Więcej ciekawych treści znajdziesz na Gazeta.pl
Wciąż słyszy się różne historia o porodach. I chociaż wydawałoby się, że w dzisiejszych wszystko powinno przebiegać bezpiecznie i w miarę możliwości spokojnie, to niestety tak nie jest. Młoda kobieta podczas cesarskiego cięcia przeżyła prawdziwy horror.
Do zdarzenia doszło kilka tygodni temu w szpitalu powiatowym w Zakopanem. Młoda kobieta zgłosiła się do placówki, gdzie zaplanowano przeprowadzenie cesarskiego cięcia. Początkowo nic nie zapowiadało tragedii, wszystko przebiegało bez zarzutu. Nagle rodząca poczuła ból i zauważyła, że coś się tli.
To było straszne doświadczenie, poczułam ogromny ból, zaczęłam słabnąć. "Zobaczyłam, że coś się tli. Prześcieradło czy mata, na której leżałam, się paliła".
— powiedziała kobieta w rozmowie z redaktorem "Gazety Wyborczej".
Kobieta doznała oparzenia na udzie i biodrze. Przyznaje, że rany są spore (każda ma około 15 cm) i bolesne.
Najgorsze było to, że to wszystko działo się, gdy trwał już zabieg, ale lekarze nie zdążyli wyciągnąć dziecka. Nie wiedziałam, czy dokończą i co się dzieje z dzieckiem. Po chwili okazało się, że doszło chyba do jakiegoś zwarcia i urządzenie do koagulacji zaczęło się palić
— opowiada kobieta.
Po opatrzeniu pacjentki wrócono do kontynuowania zabiegu. Całe szczęście, że maleństwu nic się nie stało, urodziło się całe i zdrowe.
Szpital przyznaje, że taka sytuacja faktycznie niestety miała miejsce.
W trakcie wykonywania cięcia cesarskiego, przed wydobyciem płodu, była wykonywana koagulacja. W jej trakcie doszło do przegrzania się urządzenia i poparzenia termicznego. Nie paliło się łóżko
– mówi w rozmowie z redaktorem "Wyborczej"dr Hubert Wolski, który kieruje oddziałem ginekologiczno-położniczym w szpitalu im. Chałubińskiego, gdzie doszło do "zdarzenia niepożądanego". Podaje także, że urządzenie, w którym doszło do zwarcia, niezwłocznie zostało wyłączone oraz schłodzone.
Przy wypisie poparzona mama poprosiła szpital o pomoc pielęgniarki. Oprócz noworodka ma w domu jeszcze jedno małe dziecko, więc zmiana opatrunku lub przyjazd w tym celu do placówki byłby dość trudny.
Gdy mnie wypisywano ze szpitala, poprosiłam o pomoc pielęgniarkę. Chciałam, aby przychodziła do domu i pomagała mi zmieniać opatrunek, bo to jest trudne, zwłaszcza przy dwójce małych dzieci. Niestety, dyrekcja odpowiedziała mi, że nie ma takiej możliwości, bo pielęgniarki mają inne zadania
– relacjonuje kobieta.
Dr Wolski przyznaje, że szpital nie ma takich możliwości, ponieważ procedury nie przewidują, aby pielęgniarka przychodziła do pacjentki. Zapewnia jednak, że poparzona kobieta cały czas może liczyć na ich wsparcie i pomoc. Przykładowo, gdy opatrunek zaczął się odklejać, niezwłocznie zorganizowano jej wizytę w poradni specjalistycznej, aby nie musiała czekać.
Lekarze nie wiedzą, dlaczego urządzenie się przegrzało i doszło do poparzenia pacjentki. Wyjaśnia to teraz zespół szpitalnych techników. Sprawa została także zgłoszona do producenta sprzętu.