Ojciec postanowił opłynąć z 6-latką świat. Łódź stała się dla niej więzieniem. "Miałam jedną drogę ucieczki"

Suzanne Heywood to dziś już dorosła kobieta, żona i matka trójki dzieci, która dopiero niedawno zdecydowała się opowiedzieć o tym, z jaką traumą musiała się zmierzyć. Kiedy miała 6-lat, jej rodzice zdecydowali się na przygodę życia, zabierając ze sobą dwójkę małych dzieci. Postanowili opłynąć świat i miało zająć im to maksymalnie 3 lata. Stało się to jednak inaczej. Na ląd zeszła dopiero po dekadzie życia na łodzi.

Kiedy rodzice Suzanne podjęli decyzję o wyruszenie śladami kapitana Cooka i opłynięcie łodzią globu, dziewczynka miała wtedy sześć lat. Nie bardzo wiedziała, co ja może spotkać i jak bardzo jej życie się zmieni. Powiedziano jej, że na trzy lata musi pożegnać się ze swoją przyjaciółką, pieskiem i ukochanym domkiem dla lalek. Wróciła jednak znacznie później, już jako dorosła kobieta, wspominając czas spędzony na łodzi "Wavewalker" jako prawdziwe więzienie, z którego nie dało się uciec. Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

Zobacz wideo Jacek Jelonek o swoim ślubie. Zaprosi mnóstwo gości. "Jak się pobierać to z pompą!"

To nie było marzenie. To koszmar, który trwał zbyt długo

Wielu marzy o wspaniałym życiu na łodzi. Bez kłopotów, zmartwień i innych problemów. Tu miało być poznawanie świata, poprzez zawitanie do największych portów, jednak dla sześcioletniej dziewczynki, wyrwanej ze społeczeństwa, w którym dorastała, okazało się być prawdziwym więzieniem. "Byłam tam uwięziona - nie mogłem chodzić do szkoły, ani mieć przyjaciół. Mój starszy o rok brat miał pomagać na pokładzie, a ode mnie oczekiwano, że będę codziennie gotować i sprzątać" - wspomina Suzanne, która zdecydowała się opowiedzieć swoją historię na łamach portalu huffpost.com. Jednak praca, która przypadła jej w udziale nie była najgorsza. Jako jedna z większych udręk był fakt, że przez wiele tygodni, a nawet miesięcy, nie mogła z nikim się skontaktować, aby prosić o wyrwanie z piekła.

 

"Przez większość czasu mieszkałam na Wavewalkerze i nie mogłam chodzić do szkoły. Podczas dłuższych rejsów często brakowało nam świeżej żywności, a czasem nawet wody. Jedliśmy konserwy, a mój ojciec pozwalał nam na kubek wody dziennie do picia i mycia. Kilka miesięcy po tym, jak opuściliśmy Anglię, uderzyła w nas ogromna fala, gdy mój ojciec próbował przepłynąć południowy Ocean Indyjski w towarzystwie tylko trzech początkujących członków załogi: mojej matki, która nie lubiła żeglarstwa i dwójki małych dzieci. W wyniku tego wypadku złamałam czaszkę i nos. Potem kilkukrotnie byłam operowana w miejscach o wątpliwej reputacji, często tylko w znieczuleniu miejscowym" - wspomina kobieta.

Cena wolności okazała się być dla niej koszmarem

Jednak nie tylko to było najgorsze. Okazuje się, ze Suzanne najbardziej tęskniła za ludźmi i możliwością nauki, która została jej odebrana. Mijały lata, a obietnica powrotu do domu w Anglii, oddalała się. Powoli stawało się dla niej jasne, że musi zrobić wszystko, aby wyrwać się z tego piekła. Okazja przyszła dopiero po kilku latach, kiedy wyprosiła u ojca możliwość zapisu do korespondencyjnej szkoły w Australii, jednak i to nie było łatwe. "Miałam 13 lat i wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że moja jedyną drogą ucieczki z tej łodzi, jest edukacja, ale nauka korespondencyjna na łodzi była bardzo trudna. Do tego czasu mój ojciec przekształcił naszą łódź w coś w rodzaju "pływającego hotelu", wynajmując kajuty nieznanym osobom, a ja miałam pracować, a nie siedzieć z nosem w książkach" - dodaje.

Suzanne nie miała własnego kąta do nauki, chowała się w żaglu, by móc przerobić kilka zadań. Walczyła także z ojcem o papier, który na łodzi był towarem bardzo deficytowym. "Za każdym razem, gdy dopływaliśmy do większego portu, wysyłałam ukończone lekcje i prosiłam szkołę o odesłanie ich na pocztę w następnym porcie, ale jeśli mój ojciec postanowił zmienić kurs, nigdy zadań nie dostałam" - opowiada ze smutkiem.

Jednak i do niej los się uśmiechnął. Kiedy była już nastolatką, jej rodzice zdecydowali, że swojego syna umieszczą w szkole w Nowej Zelandii, a Suzanne będzie się nim opiekować, by mógł się uczyć. Sami odpłynęli, pozostawiając dwójkę niepełnoletnich dzieci na pastwę losu, w wynajętym mieszkaniu i z niewielkim zapasem gotówki. "Przez dziewięć miesięcy mieszkaliśmy sami w małej chatce nad jeziorem w kraju. Ja pracowałam, by mój brat mógł się uczyć, ale nie porzuciłam i swojej edukacji. Cały czas uczyłam się korespondencyjnie, zdobywając i zaliczając kolejne stopnie oraz klasy" - zaznacza kobieta.

Jednak dla Suzanne to było za mało. Chciała więcej. Wysłała swoje zgłoszenia do wszystkich znanych jej Uniwersytetów, ale tylko Oxford z Anglii, postanowił się z nią skontaktować. Efekt? Otrzymała szansę na rozmowę rekrutacyjną, o ile dotrze do nich na rozmowę. Kobieta postawiła wszystko na jedną kartę i za zaoszczędzone pieniądze kupiła bilet w jedną stronę. "Pierwszy rok na uniwersytecie był dla mnie naprawdę trudny - nie tylko dlatego, że nie miałam prawie żadnych pieniędzy i żyłam głównie na puszkach pomidorów i suszonym makaronie, ale także dlatego, że trudno mi było dopasować się społecznie po tylu latach izolacji" – wspomina.

Suzanne nie poddała się. Skończyła studia z wyróżnieniem, zdobyła doktorat, a także udało jej się zdobyć pracę w rządzie Wielkiej Brytanii, pracując w Ministerstwie Skarbu. To właśnie tam poznała swojego męża, Jeremy'ego. Obecnie jest dyrektorem operacyjnym Exor Group, a od 2018 r. pełni funkcję prezesa CNH Industrial. Jest również przewodniczącą Iveco Group. Jej kariera nabiera tempa, ale dopiero niedawno postanowiła rozliczyć się z przeszłością. W swojej autobiografii "Wavewalker: Breaking Free" - opowiedziała, jak wyglądało życie na łodzi, która stała się dla niej więzieniem na długie lata.

 
Więcej o: