oksytocynę. Mąż został z córką. Miałam chwilę załamania, ale położna dała mi tyle wsparcia, że teraz nawet nie pamiętam bólu, ale pamiętam jej gesty i słowa otuchy. Kiedy już było wiadomo, że jest blisko, mąż zostawił córeczkę u znajomych i przyjechał do szpitala. Lekarka przyszła do mnie o dwudziestej, a osiem minut później trzymałam synka na rękach.
W czasie zdrowej ciąży wykonuje się znacznie mniej USG niż w Polsce. Standardowo w dwudziestym tygodniu, ja miałam też w ósmym i jedno bardzo szybkie pod koniec ciąży, by sprawdzić, czy dziecko jest już skierowane główką w dół. Poza tym wszystko, czego mama i dziecko potrzebują, jest zapewniane przez szpital, wliczając w to pierwsze ubranko dla dziecka.
W naszym środowisku wojskowym często bywa tak, że młodzi rodzice są daleko od rodziny, więc znajomi z pułku czy batalionu proponują wsparcie w formie przygotowywania obiadów przez pierwsze dni. Zwykle krąży między nimi lista, na którą wpisują co i kiedy konkretnie ugotują.
Tu każdy samodzielnie podejmuje decyzję, czy chce wykupić ubezpieczenie zdrowotne, czy nie. A nawet jeśli to zrobi, to nie zawsze ubezpieczyciel pokrywa wszystkie koszty leczenia. Warto pamiętać, że każdy stan rządzi się swoimi prawami i ta polityka dotycząca ubezpieczenia zdrowotnego w różnych miejscach jest różna. Każda wizyta u lekarza jest bardzo kosztowna, a pobyt w szpitalu może oznaczać wydatek tysięcy dolarów. Kiedyś osoby mniej zamożne całkowicie rezygnowały z ubezpieczenia, ale prezydent Obama wprowadził z myślą o nich Medicaid - wspólny program federalny i stanowy, który pomaga pokryć koszty leczenia. W stanie Illinois, w którym mieszkamy, kobieta na czas ciąży i dziecko do 18. roku życia dostają ubezpieczenie zdrowotne, nawet jeżeli nie stać ich na płacenie składek. A jeżeli jednak kogoś stać, to ma zagwarantowaną najlepszą opiekę z możliwych, nie tylko w przypadku ciąży i porodu, ale w ogóle. Ja podczas obu moich porodów w szpitalu czułam się bardziej jak w hotelu.
Mój syn dostał rachunek na swoje imię i nazwisko na kwotę 14 tysięcy dolarów (prawie 56 tys. zł) za to, że się urodził, ja oddzielny. Z jego rachunku musiałam pokryć 200 dolarów (ok. 800 zł), z mojego rachunku ponad 2 tys.dolarów (ok. 8 tys. zł). Opłata za składki w 2023 wyniosła nas 8,7 tys. dolarów (ok. 34 tys. zł). Za wszystkie wizyty zapłaciłam w sumie 7 tys. (ok. 28 tys. zł), ponieważ nie ważne, jaki jest koszt leczenia, mój ubezpieczyciel nie może wymagać ode mnie więcej niż te 7 tys.
Przede wszystkim w USA nie ma czegoś takiego jak L4. Pracodawca może zaproponować sick days, ale nie liczyłabym na więcej niż kilka dni w roku. Obecnie kobiecie przysługuje 12 tygodni wolnego w związku z porodem, większość pracuje do samego rozwiązania, żeby mieć jak najwięcej wolnego po narodzinach dziecka. Potem, już od szóstego tygodnia życia maleństwa, można je oddać do tzw. day care, czyli żłobka. Płatnego, rzecz jasna. Widzę tu dwie zupełnie inne strategie w zależności od otoczenia. Kiedy Russ był wojskowym, wiele kobiet w tym środowisku zostawało z dziećmi w domu, bo wychodziło taniej niż oddać dwójkę czy trójkę dzieci do żłobka. Z kolei w życiu cywilnym obydwoje widzimy, że ludzie dłużej zwlekają z powiększeniem rodziny. Wszyscy są w szoku, że w wieku 30 lat mamy już dwójkę dzieci. Gdy mąż powiedział ludziom w pracy, że zwolniłam się ze swojej i zostaję w domu z dziećmi, jego przełożonej było mnie żal. Amerykanie żyją w tym systemie i pomimo że nie każdemu się podoba, to są do niego przyzwyczajeni.
We Wrocławiu mam dużą rodzinę i grupę przyjaciół, udaje nam się ich odwiedzić średnio co dwa lata. Na szczęście mój mąż lubi Polskę i dobrze się tu czuje, pod warunkiem że nie musi jeść typowo polskich potraw (śmiech).
Jak chcesz go postraszyć, postaw przed nim na stole ogórkową i śledzika.
Czasem myślimy o przeprowadzce na jakiś czas do Europy, kusi nas Holandia i właśnie Polska. Już dawno marzyłam o tym, by zasmakować życia w stolicy.