Dobrze pamiętam "swoje" pierwsze wybory. Był rok 1995, a Polacy po raz drugi wybierali prezydenta wolnej Polski. Tata podniósł mnie, abym wrzuciła głos do urny, a mama opowiadała, że to bardzo ważne, aby chodzić i głosować. "Nawet jak nie wiesz, na kogo głosować, lepiej oddać głos nieważny i okazać swój sprzeciw, niż w ogóle nie pójść" - perorował. Do dziś uśmiecham się, przypominając sobie rozmowę w szkole dzień później. Podczas wymiany karteczkami z "Króla Lwa", Marika - moja najlepsza przyjaciółka - mówiła, że "ona głosowała na Kwaśniewskiego", "a ja na Kuronia" - odpowiedziałam jej. Nie wiem, czy w przedszkolu moich dzieci 16 października będą odbywały się podobne dyskusje. Mam jednak nadzieję, że ich towarzystwo, gdy będę wrzucać głos do urny, będzie znaczyło więcej .
Więcej wiadomości z kraju i ze świata znajdziesz na Gazeta.pl >>>
15 października ja też wezmę swoje dzieci na wybory. Owszem byłoby pewnie sprawniej, jakbym zostawiła je w domu z mężem, jednak mimo to, zależy mi, aby były w lokalu wyborczym ze mną. Współcześni psychologowie są zgodni, że dzieci najlepiej uczą się przez modelowanie. Innymi słowy. Chcesz, aby dziecko mówiło "dziękuję", "proszę" i "dzień dobry"? Samemu mów "dziękuję", "proszę" i "dzień dobry". Od pierwszych dni życia mama i tata są nieustannie obserwowani, a ich zachowania, słowa i postawy są na bieżąco notowane w umysłach naszych latorośli. Metoda modelowania jest szczególnie skuteczna przy uczeniu dziecka norm lub postaw społecznych oraz moralnych. W literaturze pedagogicznej modelowanie nazywane jest także czasem uczeniem zastępczym, a nawet "zarażeniem", z uwagi na udzielanie się imitowanego, opisuje mgr Wioletta Zbrożyna w "Pedagogice ogólnej". Chcę więc swoje dzieci "zarazić" byciem świadomą obywatelką i świadomym obywatelem. Tak samo jak przed laty moi rodzice sprzedali mi bakcyla wychowania obywatelskiego.
Pewnie znajdą się tacy, którzy po przeczytaniu tych słów, każą mi się puknąć w głowę. "Co dzieci poniżej piątego roku życia mogą zrozumieć wyborów?" - powiedzą. Oczywiście oszczędzę im wykładu o legitymizacji władzy czy ordynacji wyborczej w Polsce. Widząc mnie jednak z kartą do głosowania, będą wiedziały, że udział w wyborach jest rzeczą normalną dla każdego dorosłego. Gdy patrzę na wyniki frekwencji wyborczej, mam poczucie, że jest to jedna z najbardziej potrzebnych naszym dzieciom lekcji.
Nie opuściłam żadnych wyborów w swoim życiu. Poza jednymi, kiedy na moim dokumencie uprawiającym do głosowania poza miejscem zamieszkania urzędniczka przybiła jedną pieczątkę za mało. Nie zamierzam opuścić żadnych kolejnych. Przekonanie, że głosowanie to obowiązek i przywilej, nie wyniosłam nie ze szkoły, lecz z domu. Przekazanie tej postawy kolejnemu pokoleniu uważam za jeden z moich rodzicielskich obowiązków. Wierzę, że za te kilkanaście lat, kiedy mnie i mojego męża już zabraknie, moje dzieci również nie opuszczą żadnych wyborów. Jak będą starsze, na pewno porozmawiamy o tym, co robić kiedy, nie ma na kogo głosować. Jak działa państwo, czym jest trójpodział władzy, jednak teraz - dopóki są jeszcze malutkie - zaczniemy od tego pierwszego i najważniejszego kroku: są wybory - idziesz i głosujesz.
W moim domu mówiło się dużo o polityce, choć niekoniecznie z dziećmi. Ja jako rodzic trochę nie mam wyboru, aby nie rozmawiać o polityce z dziećmi. Musiałam wytłumaczyć moim kilkulatkom, po co idziemy na "czarny protest", dlaczego w naszym domu zamieszkała nieznana nam rodzina z Ukrainy, czemu w korku obok stanął samochód ze "strasznym obrazkiem" (jak antyaborcyjny furgon nazwała moja córka). Polityka od niedawna brutalnie wdziera się w nasze życie. Czuję, że to mój obowiązek wytłumaczyć dzieciom w zrozumiały dla nich sposób to, co się dzieje wokół nich. Dlatego na pewno opowiem im o wyborach.
Cztery lata temu mojemu bratankowi mówiłam, że "ciocia idzie na wybory, bo to takie ważne wydarzenie, dzięki któremu zdecydujemy o tym, co będzie się działo w naszym kraju". W tym roku mojemu młodszemu dziecku powiem podobnie. Starszemu być może opowiem więcej o tym, kim są politycy, rząd czy samorząd. Choć pojęcia brzmią skomplikowanie, ich istota może być łatwa do pojęcia nawet dla pięciolatka:
Dorośli co jakiś czas wybierają spośród siebie osoby, które pokierują krajem. To są politycy. Oni w naszym imieniu zdecydują na przykład, czy zebrane pieniądze wydać na nową szkołę, czy na nową drogę.
Im dziecko jest starsze, tym definicję tę będę bardziej rozszerzać. Wbrew pozorom, sam koncept wybierania przedstawicieli, jest dzieciom dobrze znany. Łatwo można im to wytłumaczyć na przykładach. W przedszkolu rodzice wybierają spośród siebie osoby, które dbają o to, aby dzieci miały materiały plastyczne czy wycieczki. Jeśli więc nie zamierzaliście dzieciom wyjaśniać, co to jest rada rodziców, to może to dobry moment, aby zacząć rozmowę? Aby w przyszłości dorośli rozumieli, czym jest zarządzanie państwem, warto wiedzieć, jak zarządza się mniejszymi jednostkami. Może tym, którzy dziś wierzą, że rząd "daje nam pieniądze", zabrakło przed laty rozmów z rodzicami o tym, czym są podatki, a jeszcze wcześniej, czym jest składka np. na komitet rodzicielski?
Rodzicom starszaków, a także samym dorosłych mogę szczerze polecić książkę Richa Knighta "Kto tu rządzi?" (wyd. Insignis). W prosty sposób autor opisuje w niej, na czym polegają różne systemy i mechanizmy władzy. Zaczyna się ona od słów: "właśnie zdobyliście władzę nad całym krajem". Wbrew pozorom szef lub szefowa kraju nie ma prostego zadania, a moc obrazków, zabawnych grafik i dymków, tłumaczy dlaczego.
Wychowanie obywatelskie jest ważne nie tylko dlatego, że to obciach nie wiedzieć, kto jest premierem a kto prezydentem kraju, którym się żyje. Świadomy i zaangażowany obywatel ma wpływ i to jest w tym wszystkim najbardziej istotne. Wychowując pokolenie, które "nie interesuje się polityką", wychowujemy pokolenie, które zżerać będzie szeroko pojęty "tumiwisizm". Łatwo umyć ręce. Łatwo powiedzieć, "to ode mnie nie zależy", "to nie moja sprawa", "to mnie nie dotyczy". Nie chcę dla swoich dzieci społeczeństwa, które będzie odwracało oczy, gdy dzieje się krzywda lub jest łamane prawo. Chcę, aby okazywało sprzeciw, aby wychodziło na ulicę, jeśli będzie potrzeba, aby patrzyło politykom na ręce. Innymi słowy, aby czuło, że ma wpływ. Bo społeczeństwo obywatelskie ma wpływ. Nie tylko na wielką politykę, ale może przede wszystkim na te małe rzeczy. Na to, że powstanie park zamiast bloku, będą podjazdy dla wózków, a dziura w drodze zostanie załatana.
Owszem możemy scedować obowiązek kształtowania postaw obywatelskich na szkołę. Patrząc jednak na to, jak wiele dziur ma polski system edukacji, nie wydaje się to mądrym posunięciem. W obliczu wyzwań, jakie stawia nam współczesny świat, wychowanie dziecka na świadomego obywatela, wydaje się nie tyle inteligencką fanaberią, co koniecznością. Bo tak naprawdę, czy mamy jakiś wybór? Alternatywą wydaje się społeczeństwo, rodem "Black Mirror", które nie zadaje pytań, nie odróżnia faktów od opinii, jak pelikan łyka kolejne fake newsy, byle dać im spokój, byle było wygodnie. Dlatego ja wezmę swoje dzieci na wybory. Muszę je nauczyć, że mają wpływ, by nikt inny nie nauczył ich bezradności.