Więcej niezwykłych historii na stronie Gazeta.pl
Brzmi znajomo? Jak historia Mowgliego z "Księgi dżungli"? Te opowieści mają sporo wspólnego, jednak zasadnicza różnica jest taka, że historia Sabine Kuegler zdarzyła się naprawdę, a przygody Mowgliego to fikcja stworzona przez brytyjskiego pisarza Rudyarda Kiplinga. No i Mowglii w indyjskiej dżungli znalazł się przypadkiem (został porzucony przez rodziców lub ci zostali zabici przez dzikie zwierzęta, a ich syn przygarnięty przez watahę wilków), zaś Sabine pojechała z rodzicami do dżungli w Nowej Gwinei w określonym celu. I nikt jej tam nie porzucił.
Sabine Kuegler przyszła na świat 25 grudnia 1972 roku w mieście Patan w Nepalu. Była córką dwojga niemieckich misjonarzy i lingwistów: Klausa Petera i Doris Kuegler. W 1980 roku, gdy miała siedem lat, rodzice podjęli się niezwykłej misji - wraz z trójką swoich dzieci zdecydowali się pojechać do odległej wioski w Papui Zachodniej w Indonezji. Zamieszkali w dżungli u prymitywnego plemienia Fayu. "Mieliśmy tylko prosty drewniany dom, bez bieżącej wody i elektryczności. Każdego ranka musieliśmy łączyć się przez radio z bazą, aby dać znać, że u nas wszystko w porządku. Faju byli kanibalami i choć sami nigdy nie byliśmy tego świadkami, zawsze istniało ryzyko, że mogą nas zjeść" - powiedziała przed laty w rozmowie z "Marie Claire". Na szczęście okazało się, że plemię Fayu jest bardzo gościnne i zaakceptowało obecność trojga Europejczyków, a ci szybko nauczyli się języka autochtonów i przystosowali się do życia w dżungli. Przez kolejne dziesięć lat Sabine, odcięta od cywilizacji, prowadziła szczęśliwe i beztroskie życie w dżungli - biegała boso, całymi dniami bawiła się z dziećmi z wioski, uczyła się strzelać z łuku, żeby w przyszłości polować, jadła pieczone nietoperze.
Sabine żyła na łonie natury, wśród bezkresnej przyrody. To był teraz jej dom. Wiedziała, jak funkcjonować w dżungli, jak unikać niebezpieczeństw. Powoli zapominała już jak wygląda życie w zachodniej cywilizacji, ale też szczególnie za nim nie tęskniła. Nie miała pojęcia, że w końcu będzie musiała wrócić do Europy i ten powrót okaże się dla niej nieprawdopodobnie trudny.
Gdy Sabine miała siedemnaście lat, wróciła do Europy i poszła do szwajcarskiej szkoły z internatem, później osiedliła się na stałe w Niemczech. "Wyobrażaliśmy sobie, że Niemcy to jest piękny kraj, gdzie ulice są pełne kolorowo ubranych ludzi, gdzie są sklepy, w których można dostać wszystko, czego dusza zapragnie. Zawsze myślałam, że jeśli ludzie w Niemczech mają wszystko, co można sobie wyobrazić, muszą być najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. A potem, w wieku 17 lat, nagle znalazłam się sama na dworcu kolejowym. Gdy dorastałam w dżungli, moje zmysły się wyostrzyły i mogłam poczuć każdą emocję każdej osoby wokół mnie. I myślałam, że tam powinno być szczęście. Ale było zupełnie inaczej, ludzie byli zestresowani, źli i agresywni." - powiedziała w rozmowie z Marie-Luise Goldmann na łamach "Die Welt". "Nagle znalazłam się w świecie, w którym wszystko było szare. Nie widziałam już żadnych kolorów, co wywołało we mnie panikę. To było tak, jakbym nagle oślepła" - dodała. Po powrocie z dżungli Sabine młodo wyszła za mąż i szybko zaszła w ciążę. Na skutek szoku kulturowego popadła w ciężką depresję, próbowała nawet odebrać sobie życie. Dwa razy wychodziła za mąż i dwukrotnie się rozwodziła, jest mamą czworga dzieci: Sophii, Lawrence'a, Juliana i Vanessy.
