Kinga Berdzik de Ortiz: Jestem z tak zwanej "emigracji serc", czyli po prostu zakochałam się w Meksykaninie. Studiowałam resocjalizację w Zielonej Górze i chciałam wyjechać gdzieś za granicę, by podszkolić swój angielski. Poleciałam do USA, do miasta Wilmington w stanie Delaware, żeby pracować jako au pair. Podczas zajęć z języka angielskiego na uniwersytecie zaprzyjaźniłam się z dziewczyną z Meksyku, z León. Któregoś dnia powiedziała mi, że jeden z jej kolegów z Meksyku widział nasze wspólne zdjęcia i bardzo chciałby mnie poznać. Przez dziewięć miesięcy rozmawialiśmy z Miguelem przez internet, a po tym czasie udało nam się spotkać w Europie. Spędziliśmy razem miesiąc w Polsce, to było w 2011 roku, w kolejnym roku, w maju 2012 roku, ja przyleciałam do Meksyku i… zostałam do dziś. Wzięliśmy ślub i urodziły nam się dzieci. Jestem w Meksyku od 11 lat.
Wiele osób mówi, że Meksyk się albo kocha, albo nienawidzi i coś w tym jest. Ja należę raczej do tej pierwszej grupy - bardzo lubię żyć w Meksyku, czuję się tutaj swobodnie, jak w domu. Z pewnością jest to zasługą tego, że dobrze znam hiszpański i nie mam problemu z komunikacją. Lubię ten kraj za wiele rzeczy.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Bardzo lubię tutejszych mieszkańców. Meksykanie są życzliwi i bardzo uśmiechnięci, co więcej - mam wrażenie, że wyjątkowo lubią Polaków. Myślę, że patrzą na Polaków przez pryzmat Jana Pawła II, a teraz także Roberta Lewandowskiego i Polska dobrze im się kojarzy. Meksykanie są tacy zaangażowani, empatyczni, pytają się obcokrajowców, jak się czują, czy podoba im się w Meksyku. Poza tym uwielbiam tutejszą pogodę, choć trzeba zaznaczyć, że jest to ogromny kraj i ciężko mówić o nim tak ogólnie. Wiele zależy od tego, gdzie kto mieszka - zarówno pogoda, jak i jedzenie czy zwyczaje na północy i południu są zupełnie inne. Mogę powiedzieć, że w tej centralnej części Meksyku, w której mieszkam, czyli mieście León, niczego mi nie brakuje. To duże miasto, ma prawie 2 miliony mieszkańców i jest trzecim najludniejszym miastem w Meksyku.
Na co dzień jestem przede wszystkim mamą. To jest moje najważniejsze zadanie, będące zarówno przyjemnością, jak i pracą. Mam jednak inne "etaty" - w godzinach, gdy moje dzieci są w szkole, uczę języka angielskiego, hiszpańskiego i polskiego jako języków obcych. Angielskiego uczę już od wielu lat, od czterech lat uczę także hiszpańskiego, a od roku polskiego. Uczenie polskiego sprawia mi ogromną przyjemność, uczę polskiego po angielsku albo po hiszpańsku. Lubię także angażować się w rozmaite projekty. Jednym z moich ostatnich jest współpraca z Polkami, które żyją na różnych kontynentach. W maju 2020 roku stworzyłam profil "Polki na 7 kontynentach", który prowadzę we współpracy z Agatą z USA, Agnieszką z Bawarii i Magdą z RPA. Każda z dziewczyn ma swoje zadania, ja prowadzę live’y na Instagramie i Facebooku, gdzie poznaję Polki żyjące w odległych częściach świata. Wspólnie podejmujemy wyzwania, pokazujemy kraje, w których mieszkają i to, jak wygląda ich życie. Bardzo to lubię, ale traktuję jako pasję, nie pracę. Jednak m.in. dzięki takim projektom często poznaję ludzi, którzy później stają się moimi uczniami.
Fajnie jest być mamą ogólnie, ale w Meksyku niektóre rzeczy są nieco inne niż w Polsce. Mam tu na myśli np. parki, które są miejscami prywatnymi, a zatem są zamykane o konkretnej godzinie. Poza tym za wejście do niektórych parków trzeba zapłacić. Są tu, oczywiście, place zabaw i kawiarnie dla dzieci. Jedyną różnicą jest to, że właściwie wszędzie jeździmy samochodem. Nie tyle dla bezpieczeństwa, choć i z tego powodu, ale głównie dlatego, że León nie jest przystosowane do ruchu pieszego, przejścia dla pieszych w wielu miejscach w ogóle nie istnieją. Nie ma tu z kolei problemu z parkowaniem, wszędzie są parkingi, można bez problemu zostawić samochód i pójść do parku z dziećmi, pojeździć na rowerze i wrócić.
