Do przedszkoli wrócili "cwani" rodzice. "Syn kaszle jak stary gruźlik, matka spuszcza wzrok i się oddala"

Trwa sezon chorobowy, nic nowego, mamy jesień, dzieciaki wróciły do szkoły i przedszkoli. Wielu rodziców przyprowadza zakatarzone dzieci, czy podziębione, czego rzecz jasna nie powinni robić. Niektórzy jednak idą o krok dalej i zostawiają w placówkach dzieci, które powinny być zawiezione do lekarza.

Więcej ciekawych treści znajdziesz na Gazeta.pl
Od września choroby się rozprzestrzeniały z prędkością światła, szczególnie w przedszkolach. Śmiem twierdzić, że teraz rozpanoszyły się już niemalże we wszystkich placówkach na dobre. Co roku trwa dyskusja wśród zrozpaczonych rodziców, którzy muszą organizować opiekę nad chorymi dzieciakami, jednak trzeba się przyznać: to nic nowego. Maluchy jesienią chorują na potęgę. A przebywanie w grupie, gdzie niestety często są nie do końca zdrowe dzieciaki, sprawia, że wirusy "wędrują" sobie bezkarnie po wszystkich maluchach.

Zobacz wideo Gorączka u dziecka - jak reagować?

Sama byłam świadkiem, jak mama dawała dziecku lekarstwa przed placówką, a potem wbiegała do przedszkola, szybko zostawiała dziecko i uciekała. Śmiem nawet twierdzić, że im szybciej rodzic rano wchodzi i wychodzi, tym większe prawdopodobieństwo, że dziecko jest chore. Naprawdę. Żeby tylko nie zdążyło zakaszleć przy innych, a szczególnie przy pani, która kazałaby zabrać malucha do domu. Słyszałam też, jak mama kaszel dziecka w przedszkolnej szatni tłumaczyła "spływającą ślinką"... Nie ma więc co się dziwić, że niektórzy rodzice (oczywiście tych zdrowych dzieci) zaczynają się już buntować.

Przyprowadziłam syna do przedszkola. Niedawno przeszedł infekcje i siedzieliśmy dwa tygodnie w domu. I co słyszę? W szatni dzieci mają taki kaszel, coś im się odrywa z gardła. A rodzice je przyprowadzają i udają, że tego nie słyszą. Normalnie charczenie, jak u gruźlika, a mamusia szybko za rączkę, do sali i biegusiem ucieka, żeby chociaż nikt jej nie zatrzymał. No serio? Załamka. Jestem w miarę spokojną osobą, ale jak za kilka dni mój syn znów wyląduje na antybiotyku, to serio zrobię awanturę, aż mnie popamiętają

- opowiada nasza czytelniczka Ewa, mama pięcioletniego Adasia. Kobieta przyznaje, że też ma problem z chorującym dzieckiem i wie, że branie ciągłych zwolnień z pewnością nie sprawi, że może spodziewać się niebawem awansu, ale "jak mus to mus".

przeziębienie (zdjęcie ilustracyjne)
przeziębienie (zdjęcie ilustracyjne) fot. unsplash.com.zdjęcie ilustracyjne

Wielu rodziców ma problem, by zorganizować opiekę choremu dziecku

Kobieta nie ukrywa, że każda choroba jej dziecka jest problematyczna, ponieważ nie ma możliwości skorzystania z pomocy babci, która zaopiekowałaby się wnukiem. W przypadku niewielkich przeziębień korzysta więc z pomocy niani, jednak gdy syn jest naprawdę chory, to nie ma nawet opcji, by został z kimś innym niż ona.

Gdy Adaś ma gorączkę, to żartujemy z mężem, że jest jak taki mały kleszczyk. Dosłownie nie schodzi mi rąk. Ogólnie, gdy ma złe samopoczucie, to najchętniej ciągle siedziałby na kolanach i się tulił. I wiem, że wiele dzieci tak ma. Zastanawiam się więc, jak te panie mając tylko dwie ręce i dwa kolana są w stanie opiekować się tymi wszystkimi przeziębionymi maluchami, które są przyprowadzane do przedszkoli

- mówi pani Ewa. I dodaje, że przecież panie oprócz tulenia dzieci, prowadzą zajęcia, karmią, kładą spać i robią mnóstwo innych rzeczy. A w tym muszą jeszcze wycierać wiecznie zasmarkane noski i tłumaczyć im, że "mama/tata niedługo po nie przyjdzie".

Rozumiem, że może zdarzyć się podbramkowa sytuacja. Dziecko rano ma katar, gorzej się poczucie, a rodzic akurat tego dnia nie ma możliwości, żeby wziąć dzień wolny. A to ważne spotkanie z szefem, narada, brak zastępstwa i widmo zwolnienia w tle. Nie oszukujmy się, jednak są rodzice, którzy wielokrotnie przyprowadzają naprawdę chore dzieci. Przecież "kaszel jak u gruźlika" nie pojawił się z dnia na dzień. Infekcja zapewne rozwijała się dłużej. I jak "rozkręci się" na dobre, to z kilku dni w domu, zrobią się tygodnie. Czy to lepiej? Nie wydaje mi się...


Poza tym trzeba pamiętać, ze jedno chore dziecko zaraża inne. Gdyby wszyscy przyprowadzali w pełni zdrowe pociechy do placówek, to jestem przekonana, że tych infekcji byłoby zdecydowanie mniej. A że ciągle ktoś jest chory i "dzieli się" wirusami, to chorobowe koło nie przestaje się kręcić.

Panie mają prawo nie przyjąć chorego dziecka do placówki oraz zadzwonić i domagać się zabrania go. Z własnej obserwacji oraz spostrzeżeń koleżanek - mam, wiem, że zazwyczaj robią to w momencie, jak maluch gorączkuje i jest naprawdę zauważalnie chory. Wolą więc ufać rodzicom, że zostawią im pod opieką zdrowe pociechy. Niestety niektórzy rodzice to zaufanie wręcz bezczelnie wykorzystują...