Trudny powrót do Europy pod koniec lat 80. nie był ostatecznym pożegnaniem z dżunglą. Gdy Sabine miała 40 lat poważnie zachorowała, lekarze nie wiedzieli, co jej dolega, a jej stan zdrowia coraz bardziej się pogarszał. "Gdy zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak, zaczęłam chodzić po lekarzach, a każdy z nich stawiał inną diagnozę. Przez lata wypróbowałam niezliczoną ilość leków, antybiotyki, próbowałam medycyny chińskiej, buddyjskiej, homeopatii, diet, medytacji. Nikt nie mógł znaleźć przyczyny" - wspomina. "Objawy pogłębiały się, aż w końcu usłyszałam, że nic więcej nie da się dla mnie zrobić. Wtedy zdałam sobie sprawę, że wciąż mam szansę, ale muszę wrócić do dżungli, bo tam prawdopodobnie zaraziłam się tą chorobą. Miałam nadzieję, że może jest tam ktoś, kto ją zna i zna na nią lekarstwo". Powrót do Indonezji rzeczywiście uratował życie kobiecie, ale do dziś nie ma pewności, na co chorowała. "Nadal tak do końca nie wiem. Najprawdopodobniej był to jakiś pasożyt. Na obszarach, gdzie żyje niewielu ludzi, wciąż istnieje wiele niezbadanych, nieznanych chorób". Kiedy zdecydowała się na wyjazd do dżungli, wiedziała, że przez dłuższy czas nie zobaczy swoich dzieci. Nie podejrzewała jednak, że spędzi tam z dala od nich kilka lat. "To złamało mi serce. Nie da się odzyskać tego czasu, ale wiedziałam, że mam dwie możliwości: albo zostanę z nimi jeszcze jakiś czas, a potem odejdę na zawsze, albo odejdę na jakiś czas, znajdę lekarstwo i wrócę. Dorosłe dzieci też potrzebują mamy. Nie życzyłabym nikomu konieczności podejmowania takiej decyzji" - zapewnia. Sabine nie wyjaśniła dzieciom powodu swojego zniknięcia. Doszła do wniosku, że świadomość, że ich umierająca matka wyjeżdża do dżungli, byłaby dla nich torturą, codziennie zastanawiałyby się, czy jeszcze żyje.
Gdy Sabine dotarła do Indonezji, miejscowi zgodzili się jej pomóc. Najpierw ograniczyli do minimum jej dietę. Przez długi czas kobieta jadła wyłącznie kokosy i słodkie ziemniaki. Ta decyzja w zaskakujący sposób ustabilizowała stan kobiety na tyle, że można było poszukiwać dla niej lekarstwa. "Udawaliśmy się do różnych wiosek, odwiedzaliśmy różne plemiona i pytaliśmy. Niektóre specyfiki, jakie mi podawano, w ogóle nie pomagały, inne trochę zmniejszały objawy, przynajmniej na jakiś czas. W końcu znaleźliśmy lekarstwo" - wspomina Sabine. Była nim bardzo silna trucizna pochodząca z kory rzadko spotykanego drzewa. "Szamani zatruli moje ciało, aby zabić pasożyta. Prawie mnie to zabiło, ale uprzedzili: Będziesz się czuła, jakbyś umierała, ale nie umrzesz" - usłyszała. Choroba została pokonana, ale Sabine była wycieńczona. Minął miesiąc, zanim mogła się w ogóle samodzielnie poruszać, a dopiero po roku uznała, że jest całkowicie zdrowa. Nie od razu jednak zdecydowała się na powrót. Mimo, że czuła się już dobrze, zaczęła wierzyć, że jeśli opuści dżunglę i wróci do cywilizacji - umrze. W dżungli czuła się bezpiecznie. "Kiedy tam byłam, zaczęłam się coraz bardziej zatracać, co oznaczało, że wszystko poza dżunglą przestało dla mnie istnieć" - mówi. W końcu jednak musiała wrócić do rodziny, a i ten powrót okazał się dla niej bardzo trudny.
Chociaż Sabine uważa, że dżungla jest dla niej bezpieczna i dobrze się w niej czuje, przyznała, że sama nie zabrałaby tam swoich dzieci. Stwierdziła, że to zbyt niebezpieczne. Ona wychowała się w dżungli, potrafi rozpoznać zagrożenia, wie, jak się tam poruszać, czego unikać. Jej dzieci nie mają o tym pojęcia. Ale działa to też w drugą stronę: "Gdy moje dzieci przechodzą przez ulicę, są w stanie automatycznie oszacować odległość i prędkość nadjeżdżającego samochodu. Ja tego nie potrafię. Mój mózg nie umie tak szybko przetworzyć tych informacji. Jest automatycznie zaprogramowany na niebezpieczeństwa dżungli, dlatego dżungla jest dla mnie dużo bezpieczniejsza niż życie tutaj [w Niemczech - przyp. red]" - przyznała w rozmowie z Marie-Luise Goldmann. W swoich książkach* i wywiadach często mówiła o tym, że gdy wróciła w młodości do Europy, nie potrafiła się odnaleźć w tym świecie, bo nikt nie wytłumaczył jej wielu mechanizmów, jakie funkcjonują w zachodnim świecie. Wielu rzeczy nie rozumiała, czuła się zagubiona i samotna. "Gdybym wówczas wiedziała o kulturze zachodniej to, co wiem już dzisiaj, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Wtedy zrozumiałabym, jak sobie radzić, w jaki sposób się przystosować i jak się zintegrować" - przyznaje. "„Często mam poczucie, że nie jestem tam, gdzie powinnam być. Nie mogę dojść do punktu, w którym mogłabym powiedzieć: jestem w domu."
*Sabine Kuegler jest autorką dwóch książek, które opisują jej doświadczenia z życia w dżungli. Pierwsza - "Dziecko dżungli" - pojawiła się w księgarniach w 2005 roku, druga: "Zew dżungli" - rok później. "Dziecko dżungli" okazało się bestsellerem, książka została przetłumaczona na wiele języków i doczekała się ekranizacji.