Moje dzieci bardzo często wychodzą z domu i mają sporo dodatkowych zajęć. Ale nawet jeśli ktoś nie jest zapisany na jakieś zajęcia, to może spędzać czas w takich miejscach jak trampoliny, sale zabaw, kulkolandie itp. León, z racji tego, że jest ogromnym miastem, ma naprawdę duży wybór różnych miejsc z atrakcjami. Wszystko jednak zależy od miejsca, w którym się mieszka – w niewielkich miastach dzieci nie mają takiego wachlarza możliwości, za to np. mieszkają bliżej plaży i mogą tam spędzać czas. Z León mamy do najbliższej plaży sześć godzin jazdy, więc to jest jak wyprawa na wakacje, dlatego spotykamy się w parkach i restauracjach, które są przygotowane z myślą o dzieciach. Ponad 70 proc. tutejszych restauracji ma strefę przeznaczoną dla dzieci, czasem jest to jakaś sala z placem zabaw, a niekiedy jakiś kącik z zabawkami i grami.
Tutaj jest to dość kontrowersyjny temat. Żłobki w Meksyku są dostępne już od 40. dnia życia dziecka. Nie ma tu tak długiego jak w Polsce urlopu, więc jeżeli mama wraca do pracy, to zostawia dziecko w żłobku prywatnym lub państwowym. Najczęściej jednak meksykańskie mamy decydują, że zostaną z dzieckiem przez rok lub dwa. W takich przypadkach tata zajmuje się pracą, a mama opiekuje się dziećmi. Jest również opcja zostawienia dziecka z nianią i część osób z tego korzysta. W Meksyku wynagrodzenie dla niani nie jest tak dużym kosztem jak w Polsce. Jeśli mama nie może zostać z dzieckiem, a na miejscu są dziadkowie, którzy są chętni do pomocy, to jest to najlepsza opcja. Tutaj mocno stawia się na pomoc w rodzinie. Poza tym, kiedy dziecko kończy dwa lata, idzie do tzw. maternal (przed-przedszkole), a potem do kinder, które jest obowiązkowe.
Wszystko uzależnione jest od ubezpieczenia. Jeśli chce się dostać do państwowego żłobka, to trzeba mieć ubezpieczenie społeczne ogólne i takie mają pracujące mamy. Firmy zapewniają takie ubezpieczenia swoim pracownikom. Państwowe żłobki są czynne długo, od 7 do 19, a czasami nawet od 6 rano, więc dzieci mogą zostać w żłobku na wiele godzin. Jeśli chodzi o placówki prywatne, to nie jest trudno się do nich dostać - przynajmniej w León. W prywatnych żłobkach jednak zostawia się dzieci krócej – od godziny 7 do 14, więc jeśli mama chce wrócić do pracy na pełny etat, to takie godziny ograniczają.
Państwowe żłobki są bezpłatne lub pobierają niewielką opłatę - to około 100-200 zł miesięcznie. Prywatne są już dużo droższe – ceny zaczynają się od 600 zł. Prywatne szkoły to jeszcze większy koszt. Są placówki, w których czesne wynosi około 2000-2500 zł miesięcznie, a do tego dochodzi wpisowe, które tutaj jest płatne co roku (zazwyczaj około 2000-5000 zł). Moje dzieci chodzą do szkół prywatnych, ale nie tych najdroższych. Wpisowe wynosi w nich około około 3000 zł, a miesięczne czesne około 1500 zł. Jednak co roku ta stawka jest podnoszona o mniej więcej 50 zł. Zaczynaliśmy od 1200 zł w pierwszej klasie, a teraz, w czwartej, płacimy już 1500 zł.
Generalnie dzieci powinny iść do odpowiedniej placówki edukacyjnej od trzeciego roku życia. Prawo jest jednak dość luźne i dopuszcza możliwość, by trzylatki zostały jeszcze w domu. Od czwartego roku życia, czyli od drugiej klasy przedszkola, obecność w szkole jest już obowiązkowa. Jest to nawet sprawdzane przez odpowiednie organy. Moja córka Ludwika poszła do szkoły, gdy miała dwa i pół roku, ponieważ zaczęła się pandemia i nie było innej możliwości, z kolei mój syn Krzyś zaczął naukę jako dwulatek. Krzyś poszedł wtedy do maternal, czyli przedprzedszkola. To taki trochę żłobek, ale nie dla samych maluszków. U nas nie istnieje zerówka – są trzy lata kinder, czyli przedszkola, a po kinder sześcioletnie dzieci od razu idą do podstawówki.
