Lekarze uważali, że "panikuje i przesadzam". Na moich oczach dziecko zrobiło się czarne

Intuicja rodzicielska chyba nigdy nie zawodzi. Dlatego, jeśli czują, że z dzieckiem dzieje się coś niedobrego, zawsze powinni jechać do lekarza i nie ustępować, gdy widać, że specjalista bagatelizuje problem.

Więcej ciekawych treści znajdziesz na Gazeta.pl
Theresa i Matthew Smith 6 lat temu doczekali się córeczki. Dopiero teraz są w stanie opowiadać o tragedii, jaka ich wówczas dotknęła. Mała Sophie już po urodzeniu miała pewne problemy, przez co musiała zostać dłużej w szpitalu Glasgow. Później zdecydowano o przeniesieniu jej do placówki Royal Alexander Hospital w Paisley, ponieważ u dziecka wystąpiły problemy z oddychaniem i tam był dostępny lepszy sprzęt.

Zobacz wideo Do jakiego specjalisty się udać, gdy podejrzewamy, że nasze dziecko ma jakieś zaburzenia? "Lepiej pójść do kogokolwiek niż do nikogo"

Rodzice dziewczynki wierzyli, że jest pod dobrą opieką i nic jej nie grozi. W ciągu kilku dni wszystko się unormowało. Jak podaje Daily Record, wówczas lekarze zdecydowali się wypisać maleństwo do domu. Rodzice cieszyli się z tego powodu, ponieważ była Wielkanoc. Jednak po upływie kolejnych kilku dni mama dziewczynki ponownie zgłosiła się do szpitala. Powiedziała, że jest zaniepokojona, ponieważ Sophia jest blada i widać, że ma trudności z poruszaniem się. Czuła, że coś jest nie tak, chociaż miała moment, że zastanowiła się, czy nie jest nadwrażliwa i panikująca.

Niestety kobieta miała rację. Po 11 dniach od narodzin jej dziecka Sophia zmarła jej na rękach. Okazało się, że dziecko zaraziło się rzadką odmianą gronkowca złocistego, choroba rozwinęła się w posocznicę.
Rodzice maleństwa uważają, że ich córeczka mogłaby żyć, gdyby lekarze odpowiednio zareagowali na obawy Theresy. Zanim Sophia zmarła, połowa jej ciała poczerniała od posocznicy. Rodzice błagali, by lekarze ratowali ich maleństwo, jednak na to było już za późno.

Dziecko w szpitalu (zdjęcie ilustracyjne)
Dziecko w szpitalu (zdjęcie ilustracyjne) Fot. Anna Bedyńska / Agencja Wyborcza.pl

Rodzice od lat walczą o prawdę

Od zdarzenia minęło 6 lat, para cały czas walczy o prawdę. Chce wiedzieć, kto przyczynił się do śmierci ich dziecka. Niestety nic nie wskazuje na to, by dochodzenie w końcu dobiegło końca. Para codziennie odwiedza cmentarz, na którym pochowana została ich córeczka, którą nazywają Wojowniczą Księżniczką. Nie mogą zrozumieć, jak doszło do tej tragedii.

Lokalny poseł zwrócił uwagę, że takich rodzin, które czekają na prawdę i wyjaśnienie sprawy śmierci swoich bliskich, jest wiele. Jak podaje The Mirros: Paul O'Kane uznał, że rezygnacją wielu prawników ze Scottish Hospital Inquiry to dowód na to, że "istnieją tam prawdziwe wyzwania". Mówi, że ludzie "zasługują na wnioski i prawdę".

Okazuje się, że prowadzonych jest kilka innych, podobnych spraw, mających związek z tym samym szpitalem. Wiadomo, że doszło tam przynajmniej czwórki dzieci, w tym 10-letniejj Milly Main, która znajdowała się w remisji białaczki, a w placówce podano jej zakażony cewnik. To przyczyniło się do śmierci dziewczynki.

Szkocka policja współpracuje z partnerami, w tym rządem Szkocji i innymi osobami, podczas dochodzenia w sprawie zgonów w szpitalu uniwersyteckim Królowej Elżbiety. Niestosowne byłoby dalsze komentowanie

- powiedział rzecznik prasowy podlaskiej policji.

Więcej o: