Pochodzę z katolickiej, konserwatywnej rodziny, gdzie z pokolenia na pokolenie kultywowane są rodzinne tradycje. Wszystkie wydarzenia kościelne od zawsze były rzeczą świętą i nie było roku, żeby moja rodzina ich nie celebrowała. Od najmłodszych lat rodzice zabierali mnie na cmentarz podczas dnia Wszystkich Świętych. Choć na początku nie do końca rozumiałam ich intencje, to teraz jestem im wdzięczna za to, że tak mnie wychowali.
Dzień Wszystkich Świętych zaczyna się dla mnie dużo wcześniej niż 1 listopada. Na około dwa tygodnie przed samym świętem wybieram się z mamą i babcią na cmentarze, gdzie porządkujemy i myjemy pomniki najbliższych zmarłych. Na kilka dni przed uroczystością zanosimy na cmentarze wiązanki i chryzantemy. Dopiero 1 listopada palimy znicze. To taka rodzinna tradycja, o której nikt nie musi mi przypominać, bo mamy to po prostu w zwyczaju.
Jeszcze kiedy byłam dzieckiem, rodzice w dniu Wszystkich Świętych budzili mnie z siostrą wczesnym rankiem i zabierali nas na maraton cmentarny. Mieliśmy do objeżdżenia kilka cmentarzy, często poświęcaliśmy na to cały dzień. Na każdym z miejsc spoczynku rodzice opowiadali nam rodzinne dzieje i tłumaczyli, kto jest pochowany w danej mogile. Jako że mój tata był historykiem, to nigdy nie zapominaliśmy o grobach żołnierzy.
Te rozmowy pamiętam do dziś, bo szalenie ciekawie o tym mówił. Dopiero z perspektywy czasu doceniam tę wiedzę i cieszę się, że ją mam. Wiem, że nie każdy ma taką szansę. Zresztą widać to na cmentarzach, jak dzieci ciągane są za swoimi rodzicami i bez jakiejkolwiek wskazówki każe się im przeżegnać przed mogiłami. Widok jest naprawdę przykry. I nie chodzi, aby uświadamiać maluchy, jak kruche jest życie czy pokazywać im całe drzewo genealogiczne, bo wiadomo, że dzieci tego nie zrozumieją. Wystarczy kilka zdań, szczerych zdań rozmowy.
Mam wrażenie, że dzięki temu, że od najmłodszych lat byłam oswajana z tematyką śmierci oraz odwiedzania grobów w dniu Wszystkich Świętych, rodzice uniknęli wielu pytań, gdy zaczęłam być starsza i chciałam wiedzieć jeszcze więcej. Byłam świadoma, że ludzie na ziemi wierzą w niebo, czyli krainę, do której idzie ktoś, kto umrze i gdzie jest naprawdę pięknie. To mi wówczas wystarczyło, byłam spokojna i choć muszę przyznać, że może wtedy nie do końca rozumiałam to wszystko, dziś jestem w stanie wysunąć pewne wnioski.
Teraz mam 25 lat i dziękuję im za to, że nauczyli mnie prawdy, rodzinności i otwartości na świat. Niektórzy dziwią się i wręcz krytykują moje konserwatywne podejście. Sugerują, że chodzenie na cmentarz 1 listopada to fikcja, bo nikt nie skupia się na tym, co najważniejsze.
Są tacy, co mówią, że tego dnia jest wiele rozpraszaczy na cmentarzu, a hałas i alejki przepełnione ludźmi nie pomagają w modlitwie, a wręcz ją uniemożliwiają. I ja się z nimi zgadzam, ale idąc na cmentarz, mam pewne zamiary i robię to, co sobie zaplanowałam. Nie zwracam uwagi na to, co jest dookoła. Rzecz jasna, chętnie rozmawiam z bliskimi, ale te dwa dni w roku to dla mnie przede wszystkim chwile zadumy i refleksji.