Zacznijmy od tego, że w Meksyku edukacja może zacząć się już od 40. dnia życia dziecka, kiedy to rodzice zostawiają je w żłobku (to tzw. guaderia). Jeśli jednak dziecko zostaje w domu z rodzicami czy dziadkami, to zazwyczaj swoją edukację w placówce zaczyna w wieku dwóch lat - w maternal. Potem w wieku trzech lat dzieci zaczynają naukę w kinder i są tam do piątego roku życia, a w wieku sześciu lat idą do podstawówki. W podstawówce spędzają kolejne sześć lat i idą do tzw. secundaria, czegoś na kształt gimnazjum, gdzie są przez trzy lata. Następnie idą do preparatoria albo bachillerato, co stanowi odpowiednik naszego polskiego liceum albo technikum. Dopiero kiedy skończą naukę i mają 18 lat, decydują, co dalej - czy idą na uniwersytet, czy kontynuują edukację np. w szkole technicznej. Dodam, że obowiązkowo powinno się skończyć secundaria, nie wszyscy muszą uczyć się w szkole średniej. Jest także możliwość zrobienia po kilku latach preparatoria po to, żeby móc rozpocząć studia.
Tak, są państwowe i prywatne szkoły. Szkoły państwowe nie mają najwyższego poziomu, ale są lepsze i gorsze. W Meksyku szkoły prywatne mają o wiele wyższy poziom, poza tym to są szkoły, które działają w różnych systemach - to są szkoły dwujęzykowe, trzyjęzykowe czy szkoły, które przygotowują do jakiegoś specjalnego zawodu. Natomiast szkoły państwowe działają w systemie matutino i vespertino. Oznacza to, że są tam grupy poranne i popołudniowe, ponieważ liczba dzieci jest tu ogromna. My zdecydowaliśmy się na szkołę prywatną dlatego, że mój mąż chodził do szkoły prywatnej i chwalił taki system. W państwowych szkołach nie ma też wpływu na to, z jakimi dziećmi nasze pociechy mają kontakt, a jak wiadomo Meksyk ma różne problemy – jest tu np. łatwy dostęp do narkotyków, często dochodzi też do przemocy. Nie chcielibyśmy, żeby nasze dzieci były w takim środowisku. To wszystko jest jednak uzależnione od statusu materialnego rodziny.
Tak, Krzysiu ma osiem lat i jest w trzeciej klasie. Mój syn ma zajęcia od 7.50 i do tej godziny musi wejść do szkoły, ponieważ po tym czasie zostaje ona zamknięta i nie ma już możliwości wejścia. Jeśli ktoś przyjedzie o 7.52, to już nie zostanie wpuszczony do szkoły. Ta zasada uczy ludzi, żeby być punktualnym. Tak jest w dużych szkołach, czyli colegios. Krzysiu kończy naukę o 13.45 - o tej porze można go odebrać ze szkoły.
Ludwika jest teraz w drugiej klasie przedszkola. Rano mogę ją zostawić już o 8, ale jak przyjedzie o 8.30, czy przed 9, to też jest ok. Zajęcia kończy o 13.30, do 13.45 jest czas na jej odebranie.
Tak, moje dzieci nie są długo w szkole, ale im będą starsze, tym będą tam dłużej. Każdego roku placówki wydłużają ten czas o pół godziny, choć zależy to od szkoły. Podstawówka jest też podzielona na primaria menor i primaria mayor, czyli klasy 1-3 i potem 4-6. Młodsze klasy kończą o godz. 13.45, a starsze o godz. 14.15.
Tak, w przedszkolu u Ludwiki są zajęcia z baletu i piłki nożnej. Może chodzić na jedne albo na oba. Krzysiu w szkole ma tzw. academias, czyli po zajęciach szkolnych może zostać np. na piłkę nożną, muzykę, taekwondo, szachy, robotykę, jest bardzo duży wybór tych zajęć. Krzysiu nie uczestniczy w akademiach szkolnych, ponieważ chodzi na akademie pozaszkolne, ale gra na perkusji, chodzi na futbol i taekwondo.
Nie wiem, jak to wygląda w szkołach państwowych, ale z tego co słyszałam, jest to trudny temat. Jest to związane z tym, że do państwowych szkół chodzi dużo dzieci, a przy dużej liczbie uczniów ciężko utrzymać wysoki poziom nauczania. Zauważalne są też braki w kadrze, szkoły często szukają nauczycieli języków i dotyczy to zarówno szkół państwowych, jak i prywatnych. Ludzie nie chcą być nauczycielami, ponieważ ten system edukacji kuleje, a płace są bardzo niskie. Jeśli zaś chodzi o szkoły prywatne, to nacisk na naukę, dyscyplinę, dobre stopnie jest dość duży, szczególnie wtedy, kiedy my, jako rodzice, jesteśmy w ciągłym kontakcie z nauczycielami. Szkoły prywatne nie mogą sobie pozwolić na jakiekolwiek niedogodności czy niedociągnięcia, bo wybór szkół w takich miastach jak Leon jest naprawdę duży. Nie jest zatem problemem, by przenieść dziecko z jednej szkoły do drugiej, jeśli jako rodzice nie jesteśmy zadowoleni z danej placówki. System ich pracy jest bardzo fajny – mówię tu o szkole Krzysia. Czerpie on z wielu wzorów – trochę biorą z Montessori, z systemów wielojęzykowych i z systemów złożonych. Zasady są tu takie, że dzieci o konkretnych godzinach muszą coś zrobić, mają plan zajęć jak ten w Polsce. Mają też tzw. gias, czyli dwie godziny, kiedy nauczyciel pozwala im pracować samodzielnie, by obserwować, jak im to wychodzi.
Co trzy miesiące uczniowie kończą tzw. bloki tematyczne i mają wtedy egzaminy, które trwają cztery dni. Oprócz egzaminów pisemnych mają także tzw. ekspozycję – od najmłodszych lat uczą się występować przed publicznością – czy to przed grupą swoich kolegów, rodziców czy przed innymi klasami. Poza tym robią swoje własne makiety i własne plakaty. U Krzysia w szkole nie ma teraz zadań domowych, ale to się zmieniło dwa lata temu, w czasie pandemii mieli bardzo dużo pracy w domu. Teraz mają właśnie tylko wspomniane gias, które robią w czasie zajęć, a jeśli tych zadań nie dokończą, mogą je zabrać do domu. Generalna zasada jest jednak taka, żeby w czasie tych dwóch godzin zrobić zadania, a po szkole mieć wolne. U Ludwiki z kolei zadania domowe to dwie strony szlaczków, wycinanie, czyli etap małych zadań. Jest to jednocześnie przygotowanie do tego, żeby wyrobić w sobie nawyk systematycznej pracy. To że o konkretnej porze w ciągu dnia należy wykonać zadanie domowe, ma uczyć dyscypliny.
W szkołach państwowych bywa różnie. Jak wspomniałam, dużo mówi się o przemocy i łatwym dostępie do narkotyków. Przy dużej liczbie dzieci trudno jest mieć oko na wszystko. Meksyk jest tak zróżnicowany, że odpowiedź na to pytanie może być tematem pracy magisterskiej. Szkoły mają wiele niedociągnięć i potrzebują reformy edukacji i zmian organizacyjnych. Ale w naszych szkołach jest bardzo bezpiecznie. Nie ma możliwości, żeby dzieci wychodziły same, albo żeby odebrał je ktoś obcy. Rodzice się legitymują, wpisują kody do wejścia. Tak jest w szkole Krzysia. Placówka, do której uczęszcza Ludwika, jest mniejsza i tam już pani w drzwiach widzi, kto przychodzi i kto odbiera dzieci. Jeśli ktoś inny miałby odebrać dziecko, to rodzic musi wcześniej wysłać maila, podając dane z dowodu osobistego tej osoby, albo zadzwonić do szkoły i poinformować o takiej sytuacji. Oczywiście nie ma mowy o jakimkolwiek wnoszeniu broni. Nie słyszałam o akcjach jak ze Stanów Zjednoczonych, że w szkole była jakaś strzelanina. Mogę powiedzieć, że jestem spokojna, jeśli moje dziecko zostaje w szkole.
Tak, przyjeżdżam raz na dwa lata. W tym roku pierwszy raz przyjeżdżamy całą rodziną na miesiąc. Z Krzysiem byłam w Polsce wiele razy, Ludwika nie była jeszcze ani razu. Moje dzieci bardzo słabo mówią po polsku, dlatego mam nadzieję, że przez ten miesiąc osłuchają się z językiem i będziemy mogli rozpocząć naukę polskiego. Miguel bardzo lubi latać do Polski, choć miał długą przerwę, bo aż od naszego ślubu w 2015 roku. Dlatego tym bardziej się cieszę, że przylecimy razem.