Więcej tematów związanych z życiem rodzinnym na stronie Gazeta.pl
Magda mieszka w Szkocji od pięciu lat. Półtora roku temu powitała na świecie swojego synka. W rozmowie z eDziecko niedawno opowiedziała o swoim trudnym porodzie, teraz spytaliśmy ją o to, jak w Szkocji wygląda opieka nad świeżo upieczoną mamą, ile czasu kobieta spędza w domu ze swoim dzieckiem i na jakie zasiłki może wtedy liczyć.
Nie. Jeśli nie ma żadnych ciążowych komplikacji, jest traktowana jak każda zdrowa osoba. Bardzo rzadko zdarza się, że przyszłe mamy idą tu na zwolnienie lekarskie w pierwszym trymestrze i nie pracują aż do rozwiązania. A słyszałam, że w Polsce zdarza się to często. Ciężarne zachęca się tu także do kontynuowania normalnej aktywności fizycznej i umysłowej, dopóki czują, że jest to dla nich korzystne. Nie oznacza to jednak, że zmusza się je do pracy ponad siły. Jeśli zachodzą konkretne okoliczności medyczne lub sytuacja zawodowa jest źródłem stresu, wówczas oczywiście lekarz rodzinny kieruje na zwolnienie.
Pracowałam w zasadzie przez całą ciążę, z wyłączeniem ostatnich dwóch tygodni, kiedy dopadła mnie meralgia z parestezjami (zaburzenie czucia bocznej powierzchni uda - przyp. red.) - mój już naprawdę duży brzuch zaczął uciskać nerwy, powodując promieniujący ból całej nogi. Do ósmego miesiąca ciąży pływałam i chodziłam po górach w Szkocji i w Hiszpanii, do samego końca chodziłam na długie kilkukilometrowe spacery. Niestety musiałam zrezygnować z biegania, ale nie dlatego, że byłam w ciąży, lecz z powodu kontuzji kolana.
Nie. Był długi i wycieńczający, w jego trakcie lekarz stwierdził u mnie sepsę. Skurcze trwały w sumie 80 godzin, dziecku spadało tętno, było ryzyko użycia próżnociągu, czego chciałam za wszelką cenę uniknąć, i na szczęście się udało.
Jest inna niż w Polsce. Przez pierwsze dni po powrocie do domu z dzieckiem są otoczone opieką położnych. W moim przypadku, ze względu na sporą utratę krwi oraz duży ubytek masy ciała u synka i intensywną żółtaczkę, położne przychodziły do nas do domu prawie codziennie przez pierwsze dwa tygodnie. Później trafiłam pod opiekę zespołu health visitors, czyli pracowników niemedycznych, odpowiedzialnych za monitorowanie stanu zdrowia dziecka i mamy.
Każda z health visitorek jest certyfikowanym doradcą laktacyjnym, pomaga i doradza w kwestiach pielęgnacji niemowlaka, obserwuje osiąganie kolejnych kamieni milowych przez dziecko. Jeśli jest cokolwiek, co nas niepokoi, zawsze można do niej zadzwonić, napisać SMS-a, poprosić o wizytę domową lub w przychodni, bez konieczności umawiania się do lekarza rodzinnego. Uważam, że to superrozwiązanie i dzięki temu czułam się "zaopiekowana", a przez to spokojniejsza. Z moją health visitorka mam dobrą, serdeczną, niemal przyjacielską relację. Wie, jaka jestem, zna historię mojego porodu, pamięta, z jakimi problemami zmagał się mój synek. Natomiast dla lekarza ja i mój syn jesteśmy kolejnymi z setek pacjentów, których ma pod swoją opieką. Ale wiem, że niektórzy wolą chodzić do lekarza ze swoimi problemami, i jeśli chcą, oczywiście jest taka możliwość. Jeśli chodzi o inne różnice w kwestii opieki poporodowej, to w Szkocji wiele rzeczy dostaje się za darmo. Oprócz leków (które są bezpłatne dla wszystkich w Szkocji), mama i dziecko dostają zapas witaminy D, a w niektórych przypadkach także mleka modyfikowanego, można na miesiąc wypożyczyć szpitalny laktator, darmowe są także wizyty u dentysty przez rok od porodu.
Jeśli chodzi o kwestie medyczne, myślę, że oba te kraje nie odbiegają znacząco od procedur i wytycznych zgodnych z normami Światowej Organizacji Zdrowia. Ale są różnice. W Szkocji rodzicom pozostawia się sporo wolności w podejmowaniu decyzji w kluczowych sprawach. To do nich należy decyzja na przykład, jeśli chodzi o szczepienia dzieci. W Szkocji nie są one obowiązkowe, ale zalecane i przeważająca większość rodziców się na nie decyduje.
Według szkockiego prawa kobieta może zdecydować się na aborcję do 24. tygodnia ciąży. Po tym terminie przerwanie ciąży jest dozwolone w przypadkach ciężkiego uszkodzenia płodu lub gdy ciąża zagraża życiu matki. To zapewnia poczucie bezpieczeństwa - gdyby okazało się, że moje dziecko jest chore, to będę miała wybór i nikt mnie nie będzie mnie do niczego zmuszał. Na pierwszej wizycie u położnej zamiast gratulacji usłyszałam pytanie: "Czy chcesz kontynuować tę ciążę?". Dla mnie to była radosna nowina, że jestem w ciąży, ale nie każdy ma tyle szczęścia. Bardzo imponowało mi to podejście pełne wyczucia, bez podtekstów, bez oceniania. Również wszystkie ważniejsze decyzje związane z ciążą, porodem i pielęgnacją noworodka pozostawiano nam, jako rodzicom, z uprzednim przedstawieniem wszystkich zalet i ryzyk każdego rozwiązania. Mam wrażenie, że w Polsce kobiety w ciąży się traktuje z wyższością i wiele rzeczy próbuje się narzucać. Ale zdaję sobie sprawę, że ludzie są różni i znam kobiety w Szkocji, które trafiły na mało profesjonalny i arogancki personel.
Znam parę kobiet, które dokonały aborcji i mówią o tym otwarcie, ale myślę, że takich osób jest więcej. Bo to nigdy nie jest łatwa decyzja. W latach 2021-22 odnotowano znaczący wzrost liczby aborcji - z 11,5 do 13,5 na tysiąc kobiet. Szkocka służba zdrowia upatruje w tym zjawisku przyczyn socjoekonomicznych tak jak inflacja, rosnące koszty życia, nierówności społeczne. Wcześniej utrzymywała się na stałym poziomie. Mimo to przyrost naturalny w Szkocji jest taki sam jak w Polsce: 8,7 urodzeń na tysiąc mieszkańców, natomiast w sąsiedniej Anglii - gdzie prawo jest takie samo - jest nawet wyższy: 11,2 na tysiąc mieszkańców. Aborcja w Szkocji nie jest tematem tabu, lecz normalną procedurą medyczną.
Nie. Bardzo ciekawe jest tu podejście do wyboru partnera do porodu. W Polsce, z tego, co wiem, w domyśle to zawsze jest to mąż lub ojciec dziecka. W Szkocji, gdzie małżeństwa jednopłciowe lub singielki w ciąży z nasienia dawcy nie są niczym nadzwyczajnym, to może być żona rodzącej, partner lub partnerka życiowa, przyjaciel lub przyjaciółka, mama, siostra lub też inny członek rodziny. I to nikogo nie dziwi. Dotyczy to także oczywiście hindusek lub ortodoksyjnych muzułmanek.
Do 52 tygodni. To znaczy, że przez ten czas kobieta pozostaje pracownicą i pracodawca ma obowiązek przyjąć ją z powrotem do pracy, jeśli nie zachodzą żadne dodatkowe okoliczności. W ramach tych 12 miesięcy mamy sześć tygodni urlopu macierzyńskiego, w czasie którego pracownicy wypłacane jest 90 proc. jej normalnego wynagrodzenia, oraz 33 tygodnie, w czasie których jest wypłacany jedynie rządowy zasiłek macierzyński w wysokości 172,48 funtów tygodniowo (ok. 870 zł - przyp. red). Wszyscy dostają tyle samo, bez względu na ich sytuację zawodową czy życiową. Osoby aktywne zawodowo są wobec tego w gorszym położeniu w porównaniu do Polski, gdzie w czasie urlopu macierzyńskiego i rodzicielskiego otrzymuje się 80 proc. pensji. Z kolei dla kobiet, które przed ciążą w Szkocji nie pracowały lub zarabiały bardzo mało, to jest korzystne rozwiązanie. Jednak po upłynięciu 39 tygodni kończy się płatny urlop i przez kolejne trzy miesiące nie ma żadnego wsparcia finansowego. Wtedy wiele kobiet decyduje się na powrót do pracy. Często jednak zakłady pracy oferują swoim pracownikom dodatkowe płatne urlopy rodzicielskie, to znaczy dokładają do rządowego zasiłku z własnej kieszeni. Jest to jednak tylko ich dobra wola.
Tak, prawie w całości - 50 tygodni urlopu i do 37 tygodni wypłacanego zasiłku można przenieść na drugiego rodzica. Oprócz tego każdy tatuś może liczyć na tydzień lub dwa tygodnie urlopu ojcowskiego. Oprócz zasiłku macierzyńskiego wypłacany jest zasiłek na dziecko, tzw. child benefit w wysokości 24 funtów tygodniowo (ok. 120 zł - przyp. red.) od momentu narodzenia aż do uzyskania przez dziecko pełnoletniości.
Tak, wróciłam do pracy na pół etatu. Synek poszedł do żłobka, a raczej do przedszkola. Kindergarten, w odróżnieniu od nursery z grupą dla małych dzieci - babies, czyli od szóstego miesiąca życia do dwóch lat. Zaaplikowałam do niego o miejsce jeszcze w ciąży, bo to małe przedszkole, bardzo blisko naszego domu, a i tak miejsce dla niego było dostępne dopiero od początku roku szkolnego, czyli od sierpnia, więc przez dwa miesiące wspierali mnie w opiece nad dzieckiem na zmianę dwie babcie i dziadek. Opieka przedszkolna jest bardzo droga w Szkocji. Dzień w naszym przedszkolu kosztuje 70 funtów (ponad 350 zł - przyp.red.).
Nie ma tu takich. Dzieciom powyżej trzech lat rząd opłaca do 30 godzin tygodniowo wczesnej edukacji w wybranej przez rodziców placówce. To akurat jest fajne rozwiązanie, bo pozwala na wybór placówki, która najbardziej odpowiada danej rodzinie i pomaga zmniejszyć listy oczekujących. Niestety do momentu skończenia przez dziecko trzeciego roku życia, a w niektórych przypadkach drugich urodzin, to rodzice pokrywają koszty opieki, jednak osoby pracujące mogą sobie odpisać ten koszt od podatku. Na stronie internetowej brytyjskiego urzędu skarbowego tworzy się specjalne konto, gdzie wpłaca się 80 proc. czesnego, resztę dopłaca rząd i robi przelew do wybranej placówki. Na szczęście szkocki rząd śladem rządu w Anglii zapowiedział obniżenie tego wieku do dziewiątego miesiąca, czyli do momentu zakończenia płatnego urlopu macierzyńskiego. To będzie dla wielu olbrzymie odciążenie.