Jestem ojcem, nauczycielką, logistykiem, kierownikiem, kucharką, dostawcą. W skrócie: samotną matką. Tak wybrałam. Nie chciałam być z ojcem moich dzieci. Chociaż słyszałam, że nikt nie będzie chciał rozwódki z dziećmi i że do samotnego faceta ustawi się kolejka chętnych, a ja zostanę sama.
Jestem sama i nie mam czasu na randki, bo muszę zarabiać. Robię, co mogę, żeby opłacić dzieciom dentystę, kupić nowe buty, zapłacić za naprawę laptopa i aparat ortodontyczny. Chociaż sąd przyznał mi alimenty, to koszty utrzymania dzieci ponoszę sama. Ani sąd, ani komornik nie są w stanie zmusić ojca moich dzieci, żeby je opłacał.
Samotne matki nie mają czasu, żeby stanąć z transparentami przed Sejmem czy przejść ulicami, krzycząc, że nie mamy już siły. Państwo udaje, że takie koślawe zjawisko jak samotna matka nie istnieje. Jak sobie radzimy? Nie radzimy. Łykamy antydepresanty. Nastawiamy budziki na 5, żeby wstawić pranie, śniadanie, obudzić dzieci, znaleźć czapkę młodszego i zeszyt do matematyki. Czasem trzeba zmusić, żeby starszy założył tę cholerną czapkę, bo nie stać nas na zostanie w domu z chorym dzieckiem ani na to, żeby samej chorować. Ginekolog? Dentysta? Gastrolog? Pytam się: kiedy i za co?
Muszę być zdrowa, żeby pracować, zarabiać i karmić. Do tego muszę mieć siłę, żeby pobiec na autobus. Próbuję pracować, chociaż oczy się kleją, bo w nocy znowu obudził mnie ten sam koszmar, że nie mam pieniędzy na jedzenie dla dzieci. Jedno dziecko zawożę do dentysty, a tam rachunek 520 złotych. A ja? Ja do dentysty pójdę za miesiąc lub za rok, jak starczy kasy. Później obiad, lekcje i muszę naprawić suwak w plecaku, w którym wylała się herbata z termosu. A przez to trzeba będzie kupić nowe książki i podręczniki. Później kolacja i odwieczne pytanie, czemu znowu tosty? I wieczne pretensje, że nie miałam czasu zrobić zakupów, że nie doszedł przelew, więc tak. Znowu tosty. A zawsze chciałam karmić dzieci zdrowo, ekologicznymi jajkami, warzywami od lokalnych rolników. Tymczasem stojąc przy kasie w markecie, liczę nerwowo pieniądze i proszę kasjerkę o odłożenie tych ekojajek, serka i jogurtu, a w zamian za to biorę tylko to, co niezbędne. Czuję ciepłe spojrzenie, bo ona wie i to rozumie, ma podobnie.
Kiedy padam na swoją kanapę, bo nie stać mnie na mieszkanie, w którym będę miała własny pokój, nie mogę zasnąć. I przypominam sobie o stęchłym praniu, którego nie rozwiesiłam.
A moje państwo mówi - sama chciałaś. Chociaż płacę podatki, ubezpieczenie i uczę dziecko recytować "Inwokacje". Moje państwo nie lubi samotnych matek. Bogu dzięki, siedzą w domach, pracach, autobusach i nie mają czasu zawracać mu głowy. Bo gdyby wyszły na ulicę, z tymi dziećmi, z którymi zostały same...
Monika
***
Wasze historie są dla nas ważne. Czekamy na listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: dziecko@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.